Tytuł: Kiedy byłem dziełem sztuki
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2007
Stron 263
|
Jak dotąd Eric-Emmanuel Schmitt dwukrotnie zachwycił mnie
swoim spojrzeniem na świat i prostym, a jednocześnie ujmującym stylem pisania.
Niewielu jest pisarzy, którzy tak doskonale opanowali umiejętność pisania
naprawdę dobrych krótkich form.
„Trucicielka”, zbiór opowiadań tegoż autora, przykuła moją uwagę od pierwszych stron i zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Potem przyszła kolei na „Oskara i panią Różę”, króciutką powieść lub, jak wolą niektórzy, długie opowiadanie, które jest zdecydowanie jedną z najlepszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie. Tym razem zdecydowałam się sięgnąć po powieść „Kiedy byłem dziełem sztuki”, w której już pierwsze zdanie przekonało mnie, że będzie to książka niezwykła.
„Trucicielka”, zbiór opowiadań tegoż autora, przykuła moją uwagę od pierwszych stron i zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Potem przyszła kolei na „Oskara i panią Różę”, króciutką powieść lub, jak wolą niektórzy, długie opowiadanie, które jest zdecydowanie jedną z najlepszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie. Tym razem zdecydowałam się sięgnąć po powieść „Kiedy byłem dziełem sztuki”, w której już pierwsze zdanie przekonało mnie, że będzie to książka niezwykła.
Wszystkie moje
samobójstwa były nieudane.
Głównym bohaterem książki jest dwudziestoletni Tezio,
zakompleksiony chłopak żyjący w cieniu słynnych, niezwykle przystojnych braci.
Przekonany o swojej mierności i bezużyteczności postanawia popełnić
samobójstwo. Po raz czwarty, poprzednie próby były bowiem wyjątkowo nieudane.
Przed rzuceniem się ze skały powstrzymuje go jednak słynny artysta, Zeus Peter Lama, który obiecuje, że w ciągu
24 godzin nada jego życiu sens. Wkrótce Tezio podpisuje swoisty cyrograf, w
którym zrzeka się swego człowieczeństwa i całkowicie oddaje w ręce Lamy. Po
serii operacji przeprowadzonych w rezydencji artysty i kilkutygodniowej
rekonwalescencji, chłopak przeżywa towarzyski debiut jako pierwsza na świecie
żywa rzeźba, kwintesencja geniuszu Zeusa. Tezio-człowiek przestaje istnieć, na
jego miejscu pojawia się nowy twór, Adam bis-dzieło sztuki. Po początkowym
zachwycie świeżo zdobytą popularnością, niedoszły samobójca odkrywa, że jako
„przedmiot” nie tylko nie może decydować o swoim losie, ale nie ma nawet
podstawowych praw.
Absurdalna fabuła to pretekst do zastanowienia się nad
granicami człowieczeństwa. Co definiuje nas jako ludzi? Wygląd, umiejętność
mówienia, a może głębia umysłu i uczuć?
- Niech pan zapomni o
tym, co widać, i posłucha mnie: ja mówię!
- A co dzisiaj nie mówi?
Komputery mówią! Maszyny mówią! Cała technika gada!
- Tak, tak, ale kiedy
ja mówię, wyrażam jakąś świadomość. Moje słowa odzwierciedlają duszę, a nie program.
- Trzeba będzie tego
dowieść.
- To łatwe.
- Nie ma nic
trudniejszego, niż dowieść istnienia duszy.
Powieść porusza także kwestię uprzedmiotowienia człowieka. Czy
można świadomie zrzec się swego człowieczeństwa i praw, jakie z niego wynikają?
I czy ktokolwiek ma prawo żądać tego od drugiej osoby? Co jest ważniejsze –
wolność i niezależność, czy sława i bogactwo kosztem prywatności?
W prześmiewczy i przerysowany sposób Schmitt przedstawił
również współczesną sztukę i artystów, których rolą przestało być
przedstawianie jakichkolwiek idei czy piękna, a którzy sukces odnoszą jedynie
dzięki szokowaniu. Najwyraźniej zostało to przedstawione w opisie wystawy w Tokio, gdzie widzimy całą plejadę
współczesnych twórców – posiadaczy bogatej acz wątpliwej jakości kolekcji
tatuaży i piercingu, twórców dzieł używających ludzkich wydzielin
zamiast farb oraz pseudo-filozofów przykuwających się nago do psiej budy i
twierdzących, że to sztuka przez wielkie „SZ”. Jedyne, co liczy się w tym
świecie to oryginalność, a nie przekaz czy prawdziwy talent. Z drugiej jednak
strony, pisarz przedstawia tradycyjne malarstwo tworzone z pasją i uczuciem.
Powieść wywarła na mnie duże wrażenie, choć innego rodzaju
niż poprzednie książki autorstwa Schmitta.
Niewątpliwie skłania do refleksji, jest pełna aluzji literackich (jak choćby do
„Frankensteina” czy „Fausta”) i symboliki, widocznej m.in. w imionach
bohaterów. Jednocześnie zawiera wiele szokujących, wręcz odstręczających scen,
które sprawiają, że absolutnie nie jest to książka przeznaczona dla młodego
czytelnika.
autora nie znam, ale przyjrzę mu się uważniej
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie !
na pierwsze spotkanie ze Schmittem zdecydowanie bardziej polecam "Trucicielkę" albo "Oskara i panią Różę" :)
UsuńPozdrawiam!
Pierwszy raz słyszę o tym autorze, jednakże zaciekawiłaś mnie jego książką. Okładka także mi się bardzo podoba. Rozejrzę się za nią, na pewno.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Polecam, choć jak już wspomniałam na pierwsze spotkanie z tym pisarzem lepsze będą raczej jego opowiadania, których jest mistrzem :)
Usuńpozdrawiam!
Aluzje do "Fausta" stanowią zachętę. :) Po "Oskarze i Pani Róży" czas na coś, co mnie zachwyci?
OdpowiedzUsuńGłówne podobieństwo wynika z faktu zaprzedania siebie i swojej duszy i kilka innych spraw, ale wprost nic o Fauście tu nie ma :)
UsuńTo i tak dobrze - bardzo lubię czytać o takim szastaniu swoją duszą. :)
UsuńJa chyba najpierw zainteresuję się "Oskarem...", dopiero później spojrzę na inne książki tego autora.
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę i całkowicie zgadzam się z Twoją opinią na jej temat :)
OdpowiedzUsuńNa pewno nie teraz, ale w przyszłości z pewnością przeczytam:)
OdpowiedzUsuńsłyszalam już o książce "Oskar i pani Róża" ale jakoś nie ciągnie mnie do przeczytania :) sama nie wiem czemu :)
OdpowiedzUsuńAle mi wstyd, że nie znam tego autora. Koniecznie muszę przeczytać :P
OdpowiedzUsuńCzytałam już kilka jego powieści, ale tej jeszcze nie. Czeka na mnie na półce... Muszę przyznać, że było kilka takich jego powieści, które mi się bardzo podobały, ale też parę takich, które uznałam za fatalne. Jak dla mnie jest to pisarz bardzo skrajny - albo pisze wybitnie, albo beznadziejnie...
OdpowiedzUsuńA ja dalam tej ksiazce 3,5 i z perspektywy czasu uwazam, ze to byla naciagana ocena ;-)).
OdpowiedzUsuńChoć poprzednie książki Schmitta, jakie czytałam były wg mnie lepsze od tej, to jednak oceniam ją dużo wyżej niż 3,5. Co zresztą widać ;)
UsuńPozdrawiam
Ja nawet mam jakiegoś Schmitta w domu, i to nieczytanego... Są pewne książki, które przeżywają tak niesłychaną popularność, że mnie aż odrzucają:-) Kiedyś będę się do niego przekonywać, ale jeszcze nie teraz:-)
OdpowiedzUsuńCzasem też tak mam, ale akurat na Schmitta trafiłam przypadkiem jakiś czas temu przy okazji "Trucicielki" i... totalnie mnie zauroczył, więc sięgam po kolejne jego książki :)
UsuńHmm, autora znam i cenię;) Nad tą książką jednak się zastanowię.
OdpowiedzUsuńRóżni się od pozostałych, przynajmniej tych, które czytałam. To nie do końca ten sam Schmitt...
UsuńHmmmm nawet nie wiem czy ta ksiązka mnie zachęca czy nie. Nie jest to napewno pozycja na tzw. relaks przy książce.
OdpowiedzUsuńNie jestem do końca przekonana, ale jej nie skreślam.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę! (I chyba nawet wykorzystałam ją w prezentacji maturalnej...:P) Chociaż trochę odbiega zarówno stylistyką, jak i tematyką od innych dzieł Schmitta, mnie i tak urzekła. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńBrzmi naprawdę interesująco, więc kto wie kto wie :)
OdpowiedzUsuńO tej książce Schmitta nie słyszałam, a widzę że warto.
OdpowiedzUsuń