Tytuł Drzewo morwowe Autor Tomasz Białkowski Wydawnictwo Szara Godzina Data wydania 2012-06-12 Stron 300 |
Nie znoszę, po prostu nie cierpię tego poczucia
rozczarowania, gdy zasiadam do czytania powieści z interesującym opisem i
przyciągającą wzrok okładką, a już po kilku stronach okazuje się, że ani trochę
nie pokrywają się one z treścią książki. „Drzewo morwowe” zapowiadało się
całkiem nieźle; poprzednie książki autora, Tomasza Białkowskiego, zebrały dobre
recenzje i zdobyły nawet kilka nagród. Dodatkowo
sporą zachętą była informacja, że prawa do sprzedaży tego kryminału nabyła
jedna z niemieckich agencji literackich i to jeszcze przed jej polską premierą.
Akcja powieści rozgrywa się w 2004 roku
w okolicach Olsztyna, gdzie grasuje seryjny morderca. Ofiarami brutalnych
zbrodni padają starsi mężczyźni – prokurator, były policjant i lekarz. Wszyscy
byli przed śmiercią bestialsko torturowani, a w ich ustach sprawca umieszczał
białego, włochatego motyla jedwabnika. Sprawa morderstw staje się głośna w
całym kraju, więc poczytna warszawska gazeta wysyła na miejsce dziennikarza
Pawła Werensa, by przyjrzał się jej bliżej i napisał obszerny artykuł.
Mężczyzna pochodzi z Olsztyna, jednak niechętnie powraca do rodzinnego miasta, z
którym wiążą go traumatyczne wspomnienia (jakie, dowiadujemy się dopiero w
ostatnich rozdziałach). Będąc na miejscu nie zatrzymuje się w domu ojca, lecz u
stryja, byłego księdza, który wystąpił z Kościoła, by zawrzeć małżeństwo z
ukochaną Elizą. To on naprowadza Pawła na właściwy trop – wszystkie zbrodnie
okazują się być wzorowane na śmierci pierwszych chrześcijańskich męczenników. Werens
coraz bardziej angażuje się w prowadzone przez siebie dziennikarskie śledztwo i
odkrywa, że zbrodnie są związane z morderstwem sprzed dwudziestu pięciu lat,
które ówczesna władza szybko zatuszowała.
Cóż, autor nie popisał się wielką oryginalnością, a jego
pomysł na fabułę w ogóle mnie nie przekonał. Tajne bractwo pedofili, dodatkowo przyjmujące doktryny pewnego
odłamu heretyków, działające na
terenie północnej Polski w okresie głębokiego PRL-u brzmi tak absurdalnie, że
nie wiem, czy się śmiać, czy płakać, czy po prostu pominąć to milczeniem. Poza
tym wybranie na mordercę ogarniętego fanatyzmem religijnym garbusa ze spaloną
twarzą, który wygląda niemal żywcem jak Quasimodo jedynie potęguje wrażenie
całkowitego oderwania od rzeczywistości. Bez obaw, nie są to spojlery, autor
dzieli się z czytelnikiem tą zaskakującą wiedzą już w pierwszych rozdziałach.
Okropnie wręcz irytował mnie główny bohater – młody ignorant,
niemożliwie wręcz arogancki i zarozumiały. Nie wykazywał ani szczególnego
polotu czy wiedzy, a gdy ktoś nie chciał lub nie mógł mu udzielić informacji,
wpadał w złość, momentami graniczącą z furią. Jak choćby podczas rozmowy ze
strażnikiem w więzieniu, który nie mógł panu Pawłowi przetłumaczyć, że w
niedzielę nie zastanie dyrekcji na miejscu. Dla wielkiego dziennikarza z
Warszawy graniczyło to wręcz z obrazą. Jak to? Przecież on tu specjalnie po to
przyjechał? Ponadto, autor chciał chyba zrobić z niego kogoś
na kształt polskiego Jamesa Bonda – gdzie Werens nie spojrzał, tam czekały na
niego piękne, inteligentne kobiety, które niemalże z miejsca wyskakiwały na
jego widok z ubrań. Jedna nawet to zrobiła, może zadziałał na nią fakt, że
facet jeździł „rocznym czerwonym volkswagenem golfem GTI”? Szczerze mówiąc nie
rozumiem, czemu Białkowski tak skupiał się na wyjątkowo szczegółowym uwzględnianiu czym kto jeździł.
Skoro nie wprowadza to nic nowego do fabuły, to mało interesuje mnie fakt, że
wuj Werensa jeździł „wyprodukowanym w osiemdziesiątym drugim roku, terenowym
mercedesem klasy G. Model W 460, z silnikiem benzynowym o pojemności 2,3 i mocy
stu dwu koni mechanicznych”.
Ostatnią i chyba najważniejszą rzeczą, jaka mierziła mnie
podczas czytania był niestety styl autora. Używany przez niego język miejscami
brzmiał jak wyjęty z wypracowania szkolnego, a w innych był nadmiernie wręcz
literacki, co w efekcie dawało efekt sztuczności. Drażniło mnie czytanie o
„lubieżnych spojrzeniach i uśmiechach”, „rubasznych starcach” czy „rozmowach z
autochtonami” (sic!). Nie brakło też błędów językowych, np. „ubierania części
garderoby”. Jestem bardzo ciekawa w co zostały ubrane? W kurtki, spodnie czy
może podkoszulki? Z kolei podczas pisania dialogów, gdzie jedną ze stron był
starsi ludzie, zwłaszcza ci mieszkający na wsi, autor popadł w przesadę w drugą
stronę. Widzimy w nich niemalże bez wyjątku osoby ciemne, zacofane i nie
potrafiące sklecić jednego poprawnego zdania.
Jedyną rzeczą, która spodobała mi się w książce, to jej
wydanie – dosyć duża, wyraźna czcionka, która ułatwia czytania oraz
przykuwająca wzrok okładka. Niestety jest to niewiele biorąc pod uwagę
całokształt.
„Drzewu morwowemu” z przykrością mówię „nie” i nie zamierzam
wypatrywać drugiej części losów Pawła Werensa, które mają ukazać się w książce
„Kłamca”.
Moja ocena: 2/6
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Szara Godzina.
Ojej, ale niska ocena! Ale czego się spodziewać. Przeczytałam tą Twoją recenzję i stwierdzam pewne małe podobieństwo do filmu "Nieodebrane połączenie" i książki "Odwet" Hoffman.
OdpowiedzUsuńNieodebrane połączenie kojarzy mi się jedynie z pewnym azjatyckim horrorem, ale pewnie miałaś na myśli inny film, bo ten to zupełnie inna bajka :)
UsuńBoszsz... tajne bractwo pedofili i cała reszta... popłakałam się ze śmiechu xD
OdpowiedzUsuńFajnie się czytało Twoją recenzję, niemniej sobie odpuszczam:)
Pozdrawiam serdecznie!
Miło mi, że podoba Ci się recenzja, szkoda tylko, że nie mogłam napisać o tej książce niczego dobrego.
UsuńPozdrawiam :)
No to niestety nie przeczytam - pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńdzięki Bogu, że istnieją recenzje... i można z ich pomocą dowiedzieć się, jakie książki należy omijać szerokim łukiem...
OdpowiedzUsuńz pewnością nie sięgnę... wręcz zapominam, że istnieje taki tytuł
pozdrawiam
Skoro taka niska ocena to nie opłaca się na nią marnować czasu.
OdpowiedzUsuńPrzekonaj się sama. ;)
UsuńNaprawdę Niemcy to kupili? Aż mi się wierzyć nie chce...
OdpowiedzUsuńTaka informacja widnieje na okładce. Znalazłam też kilka pozytywnych recenzji tej książki w necie, jedną wręcz entuzjastyczną i zastanawiam się, czy czytałam tę samą powieść, co ich autorzy...
UsuńOcena mówi sama za siebie. Raczej nie przeczytam, a szkoda, bo ciekawie się zapowiadało.
OdpowiedzUsuńJedyne co jest ciekawe w tym wszystkim, to twoja recenzja:) popieram zdanie Miłośniczki książek: Jak dobrze, że istnieją recenzje blogowe:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDobrze, że ostrzegasz. Będę się od tej książki trzymała z daleka. Pamiętam, że czytałam kiedyś powieść, w której co chwilę napisane było mniej więcej "wsłuchiwał się w pomruk silnika swojego Mercedesa", "wsiadł do swojego wymarzonego Mercedesa" itd. Bardzo irytujące, dlatego rozumiem Twoją frustrację. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBędę się wystrzegać.
OdpowiedzUsuńZerkam na okładkę i popadam w zachwyt, myśląc "O, milczenie owiec!". Okładka kusi, oj kusi. Polska, 2004 rok - brzmi inaczej niż dotychczas w przeczytanych przeze mnie książkach o tym podobnej tematyce, więc zachęcająco.
OdpowiedzUsuńBractwo pedofili mogłoby być nawet i interesujące, jeżeli oprawiłoby się je w odpowiednie detale.
"wyprodukowanym w osiemdziesiątym drugim roku, terenowym mercedesem klasy G. Model W 460, z silnikiem benzynowym o pojemności 2,3 i mocy stu dwu koni mechanicznych” - zaakceptowałabym, gdyby był to Mustang albo Plymouth Fury. Mercedes aż takiej sensacji nie wzbudza.
Cóż, dobry przykład na to, że książki po okładce oceniać nie należy. Nawet ja rozczarowaną się czuję.
Ja niestety także jestem rozczarowana, bo spodziewałam się niezłego, trzymającego w napięciu thrillera, a wyszło co? Kicha :(
UsuńRównież miałam takie skojarzenia z tą okładką, taka nowsze wersja tamtej okładki, jak i motyw z larwą owada.
UsuńZ czystej ciekawości postaram się ją dorwać.
UsuńJestem ciekawa Twojej opinii, jak już wspomniałam w jednym z komentarzy, po przeczytaniu kilku innych recenzji tej książki stwierdzam, że jestem chyba jedyną krytykującą... :)
UsuńZ całą pewnością odezwę się, jak tylko ją dorwę - na ubogie wyposażenie bibliotek mogę się skarżyć. ;)
UsuńNo, to na moją opinię będziesz mogła liczyć! ;)
UsuńFajna recenzja :) Po książkę w takim razie nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńRównież nie lubię tego uczucia, które opisałaś w pierwszym akapicie. Po książkę nie sięgnę, bo widzę, że nie warto...
OdpowiedzUsuńNienawidzę tego uczucie, więc za książkę podziękuję.
OdpowiedzUsuńOkładka jest trochę przerażająca i jak widać treść książki również nie zachwyca. Bez wyrzutów sumienia daruję sobie lekturę tej powieści.
OdpowiedzUsuńZ pewnością nie przeczytam
OdpowiedzUsuńCzytając samą recenzję już mogę stwierdzić że to nie dla mnie książka: określające ją słowa to: za dużo
OdpowiedzUsuńMasz rację, autor po prostu przekombinował.
UsuńMam książę na półce i czeka na czytanie i recenzję....Teraz trochę szkoda mi na nią czasu...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa Twojej opinii, może to ja jestem dziwna i się czepiam... ;)
UsuńJa ksiazkę zabieram lecąc dzis na urlop, więc nawet nie czytam twojej recenzji, żeby się nie sugerować, przeczytam po powrocie, po napisaniu mojej;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wcześniej niż powinnam i drżę o losy moich egzaminów.
OdpowiedzUsuńNiezbicie oczarowana "Drzewem morwowym" bezapelacyjnie wpiszę się w grono zagorzałych fanów losów Pawła Werensa, głównego bohatera owej powieści. Ale do rzeczy.
Podobno początki zazwyczaj są trudne. Tak też było w przypadku lektury "Drzewa morwowego". Subtelnie poirytowana nazbyt szczegółowymi opisami, przesytem nic nie znaczących błahostek, poczynania Rajmunda Geslera - bo to opisanym fragmentem jego życia rozpoczyna się książka Białkowskiego - obserwowałam z pozycji czytelnika-widza-manipulatora, który jakby za dotknięciem telewizyjnego pilota, śledzi akcję w zwolnionym tempie, ślamazarnie, klatka po klatce. Wdrażanie czytelnika w terenowe szczegóły, raczenie go nimi w sposób bliski turystyczno-historycznym przewodnikom, skłania odbiorcę do skupienia się na właśnie takich niby błahostkach, gdy tymczasem to, co najistotniejsze, niepostrzeżenie umyka - ale do czasu. Skrupulatne opisy samochodów oraz snobistyczne (?) zwracanie uwagi na niektóre rzeczy materialne zostało wybaczone Panu Tomaszowi w chwili opisywania zegarka Pawła Werensa - swój swego zrozumie, wyrobom tejże marki sama poświęciłabym niejedną stronę. Czy słusznie - nie wiem, jednak przyszło mi na myśl, iż Pan Tomasz jest zapalonym miłośnikiem nowinek motoryzacyjnych i elektronicznych gadżetów, czemu dał mniej dyskretny wyraz w "Drzewie morwowym".
Wszelaki dyskomfort lektury tak szczegółowego przedstawiania akcji i skupiania się na drugoplanowych dla niej szczegółach, na szczęście szybko rozpływa się w powietrzu, przemijając wbrew pozorom bez większego echa. Im dalej w las, tym ciemniej' im dalej w "Drzewo morwowe", tym ciekawiej, tym trudniej oderwać się od Olsztyńskich książkowych realiów. Wartka, zaskakująca akcja, oprawiona w bardzo dobrze dobrane i przystępne nawet dla przeciętnego czytelnika słowa sprawia, że książkę czyta się od przysłowiowej deski do deski w bardzo szybkim tempie. Rozważnie i nader profesjonalnie przelany na kartki papieru koncept całej historii zawartej w "Drzewie morwowym", wyzbyty odpowiedniej i ostrożnie dobranej oprawy zakrawałby o granice absurdu. Na nasze czytelnicze szczęście Pan Tomasz Białkowski profesjonalnie uporał się z kontrowersyjną ideą bractwa - mężczyzn walczących o dojście do władzy, groteskowo nakładając im na twarz czarne kaptury i urozmaicając ich postaci o oburzające zapędy pedofilskie.
W "Drzewie morwowym" brak szarych, nudnych ludzi - tutaj w każdym spoczywa brzemię przeszłości, wyróżniając go z przeciętnej masy społeczeństwa. Tutaj każdy ma swoją zaskakującą historię - a ta każdorazowo stanowić by mogła inspirującą dawkę dla kolejnej, równie zaskakującej powieści.
No patrz, a mnie (jak już to wyraźnie zaznaczyłam powyżej) absolutnie nie przekonał i jestem zdecydowanie na nie. Dziękuję za tak rozbudowaną opinię, w sumie to dobrze, że każdemu podoba się co innego... :)
UsuńOj nie, nie - zauważyłam, że mamy podobny literacki gust, ale gdybyśmy stuprocentowo lubiły to samo, to po prostu było by nudno, moja Droga. :)
UsuńMiałem zamiar ją przeczytać i też czytałem te pozytywne recenzje. Wszyscy mają zdanie podzielone, więc muszę się sam przekonać co do książki(:
OdpowiedzUsuń