Mówca Umarłych, Orson Scott Card Saga Endera, Tom 2 Prószyński i -Ska, 2010 |
Pierwszy tom, „Gra Endera”, wprawdzie nie zachwycił mnie tak, jak się tego spodziewałam, ale spodobał mi się na tyle, by sięgnąć po jego kontynuację. Wprawdzie wcześniej wielokrotnie zarzekałam się, że choć fantasy wielbię, to science fiction nie należy do moich ulubionych gatunków, teraz zaczynam zmieniać zdanie, a „Mówca Umarłych” walnie się do tego przyczynił.
Akcja powieści toczy się trzy tysiące lat po wydarzeniach
opisanych w poprzednim tomie. Podróże kosmiczne stały się codziennością, a
ludzie zakładają kolonie na kolejnych planetach. Jednak wraz z wysłaniem
osadników na planetę Lusitania, dokonują niezwykłego odkrycia – kolejny gatunek
inteligentnych stworzeń - pequeninos zwane „prosiaczkami” (ponieważ z wyglądu
przypominały świnie). Ludzie odczytują to jako okazję do zrehabilitowania się
za eksterminację innego inteligentnego gatunku, Robali, do której doprowadził
przed laty Ender. Z tego względu zostaje wprowadzony zakaz ingerencji w rozwój
cywilizacyjny prosiaczków, a kontakty kolonistów z nowymi sąsiadami zostają
ograniczone do minimum – strefę kolonii wolno opuścić jedynie naukowcom,
ksenologom.
Pewnego dnia zostają odnalezione zwłoki jednego z
ksenologów, zabitego i poćwiartowanego przez pozornie pokojowo nastawione
prosiaczki. Po pewnym czasie ginie także jego następca. Mimo to ludzie nie chcą
eskalacji konfliktu i nawet nie starają się zbytnio wnikać w przyczyny, dla
których obydwaj mężczyźni stracili życie i to w tak brutalny sposób. Wszystko
zmienia się, gdy na Lusitanię przybywa Mówca Umarłych, mający za zadanie
przemawiać w imieniu tych, którzy zginęli. Jest nim Ender, który postanawia zrozumieć
zasady postępowania prosiaczków, by zapewnić im bezpieczeństwo i móc
zrehabilitować się za doprowadzenie do zniszczenia Robali.
Początkowo nieco obawiałam się, w jaki sposób autor połączy
wydarzenia toczące się trzy tysiące lat po tych opisanych w „Grze Endera” z
głównym bohaterem cyklu. Na szczęście udało mu się to znakomicie i
przekonująco. Choć Ender postarzał się i zmienił, co zresztą było nieuniknione,
nadal pozostał niezwykle wrażliwy na drugiego człowieka i pełen szczerej empatii.
Spodobała mi się idea Mówcy Umarłych, który staje się katalizatorem dla
wszelkich konfliktów i scysji, nawet wieloletnich. Mówiąc głośno i bez
skrupułów o rzeczach bolesnych, oczyszcza atmosferę, doprowadza do swoistego
katharsis, które choć wstrząsa, okazuje się uzdrawiające dla mieszkańców całej
kolonii. Problemy targające życiem bohaterów można potraktować uniwersalnie –
znajdziemy tu m.in. problemy małżeńskie, przemoc domową, poczucie winy prowadzące
do autodestrukcji. Przemawiając głosem Endera, autor nikogo nie potępia, szuka
jedynie przyczyn, które mogą doprowadzić człowieka na skraj jego odporności
psychicznej, a nawet zmienić w bestię. Miejscami książce bliżej jest do
powieści psychologicznej niż typowej historii sci-fi.
Zarówno w „Grze Endera”, jak i „Mówcy Umarłych”, ludzie
nawiązują kontakt z obcą cywilizacją. W pierwszym przypadku zakończyło się to
wojną i eksterminacją Robali. Wprawdzie po pewnym czasie zrozumiano, że był to
błąd, a Obcy nie stanowili prawdziwego zagrożenia, nie przeszkodziło to ludziom
wykorzystania ich technologii oraz niektórych odkryć. W przypadku prosiaczków
nikt nie chciał popełnić drugi raz tego samego błędu, dlatego wprowadzono zakaz
ingerencji w ich rozwój, nawet jeśli chodziło o udzielenie pomocy. Autor obnaża
tu ludzką hipokryzję – sami będziemy czerpać z kontaktu z obcą cywilizację
maksymalnie, ale nie przyczynimy się do rozwoju Obcych, aby przypadkiem nam nie
dorównali, a nie daj Boże, okazali się lepsi. A wszystko to pod płaszczykiem
haseł pełnych miłości, troski i tolerancji. Wprawdzie są to sytuacje wymyślone
i hipotetyczne, ale jestem przekonana, że właśnie takie decyzje by podjęto.
„Mówca Umarłych” to nie tylko świetna kontynuacja, według
mnie to historia znacznie lepsza od „Gry Endera”, choć trudno je porównać,
ponieważ różni je niemal wszystko z wyjątkiem głównego bohatera. Drugi tom
łączy w sobie typowe science-fiction z powieścią przygodową i psychologiczną. Polecam
wszystkim fanom gatunku!
Tak, to zupełnie inny klimat niż w "Grze". Ale równie znakomity! Kupiłam ostatnio wznowienie "Gry Endera" po niemiecku. Miaużon, który książkę czytał już pięć razy, odkrył nowy nabytek, przeczytał pierwszą stronę i... już książki nie oddał. Wsiąkł na całą niedzielę:-)
OdpowiedzUsuńNie dziwię mu się :) Mój też wsiąkł w ten cykl i to przede mną :)
UsuńA nie lepiej było najpierw sięgnąć po "Endera na wygnaniu"? Chronologicznie byłoby lepiej, mimo że pisany był później.
OdpowiedzUsuńNiestety dalsze tomy już nie są tak dobre, może z wyjątkiem "Cienia Endera" (o szczegółach pisać nie będę, żeby Ci nie psuć przyjemności). :)
Dopiero później doczytałam, że "Ender na wygnaniu" to nie jest naprawdę ostatni tom :/ A teraz to już równie dobrze mogę go przeczytać na końcu ;)
UsuńA czy "Cień Endera" nie rozpoczyna innej serii?
Nie wiem,czy czytałam coś typowo science-fiction, ale z chęcią sięgnęłabym po tą pozycję:)
OdpowiedzUsuńWarto sięgać po nowe i nieznane gatunki, bo można znaleźć coś ciekawego :)
UsuńNie czytałam raczej niczego klasycznego z literatury sf i mam z nia naprawdę nikłe doświadczenia... Nikłe i niezbyt przyjemne. Troche zraziłam się do gatunku i będę musiała trochę poczekać, nim znów dam mu szansę.
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze spotkania z s-f też były mało udane, więc nie ma co się zrażać tylko sięgać po najlepszych :)
UsuńU mnie też leżał mniej więcej tyle samo czasu Coben i sama nie wiem, czemu kazałam mu tak długo czekać ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację, jest to świetna kontynuacja. Czy lepsza, czy gorsza od 1-go tomu, ciężko powiedzieć.
OdpowiedzUsuńAle za to szczerze powiem, że jestem nieco zaskoczony, że "Gra" nie do końca zachwyciła. ;) Mnie rzuciła na kolana i do dziś jest to jedna z nielicznych książek, jakie przeczytałem w jeden dzień. Głoszę jej chwałę zawsze i wszędzie. ;p A juz serio, gusta, rozumiem, że "Mówca" podszedł lepiej. Tym bardziej, że bez dwóch zdań jest to lektura znakomita.
Generalnie ciężko porównać obydwa tomy, bo, tak jak wspomniałam, są zupełnie różne. Natomiast stwierdziłam, że jest lepsza dlatego, że po prostu znacznie lepiej mi się ją czytało i bardziej mnie wciągnęła :)
UsuńHaha, ja tak głoszę wszędzie chwałę Cromwella i też się czasem dziwię, że niektórym jego książki średnio przypadają do gustu ;)