Osoby, które regularnie tu zaglądają, z pewnością nie
będą zaskoczone wyznaniem, że fantastyka należy do moich ulubionych gatunków.
Jednak tym, co wywołuje u mnie reakcję pozytywnie histeryczną jest słowiańskie
fantasy, bogato czerpiące z naszych rodzimych legend i mitologii. A już smoki,
strzygi i upiory, a na dokładkę kilku walecznych, mężnych wojaków, którzy stal
gną jak plastelinę, a miód piją całymi garncami, to zdecydowanie coś, co
tygrysy lubią najbardziej. I właśnie to dostałam w drugim tomie cyklu „Bohatyr”
Juraja Červenáka.
„Smocza cesarzowa”
to kontynuacja przygód Ilii Muromca i jego wiernych druhów, którzy razem tworzą
najsłynniejszą i najskuteczniejszą drużynę kijowskiego księcia Światosława. Podążając
za swym zwycięskim wodzem osiadają tymczasowo w Bułgarze, gdzie mają umacniać
jego władzę. Jednak gdy wpadają na trop znienawidzonego czarownika Tugarina,
odpowiedzialnego za śmierć ich towarzyszy, wyruszają w głąb terytorium plemienia
Czeremisów, by w końcu dopełnić zemsty. Nie przypuszczają nawet, że podczas tej
wyprawy przyjdzie im się zmierzyć nie tyko z potężnym magiem, ale także stworami,
które dotąd znali jedynie z legend.
Juraj Červenák po raz kolejny w rewelacyjny sposób
wykorzystał ruskie byliny, tradycyjne epickie opowieści o średniowiecznych
bohatyrach, łącząc je i przekuwając na własną modłę. Ilia Muromiec, Wołch
Wsiesławiewicz i Mikuła Sielaninowicz,
wokół których kręci się cała fabuła powieści, to postaci legendarne, powszechnie
znane za naszą wschodnią granicą. Jednak wykorzystanie sylwetek słynnych bohatyrów
to nie jedyny motyw związany ze słowiańską mitologią i podaniami, który pojawia
się w książce. Znajdziecie tu także Babę Jagę, w wersji która z pewnością Was
zaskoczy, a także nową wersję narodzin Kościeja Nieśmiertelnego.
W
porównaniu z pierwszym tomem cyklu („Żelazny kostur”), w którym otrzymaliśmy
dość znaczną dawkę historii wczesnośredniowiecznej Rusi, fabuła „Smoczej
cesarzowej” skupia się przede wszystkim na wątkach fantastycznych. Nie brak tu
także licznych opisów potyczek i walk stoczonych przez bohatyrów z różnorodnymi
przeciwnikami – od okrutnych, lecz jak najbardziej ludzkich Czeremisów poczynając,
a na bagiennych stworach, strzygach i smoku kończąc. Krew się leje, wnętrzności
nie zawsze pozostają tam, gdzie ich miejsce, czyli jednym słowem dzieje się
dosyć sporo.
Wydanie
powieści nawiązuje do poprzedniej części, dzięki czemu obydwa tomy świetnie się
komponują. Wydawnictwo zaliczyło jednak drobną wpadkę w opisie zamieszczonym na
końcu książki, z którego możemy wyczytać, że jest to pierwszy – a nie drugi –
tom cyklu.
„Smocza
cesarzowa” to bardzo udana kontynuacja świetnego cyklu, którego mogę ze
szczerym sumieniem polecić wszystkim miłośnikom słowiańskiego fantasy. Mam
nadzieję, że na trzeci tom trylogii nie będziemy musieli czekać zbyt długo!
Przeczytaj także wywiad z autorem, Jurajem Červenákiem
Za udostępnienie książki serdecznie dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Book-Trotter (literatura słowacka).
Ja wciąż mam ochotę na tą serię, muszę koniecznie dorwać te 2 tomy! :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie do tego zachęcam :)
UsuńJestem właśnie w trakcie tej lektury :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że podoba Ci się równie mocno jak mnie ;)
UsuńA ja odwrotnie - im fantasy bliżej nas, tym bardziej jej unikam. A prawda taka, że nie czytałem jeszcze fantasy porządnie osadzonej w naszym średniowieczu.
OdpowiedzUsuńBędzie trzeba kiedyś dać temu szansę.
To nie do końca nasze średniowiecze, bo akcja dzieje się na Rusi Kijowskiej, ale mnie te klimaty jak najbardziej odpowiadają:)
UsuńPierwszy tom już mam, a tu niespodzianka - już się ukazał następny:) Pozdrawiam serdecznie i świątecznie:)
OdpowiedzUsuńChyba nie ma wyjścia - trzeba zaopatrzyć się także w drugi :) Wesołych Świąt!
UsuńSłowiańskie fantasy... zdecydowanie coś dla mnie. Muszę zabrać się za pierwszy tom! :-) Cały cykl wydaje się być bardzo interesujący.
OdpowiedzUsuńNie tylko wydaje się, ale zdecydowanie jest interesujący :)
UsuńJa zostawiłam sobie lekturę Smoczej cesarzowej na święta. Żelazny kostur bardzo mi się podobał :)
OdpowiedzUsuńObydwa tomy nieco różnią się klimatem, ale jestem pewna, że Cesarzowa Ci się spodoba :)
UsuńPrzeczytałam pierwsze strony i od razu czuje się bardziej baśniowy charakter. :)
UsuńObie części czyta u mnie mąż, to jego klimaty, więc ja z prawdziwą przyjemnością przeczytałam Twoją recenzję.
OdpowiedzUsuńA dziękuję :) Może Ty też się przekonasz do takich klimatów? :)
UsuńMuszę się przyznać, że autora w ogóle nie kojarzę. Ale że wspomniałaś o tematyce słowiańskiej mitologii... to jak teraz mam nie przeczytać? ;) Będę szukać i się rozglądać za obiema książkami (za "Żelaznym kosturem" również).
OdpowiedzUsuńOd "Kostura" koniecznie trzeba zacząć, bo bez niego najważniejsze wątki "Cesarzowej" będą nieczytelne. ALe jestem przekonana, że obydwie części Ci się spodobają :)
UsuńKsiążkę dodaję do tych które muszę koniecznie przeczytać, to samo z pierwszą częścią trylogii. Takie fantasy to jest to co lubię :)
OdpowiedzUsuńTo kolejny dowód na to, jak zbliżone mamy czytelnicze gusta :)
UsuńTrochę mi się fantasy przejadło, ale brzmi całkiem nieźle. I wielki + za słowiańskie motywy ;).
OdpowiedzUsuńO tak, dobra słowiańszczyzna zawsze punktuje :)
UsuńTaak, to "słowiańskie" fantasy ma ten specyficzny klimacik. Nie wiem czy słusznie, ale tak troszkę mi się skojarzyło z książką Zambocha o Koniaszu. Dużo w niej było akcji, ale nie było czuć tej wschodniej nutki.
OdpowiedzUsuńZ bardziej podobnych tylko "Wiedźmin", choć to jest akurat saga nie do pobicia :)
Trochę niesłusznie, bo w tym przypadku akcja osadzona jest bardzo ściśle w średniowiecznej Europie/ Chociaż mordobicia jest tu równie wiele co u Koniasza :)
UsuńI zgadzam się - Wiedźmin to Wiedźmin i nic go nie pobije :)
Wątpię, by ktokolwiek odważył się spróbować...
UsuńPowtórzyłaby się historia z Blaviken... :P
He he he :)
Usuńmusiałabym chyba zacząć od pierwszej części
OdpowiedzUsuńMelduje że ksiązka dzisiaj dotarła, jeszcze raz bardzo dziekuję.
Cieszę się, że książka dotarła bezpiecznie. Życzę przyjemnej lektury :)
Usuń