Ach ta Bridget! Na fali sentymentu kilka dni temu
sięgnęłam po pierwszy tom jej przygód (o wrażeniach z lektury pisałam tutaj), a
skoro powiedziało się A, przyszła kolej na B, które w tym przypadku objawiło
się drugą częścią dziennika niepoprawnej Brytyjki o wiele mówiącym podtytule „W
pogoni za rozumem”.
Główna bohaterka rozpoczyna swój kolejny pamiętnik niecały
miesiąc po wydarzeniach przedstawionych w pierwszym tomie. Wszystko wskazuje na
to, że w końcu osiągnęła upragnioną stabilizację. Rzuciła pracę w wydawnictwie,
rozpoczęła nową – tym razem w telewizji - i nie jest już singielką. Ale jak
długo potrwa ten stan? Bridget szybko przekonuje się, że znacznie łatwiej jest
zdobyć faceta niż utrzymać go przy sobie, zwłaszcza jeśli głowę ma się
przeładowaną „dobrymi” radami z poradników na temat relacji damsko-męskich.
Drugi tom przygód panny Jones wita czytelnika tym samym,
świetnym humorem, co część pierwsza. Rozważania głównej bohaterki na temat jej
wybranka oraz mężczyzn w ogóle, problemów związanych z wagą i nadużywaniem
alkoholu oraz apodyktyczną, a jednocześnie szaloną matką, bawią do łez. Niestety
w okolicach połowy książki (a trzeba wspomnieć, że objętościowo jest ona
większa od „Dziennika…”) następuje pewne „zmęczenie materiału”. Bridget pakuje
się w te same kłopoty, nie uczy się na własnych błędach i całość zalatuje nieco
odgrzewanym kotletem. Na szczęście nie na długo, ponieważ po kolejnych
kilkudziesięciu stronach, fabuła na nowo staje się ciekawa i lektura już do końca
sprawia czystą przyjemność. Co kilkanaście stron dosłownie ryczałam ze śmiechu
i jestem pewna, że nawet największy ponurak wymięknie dochodząc choćby do
kartek świątecznych wypisywanych przez bohaterkę pod wpływem promili.
„Bridget Jones: W pogoni za rozumem” to książka lekka i
przyjemna, a jednocześnie stanowi swoistą satyrę na współczesny wielkomiejski
styl życia i relacje międzyludzkie. Choć nie brak tu humoru, miejscami można
poczuć smak goryczki, gdy okazuje się, że każdy związek pokazany w powieści boryka
się z problemem wierności partnera. Zdrada przybiera różnorodne formy – od
gorących flirtów do porzucania partnera. Niektórzy bohaterzy schodzą się i
rozchodzą średnio co kilka tygodni i raczej kiepsko to świadczy o ludziach.
Mimo to perypetie Bridget to doskonałe lekarstwo na nudę
i zły humor, a jednocześnie pozwalają utożsamić się z bohaterką w nawet
najbardziej karkołomnych sytuacjach. Ile z nas zadręczało się krzywym
spojrzeniem i snuło wielogodzinne dysputy z przyjaciółkami, roztrząsając każde
wypowiedziane przez faceta słowo. Ile wciskało się w [czytający to Panowie
proszeni są o przeskoczenie do kolejnego akapitu] paskudnie wyglądającą, ale
skuteczną bieliznę wyszczuplającą? Ile chciało ukatrupić blond-lalę (kolor
włosów jest w sumie nieważny) robiącą słodkie oczy do naszego mężczyzny? I ile sięgnęło
przynajmniej po jeden poradnik w stylu „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”?
Podsumowując, w porównaniu z pierwszym tomem powieść jest
nieco słabsza, ale nadal zapewnia świetną rozrywkę i skutecznie potrafi
poprawić humor. Wspaniale sprawdza się jako niewymagający „odmóżdżacz” po
ciężkim dniu!
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka
Akurat wyjątkowo bardziej lubię Bridget w wydaniu filmowym niż książkowym... nużyły mnie jej kilogramy i "sztachy" papierosa;) Mam nadzieję, że zobaczę i kolejny odcinek:)
OdpowiedzUsuńA ja wolę tę książkową, choć ze względu na film, zawsze ma ona dla mnie wygląd Renee :)
UsuńBridget - zawsze i wszędzie! Mój pewny poprawiacz humoru :)
OdpowiedzUsuńMój także :)
UsuńPierwszy pewnie kiedyś przeczytam, a nad drugim pomyślę, w zależności, jak mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że jak zaczniesz tom pierwszy to od razu skończysz na trzecim :)
UsuńTo teraz czekam na wrażenia z trzeciego tomu. :)
OdpowiedzUsuńA ja czekam na trzeci tom, bo jestem go bardzo ciekawa :)
UsuńBardzo lubię Bridget i mam ochotę na ostatni tom, ale zaczekam na Twoją recenzję
OdpowiedzUsuńPostaram się więc szybko przeczytać go i opublikować wrażenia z lektury :)
UsuńZgadzam się z tobą, że w porównaniu do jedynki, ta jest słabsza. I trochę naciągana. Ale i tak Bridget to Bridget. Jak tu jej nie kochać, prawda?
OdpowiedzUsuńNie da się :)
UsuńŚwietna propozycja rozrywki, do której zawsze warto powrócić ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie i regularnie wprowadzam to w życie :)
UsuńBridget ma swój urok :)
OdpowiedzUsuń