Tytuł Łabędzi śpiew. Księga 1 Autor Robert McCammon Wydawnictwo Papierowy Księżyc Data wydania 2013 Stron 500 |
Jak głosi napis na okładce, „Łabędzi śpiew” to arcydzieło literatury postapokaliptycznej i niezwykła epopeja grozy, swoim rozmachem przypominająca słynny „Bastion” Stephena Kinga. Czy po takim zapewnieniu mogłam nie skusić się na tę lekturę? Oczywiście, że nie. Zwłaszcza, że autor już raz mnie oczarował fascynującymi „Magicznymi latami”.
Świat jaki znaliśmy zniknął w przeciągu zaledwie kilku godzin od podjęcia przez amerykańskiego prezydenta wiekopomnej decyzji w sprawie konfliktu z Rosją. Wojna atomowa, która przez lata była jedynie niepokojącą, ale niezbyt realną wizją, stała się rzeczywistością. Stany Zjednoczone zostały zdmuchnięte z powierzchni ziemi, miasta stoją w płomieniach, zginęły miliony ludzi, zdawać by się mogło, że niemal nikt nie przetrwał. Jak wygląda sytuacja na innych kontynentach nie wiadomo, lecz prawdopodobnie wszędzie jest tak samo.
Gdy świat pogrąża się w coraz większym wyniszczeniu, trzy grupy nieznanych sobie wcześniej ludzi rozpoczynają pozornie skazaną na porażkę wędrówkę, choć miejsce przeznaczenia nadal pozostaje dla nich tajemnicą. W Kansas olbrzymi czarnoskóry zapaśnik słyszy głos nakazujący mu za wszelką cenę chronić dziewięcioletnią Swan, która w dniu katastrofy staje na jego drodze. Bezdomna żebraczka, zwana Siostrą, cudem ocalała po pożarze trawiącym Nowy York, odnajduje tajemniczy pierścień, który zdaje się obdarzony niezwykłą mocą. Z kolei w Idaho zawalenie się bunkra, który w zamierzeniu miał być bezpiecznym schronieniem na wypadek wojny, przeżywa jedynie okaleczony pułkownik oraz młody chłopak, w którym kiełkuje coraz większe szaleństwo.
To właśnie ich losy przeplatają się na kolejnych stronach książki. To dosyć typowa powieść drogi, bohaterowie przemierzają kolejne mile poprzez wyniszczony kraj, w którym większym zagrożeniem od promieniowania stają się ci, którym udało się przetrwać. Wyniszczeni chorobą popromienną, okaleczeni w wyniku pożarów, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, walczą o przetrwanie za wszelką cenę. U przerażającej większości katastrofa nuklearna wyzwoliła najniższe instynkty, utracili swoje człowieczeństwo, prawdopodobnie już na zawsze. Jedynie w nielicznych pozostały ludzkie odruchy, co więcej, w niektórych obudziły się one dopiero w obliczu całkowitej zagłady, gdy nie mieli już nic do stracenia.
Już w „Magicznych latach” Robert McCammon pokazał, że wymyka się schematom i nie ogranicza się do jednego gatunku. Podobnie jest w przypadku „Łabędziego śpiewu”. Z jednej strony jest to pełnowymiarowa powieść postapokaliptyczna, z rozmachem ukazująca świat po katastrofie i ludzi radzących sobie w nowych realiach. Z drugiej jednakże strony, autor wplata do fabuły liczne elementy fantastyczne. Objawiają się one zarówno w postaci niezwykłych zdolności, jakie posiada mała Swan, oraz magicznego pierścienia odnalezionego przez Siostrę, jak i spersonifikowanemu Złu, które pod postacią mężczyzny o stu twarzach przemierza zniszczony świat i sieje w nim jeszcze większy ferment.
„Łabędzi śpiew” mnie oczarował, odnalazłam w nim to, co lubię najbardziej – apokaliptyczną wizję świata, elementy baśniowo-fantastyczne oraz piękny język, którym autor hipnotyzuje czytelnika i nie pozwala na oderwanie się od powieści nawet na chwilę. Was gorąco zachęcam do jej lektury, a sama zabieram się za księgę drugą.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc
To jedna z tych książek, na które poluję od początku ich ukazania się na rynku. Niestety na razie niedostępna.
OdpowiedzUsuńW takim razie trzymam kciuki, żeby się w końcu udało :)
UsuńBrzmi lekko chaotycznie, ale jeśli autor nadał odpowiednie tempo, to może to być świetna książka :)
OdpowiedzUsuńPierwsza połowa książki jest nieco chaotyczna, ale w miarę rozwoju fabuły wszystko się przejrzyście klaruje :)
UsuńJa nie odczułam aby była to powieść drogi, w takim sensie, że nie o podróż tu chodziło. Raczej o poszukiwanie, o dotarcie do celu i o zmiany jakie zachodzą w bohaterach, ale zgadzam się z Tobą, że książka łączy w sobie kilka gatunków i jest naprawdę bardzo, bardzo dobra :)
OdpowiedzUsuńPoszukiwanie, owszem, ale nieustannie będąc w drodze i natykając się na kolejnych ludzi, dlatego odebrałam ją właśnie jako powieść drogi :)
UsuńOjej, jak miło! Pokochałam tego autora za "Magiczne lata" i byłam bardzo ciekawa, jak wypadają inne jego dzieła. To jeden z niewielu twórców, którym wybaczam to wplatanie wątków fantastycznych w fabułę :)
OdpowiedzUsuń"Magiczne lata" były naprawdę... magiczne :) Ale poza świetnym style autora bardzo trudno zestawić te dwie książki razem. "Łabędzi śpiew" to zupełnie inna bajka :)
UsuńFenomenalnym może bym go nie nazwała, ale jest naprawdę dobre :)
OdpowiedzUsuńJak widać to jedna z najlepszych powieści postapokaliptycznych. Schowajcie, się marne dystopie dla bezmózgich nastolatek :)
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
O tak, to zdecydowanie dwie różne bajki :)
UsuńNo cóż, zapewne nie zdziwię Cię, gdy napiszę, że chcę kiedyś przeczytać tą powieść? ;) Ah, ta postapokalipsa! ;)
OdpowiedzUsuńNie zdziwiłam się nic a nic :)
UsuńPodobała mi się "Droga" McCormaca, więc myślę, że "Łabędzi śpiew" również przypadłby mi do gustu. "Magiczne lata" czekają na półce na swoją kolej :P Za mało mam czasu na czytanie tych wszystkich rewelacyjnych książek :(
OdpowiedzUsuńO matkooo, ale kusisz! Miałam odpuścić sobie ten tytuł, a teraz wiem, że to nie możliwe. Uwielbiam historie, które wywołują właśnie takie emocje :)
OdpowiedzUsuńNie odmówię takiej lekturze. Zapowiada się wciągająca książka :)
OdpowiedzUsuńPorównanie do znakomitego (według mnie) "Bastionu" może być ryzykowne...ale wygląda na to, że ta powieść jest naprawdę dobra. Miło przeczytać;)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie do niej zachęciłaś. Widzę, że ta książka zbiera pozytywne recenzje. Chętnie bym ją przeczytała.
OdpowiedzUsuń