Tytuł Marzycielka z Ostendy Autor Eric-Emmanuel Schmitt Wydawnictwo Znak Data wydania 2009 Stron 256 |
Chyba powoli
przejada mi się proza Schmitta. Dotąd w ciemno sięgałam po jego książki i za
każdym razem przeżywałam prawdziwą czytelniczą ucztę, tym razem jednak kolejne
spotkanie odbyło się już bez fajerwerków...
"Marzycielka
z Ostendy" to zbiór pięciu opowiadań, z których trzy poznałam już wcześniej
po lekturze "Historii miłosnych". Nie rozumiem tego nieustannego
powielania się utworów autora w różnych książkach w nieco tylko zmienionych kombinacjach.
Może to jeden z powodów, dla których zaczynam odczuwać nie przyjemność, a lekką
irytację?
Dwa pierwsze
teksty – tytułowa „Marzycielka z Ostendy” oraz „Zbrodnia doskonała” – to właśnie
te znane mi już wcześniej. Należą do moich ulubionych opowiadań, jakie wyszły
spod pióra Schmitta. Pierwsze to opowieść o starej, sparaliżowanej kobiecie, która zwierza
się swemu lokatorowi, że gdy była młodą dziewczyną, miała romans z księciem,
którego poznała na pobliskiej plaży. Czy ta historia wydarzyła się naprawdę,
czy jest to jedynie wytwór wyobraźni samotnej kobiety, której jedynymi
towarzyszami przez wiele lat były piętrzące się w salonie książki? Z kolei drugi
opowiada o kobiecie, która po trzydziestu latach szczęśliwego małżeństwa z
zimną krwią morduje znienawidzonego męża. Dopiero dwuletni pobyt w areszcie skłania ją do
przeanalizowania prawdziwego powodu, który pchnął ją do popełnienia tej
zbrodni. Zakończenie tej historii ściska za serce i na pewno długo jej nie
zapomnicie.
Kolejny tekst - „Ozdrowienie” – jest tak bardzo w stylu
autora, że nawet gdyby znalazł się z zbiorze nieopatrzonym jego nazwiskiem, nie
można by mieć wątpliwości, czyją ręką został napisany. Jego główną bohaterką
jest zaniedbana i niepewna siebie młoda pielęgniarka, która pod wpływem jednego
z pacjentów zaczyna odkrywać swoją kobiecość i otwiera się na świat. Natomiast „Kiepskie
lektury” to lekkie i nieco ironiczne spojrzenie na pewnego profesora żywiącego graniczącą
wręcz z obsesją niechęć do beletrystyki i fikcji literackiej. Niestety, jego „nawrócenie”
w kierunku literatury popularnej kończy się tragicznie.
Jedyną pomyłką w tym zbiorze jest ostatni, króciutki
utwór „Kobieta z bukietem”, który również znalazł się wcześniej w „Historiach
miłosnych”. Zabrakło mi w nim puenty, przesłania, ot wyszła z niego taka zwykła
zapchajdziura.
Jest bardzo prawdopodobne, że gdybym nie znała wcześniej wspomnianych już opowiadań, zbiór ten zachwyciłby mnie na równi choćby z „Trucicielką”. Tym razem zabrakło mi powiewu świeżości, a dwa nowe teksty, choć poprawne i przyjemne, nie zachwyciły mnie tak, jak to zwykle bywa z prozą Schmitta. A może zwyczajnie zaczęłam dostrzegać, że jego opowiadania oscylują nieustannie wokół tych samych tematów? W najbliższych czasie chyba odpocznę od jego twórczości, może dzięki dłuższej przerwie, będę potrafiła cieszyć się jego opowiadaniami z dawnym entuzjazmem.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Book-Trotter.
Miałam w planach Schmitta, ale mnie Gavalda wciągnęła :)
OdpowiedzUsuńPrzede mną jeszcze Calmel, ale chyba w drugiej połowie miesiąca :)
UsuńJa miałam podobne wrażenia już nie tylko przy okazji "Marzycielki...", ale i "Trucicielki", niestety.
OdpowiedzUsuńOd "Trucicielki" zaczęłam przygodę ze Schmittem i mnie zachwyciła, ale chyba co za dużo, to niezdrowo...
UsuńTak czasami się zdarza, że czyjaś twórczość zaczyna brzydnąć, tym bardziej jeśli autor idzie nieustannie tym samym torem, a jego książki są do siebie podobne... Ja na razie nie poczułam tego do powieści Schmitta, więc mam nadzieję, że niebawem jakąś przeczytam, chociażby właśnie "Marzycielkę z Ostendy", bo jestem ciekawa swoich wrażeń.
OdpowiedzUsuńPo prostu trzeba go sobie dawkować w rozsądnych porcjach ;)
UsuńJeżeli chodzi o tego autora to czytałam tylko "Oskara i panią Różę". Do innych jego książek mnie jakoś nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńWYbrałaś jedną z jego najpiękniejszych opowieści :)
UsuńW moim odczuciu Marzycielka jest słaba, ale na szczęście Schmitt ma na swoim koncie kilka świetnych dzieł :)
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, za coś go w końcu bardzo polubiłam ;)
UsuńLubie tego autora, chociaż przeczytałam jego 2 książki, może faktycznie trzeba odpocząć by nabrać dystansu.
OdpowiedzUsuńTaki jest plan :)
UsuńTo było moje dziewiąte spotkanie ze Schmittem, więc może dlatego doszłam do takich wniosków...Natomiast Kinga łykam w każdych dawkach :)
OdpowiedzUsuńLubię Schmitta, ale w małych dawkach. Muszę od niego odpocząć i potem sięgam po kolejną książkę. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńChyba weszłam na podobny etap... Pozdrawiam :)
UsuńKoleżanka mi ostatnio polecała. Czas najwyższy wybrać się do biblioteki :)
OdpowiedzUsuńJeśli jeszcze nie czytałaś Schmitta, to pewnie Ci się spodoba.
UsuńNie przepadam za opowiadaniami. Choć może kiedyś się skuszę na tą książkę.
OdpowiedzUsuńNawet kiedy doszłam do etapu irytacji prozą Schmitta, nie mogę odmówić mu jednego - jest mistrzem krótkiej formy, więc akurat opowiadania w jego przypadku powinny Ci się spodobać.
UsuńWciąż krążę wokół tego pisarza, ale nie mogę się zdecydować, czy warto. Cóż, zobaczymy, co z tego wyniknie :)
OdpowiedzUsuńnowy blog: http://zakurzone-stronice.blogspot.com/