Na temat współprac recenzenckich powiedziano wiele, a kłócono się jeszcze więcej. To temat-rzeka, jak dotąd niewyczerpany i ciągle wzbudzający wiele kontrowersji.
Większość osób prowadzących książkowego bloga ma na swoim koncie współpracę z wydawnictwami lub portalami – stałą bądź też jednorazową (z pewnością dotyczy to także blogów o innej tematyce, ale akurat osobiście poruszam się jedynie po blogosferze związanej z literaturą i tylko o niej mogę się wypowiedzieć z sensem). Niektórzy dążą do nawiązania takiej współpracy za wszelką cenę, dla innych jest to przyjemny dodatek do prowadzonej przez siebie działalności. To sprawa indywidualna, więc ile osób, tyle punktów widzenia tej kwestii.
Zalety i wady nawiązania współpracy z wydawnictwem
Chyba najoczywistszą zaletą jest możliwość otrzymywania darmowych egzemplarzy książek. W tym momencie z pewnością część z Was zazgrzyta zębami, że w końcu nie otrzymujemy ich tak całkowicie za darmo, że ich przeczytanie i napisanie opinii to praca, która wymaga wynagrodzenia. Innymi słowy, pojawia się stały punkt sporny, czy bloger powinien otrzymywać wynagrodzenie za pisane przez siebie recenzje. To akurat temat na dłuższą dyskusję i niekoniecznie na tym chciałabym się dzisiaj skupić. Nie da się jednak ukryć, że gdyby nie nawiązanie współpracy, często nie mielibyśmy okazji do przeczytania wielu książek, zwłaszcza nowości – gdy wchodzę do księgarni ceny mnie porażają. Tak, istnieją biblioteki, owszem, można poszperać na półkach u znajomych, ale to jednak nie to samo, co przeczytanie własnej książki w dniu premiery albo jeszcze przed nią.
Ponadto bardzo często dzięki nawiązaniu współpracy w nasze ręce wpada egzemplarz książki w dniu jej premiery, a czasem nawet tydzień lub dwa przed nią. Wiele wydawnictw ułatwia także kontakt z niektórymi pisarzami, co także jest bardzo miłym akcentem.
Ponadto bardzo często dzięki nawiązaniu współpracy w nasze ręce wpada egzemplarz książki w dniu jej premiery, a czasem nawet tydzień lub dwa przed nią. Wiele wydawnictw ułatwia także kontakt z niektórymi pisarzami, co także jest bardzo miłym akcentem.
Niestety niektórzy (zarówno blogerzy, jak i czytelnicy) wychodzą z założenia, że nawiązanie współpracy z wydawnictwem wymusza wpadanie w zachwyt i wartość merytoryczna recenzji takich „darmowych książek” znacząco spada. Innymi słowy – jeśli piszesz w superlatywach o powieści, którą otrzymałeś od wydawnictwa, to z pewnością popełniasz cukrowatą laurkę i jesteś wazeliniarzem. Nie da się ukryć, że nie dzieje się tak bez powodu. Część blogerów, zwłaszcza tych młodych i początkujących, boi się skrytykować otrzymaną książkę w obawie przed zerwaniem współpracy. I w ten sposób toczy się błędne koło, którego ofiarą padają ci piszący szczerze.
Prywatne zachwyty i psioczenie
Kącik z książką powstał blisko trzy lata temu, w tym czasie nawiązałam współpracę z wieloma wydawnictwami, portalami i agencjami reklamowymi. Część z nich była tymczasowa, inne trwają bez zgrzytów niemal od początku mojej działalności w blogosferze, jeszcze inne wygasły samoistnie bądź zakończyłam je, bo okazało się, że mam z daną instytucją odmienny punkt widzenia na niektóre sprawy.
Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi przemyśleniami, tym co mnie w owych kontaktach urzekło oraz tym co zirytowało. Nie będę szafowała nazwami ani nazwiskami, osoby zainteresowane (o ile to przeczytają) z pewnością rozpoznają się w niektórych punktach.
Doceniam:
- Traktowanie mnie jak człowieka, a nie maszynkę do pisania tekstów. Uwielbiam podejście osób odpowiedzialnych za kontakt z recenzentami w niektórych wydawnictwach i portalach – wiadomości, które są skierowane bezpośrednio do mnie, a nie do szerokiego grona anonimowych osób (zaczynających się najczęściej „Drogi blogerze/blogerko”), wymianę wrażeń z lektury, czasem prywatne żarciki.
- Odpowiadanie na maile, zwłaszcza po wysłaniu przeze mnie tekstu lub linków. Rozumiem, że wszyscy jesteśmy zajęci, ale dzięki zwykłemu „Dziękuję za tekst” mam pewność, że moja wiadomość nie trafiła do spamu.
- Czytanie mojego bloga i informowanie mnie o tym w stylu „Dzisiaj zajrzałem na Pani stronę i naprawdę spodobał mi się tekst o…”. Od razu człowiekowi wyskakuje banan na twarzy.
- Przyjęcie na klatę negatywnej recenzji książki i nie obrażanie się za nią.
Nie lubię:
- Wiadomości pisanych hurtowo do nie wiadomo jakiej ilości osób. I nie chodzi tu wcale o propozycję zrecenzowania danej książki, bo to nie jest dla mnie problem. Przykładowa sytuacja sprzed kilku dni: otrzymałam wiadomość od pewnej pani z wydawnictwa X, w której prosi, by wiadomości do niej zawsze podpisywać imieniem i nazwiskiem, a nie pseudonimem z bloga. Dla mnie to oczywiste, robię tak od zawsze, a poza tym bloga też piszę pod swoim nazwiskiem, więc o co kaman?
- Bałaganu, bo nie wiem, jak inaczej nazwać sytuację, gdy co kilka dni otrzymuję od jednego wydawnictwa propozycję tej samej książki do recenzji i to od różnych osób. Na każdą odpowiadam twierdząco, zwracając uwagę, że już pani X i pan Y pisali do mnie w tej sprawie, po czym mija miesiąc, a żaden egzemplarz do mnie nie dotarł.
- Wysyłania książek listem zwykłym, mimo że za każdym razem proszę o przesyłkę poleconą lub paczkę. Nie jest to moje widzimisę - połowa zwykłych listów ginie gdzieś po drodze... (o moich przygodach z Pocztą Polską pisałam tutaj).
- Wymagania, by moje teksty pojawiały się również na pierdylionie innych stron. Zawsze wrzucam fragmenty na Lubimy Czytać, ale jak raz dostałam wiadomość, w której pewien pan żądał umieszczenia ich na 8 (słownie ośmiu) wymienionych stronach, to ciśnienie lekko mi się podniosło. Swoją drogą, nie wiem, czy odpowiedzialni za promocję ludzie są świadomi tego, że pozycjonowanie takich tekstów spada, a poza tym sama nie lubię wszędzie natykać się na dokładnie te same recenzje.
- Żądania ode mnie umieszczania na stronie banerów lub zapowiedzi. I to dosłownie żądania w formie „proszę zrobić to i to do dnia tego i tego”. Na szczęście zdarzyło się raz i po dość gwałtownej reakcji z mojej strony więcej się nie powtórzyło. Wiele wydawnictw zgłasza się z prośbą o udostępnienie czegoś, wtedy najczęściej uprzejmie informuję, że takich treści nie zamieszczam, natomiast forma rozkazująca jest dla mnie niedopuszczalna i niekulturalna.
Pomimo pewnych zgrzytów jestem bardzo zadowolona z obecnej formy współpracy, zawsze mogę wybrać dokładnie to, co mnie interesuje, pisać w formie, jaka mi odpowiada, a na koniec podzielić się wrażeniami. Mam szczęście, że zwykle trafiam na otwartych ludzi, dla których książki to nie tylko praca, ale i pasja. A jakie są Wasze doświadczenia w tej kwestii?
Współpracuję, owszem, ale sporadycznie, bo czytam swoje, czytam starsze, nie koniecznie to, co się ukazuje na rynku. Banerów nie umieszczam, bo nie jestem gazetką z tesco.
OdpowiedzUsuńU mnie banerów też nie uświadczysz, ale bardzo podoba mi się Twoje wyjaśnienie :)
UsuńGdy rozpoczynałam współpracę z wydawnictwami, miałam obawę przed negatywną oceną książki (przecież ja tę książkę od nich dostałam), dość szybko się przełamałam - przecież mam prawo napisać, że mi się nie podobało, bo...
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony również nie podoba mi się narzucanie miejsc w których mam udostępniać opinie książek od wydawnictwa (mam strony na których udostępniam od zawsze lub w miarę sukcesywnie). No i najważniejsze, od nas blogerów wymaga się przesłania linka do tych "wszystkich" opinii, ale już nie odpowiada się na tego maila zwykłym dziękuję za linki/wiadomość :/
Na szczęście są wydawnictwa i portale, którym zależy :) I praca z nimi to sama przyjemność.
UsuńWłaśnie dlatego obecnie ograniczam swoją współpracę do tych, którym zależy. Po co się szarpać i tracić nerwy?
UsuńJa nigdy nie współprcowałam z całą rzeszą wydawców czy autorów. A nie robiłam tego z prostego powodu - brak czasu. Tak sobie zawsze myślałam, że jak nabiorę tych książek nie wiadomo ile, to nie dam rady napisać tekstu w miarę szybko, a wydawcy czy autorzy na to czekają, bo przecież jeśli wychodzi nowość, to każdemu zależy na czasie. Kiedy pisałam na Bloxie współpracowałam na stałe tylko z jednym wydawcą. Reszta to było tak z doskoku. Tamta współpraca się skończyła z mojej strony, bo w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wybieram książki na siłę, żeby tylko coś wziąć. To mnie ograniczało, a jak mnie coś ogranicza, to się denerwuję. :-) Teraz też mam tylko jednego wydawcę, ale za to autorzy cenią sobie moje opinie i często mnie o nie proszą. Natomiast wydawcom odmawiam kategorycznie, szczególnie wtedy, jeśli dostaję maila, a w nim całą litanię wymagań. Pani czy pan z wydawnictwa nawet nie wiedzą, czy się zgodzę, a już stawiają żądania. Poza tym, nie lubię komercji. Nie czytam blogów komercyjnych, a za takie uważam te, gdzie każda recenzja pisana jest na zlecenie. Lubię blogi, których autorzy wykazują swego rodzaju indywidualność, czyli sami zaopatrują się w książki. Nawet jeśli są to pozycje wzięte z biblioteki. Wiem wtedy, że autor bloga nie łapie się na darmowe egzemplarze, tylko działa samodzielnie. Trochę się rozpisałam, ale tak to widzę. :-)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się punkt widzenia i w wielu kwestiach całkowicie się z Tobą zgadzam, zwłaszcza z tymi listami wymagań...
UsuńPs. Mam nadzieję, że do mnie nie przestaniesz zaglądać mimo ilości opisywanych przeze mnie egzemplarzy recenzenckich ;)
Nie, nie przestanę, bo Cię lubię, a sympatia do blogera bardzo wiele znaczy. :-) Ja nie twierdzę, że nowości są złe i szanuję decyzję blogerów w kwestii współpracy. Czasami sama wybieram te nowe książki, szczególnie powieści historyczne, i w tym pomagają mi inni blogerzy. Z Twoich wpisów natomiast jasno wynika, że nie bierzesz książek od wydawców tylko po to, żeby mieć darmowy egzemplarz. Ciebie naprawdę te książki interesują i to jest super! :-)
UsuńI tym oto prostym sposobem przywołałas na mą facjatę ogromnego banana :) Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńMoje doświadczenia są znikome, więc się nie wypowiem. Mogę jednak potwierdzić, że wiadomości masowe są niekiedy nieźle irytujące. Do mnie np. doszła kiedyś taka z formularzem, w którym niby miałam całą tonę danych osobowych dać i dzięki temu by mnie wzięli pod uwagę w takim castingu na blogerów, do których wyślą książkę. Ale nie martw się blogerze, bo i tak jak coś, to dostaniesz rabat na zakup (tam z 5% chyba było jako nagroda pocieszenia ;)). Szaleństwo.
OdpowiedzUsuńZ założenia odrzucają mnie tego rodzaju castingi i nie biorę w nich udziału. Masz rację, zakrawa to na szaleństwo...
UsuńTo też swój wymiar psychologiczny ma. Oni ci coś dają, więc czujesz podświadomy niepokój, jak nie odwzajemnisz się czymkolwiek np. dodatkową grzecznością. A człowiek nie lubi takiego niepokoju. Przynajmniej tak według książki, którą teraz czytam, to wygląda.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100 % z powyższymi podpunktami. Najbardziej nie lubię kiedy każą mi zamieszczać recenzje na różnych stronkach. Zazwyczaj robię to tak jak i Ty: na blogu i na lubimyczytac, ale również na stronce matrasu, nie ukrywam, że robię to dla zniżki na książki, choć niewielkiej. Za to lubię wymieniać e-maile z osobami, które faktycznie zwracają się do mnie osobowo. To jest bardzo miłe :)
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej denerwuje brak reakcji, jak już wyśle link z moją recenzją... Nie wiem, co ta osoba myśli o recenzji, ani nawet nie wiem, czy e-mail doszedł. Może nie mam jeszcze dużego doświadczenia we współpracy z wydawnictwami, ale do tej pory tylko taką wadę zauważyłam i to tylko u jednego wydawnictwa :). Jak na razie widzę same plusy, oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
ooo to właśnie, wysyłasz raz linki z recenzjami ciiisza kilka dni, wysyłasz drugi-podobnie, za trzecim razem otrzymujesz odpowiedź, że ten ktoś jest bardzo zarobiony, ale linki docierają. Ostatnio jedna pani z wydawnictwa x tak mi odpowiedziała, po 10 dniach i 3cim wysłaniu linków, że w przysłowiowe piety m poszło.
UsuńJa wysyłam tylko raz - od niektórych dostaję od razu potwierdzenia, że wiadomość dotarła, od innych nigdy. Chociaż mnie to irytuje, przestałam już pisać po raz n-ty.
UsuńJa jestem dość elastyczna jeżeli chodzi o współpracę, ale myślę, że w największe znaczenie ma podejście do tematu człowieka z drugiej strony "barykady". Z niektórymi współpraca jest świetna, a ja jestem skłonna spełnić każde ich życzenie, ale zdarzają się i tacy, którzy myślą, że za książkę nas "kupują" - wymagają, żądają... Na jednym z portali trzeba jednorazowo zamawiać tony książek z miesięcznym terminem - dla mnie jest to nierealne, a jestem za stara, żeby składać obietnice bez pokrycia - jednak moje argumenty nikogo nie przekonują. :)
OdpowiedzUsuńChyba wiem, o którym portalu mówisz. Dostałam od nich dwa razy propozycję współpracy, ale jak zobaczyłam listę wymagań to grzecznie podziękowałam.
UsuńPewnie są tacy i tacy. :)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że nie wiem, o co chodzi...
UsuńWydaje mi się, że ktoś pewnie nawet nie przeczytał posta. Też nie lubię, gdy wiadomości wysyłane są do większej ilośco bloggerów i gdy nie mam żadnej odpowiedzi od osób z wydawnictwa, na moje linki do recenzji. Nigdy ne wiadomo.czy w takim wypadku mejl doszedł czy nie.
UsuńNo właśnie obawiam się, że ów komentarz to właśnie oznacza...
UsuńWidzę, że takie ignorowanie maili jest niestety dosyć powszechną praktyką. Szkoda...
Zgadzam się, że ta sama recenzja w kilku-kilkunastu miejscach w Sieci odnosi odwrotny skutek od zamierzonego.Wywołuje raczej irytacje, że po raz kolejny natykam się na ten sam tekst, ale rozumiem że celem jest zwiększenie ilości czytelników. Nie każdy kupujący książki zagląda na blogi książkowe.
OdpowiedzUsuńPodobny cel ma chyba akcja "każdy bloger czyta książkę X" kiedy nagle jedna pozycja jest dosłownie wszędzie. (Chociaż mnie zniechęca i zazwyczaj nie czytam żadnej recenzji tej pozycji).
Mam podobnie, kiedy jakaś książka masowo pojawia się na blogach, zwykle czytam pierwszą recenzję, jaka rzuci mi się w oczy, a resztę już niekoniecznie. Chyba że piszą je osoby, które naprawdę odwiedzam regularnie.
UsuńCzasem warto niektóre współprace zakończyć, bo są wydawnictwa, które zwyczajnie 'lecą sobie w kulki'. Jedno takie z miesiąc temu przedstawiło swoje nowe wymagania wobec blogerów - zamieszczanie na blogu osobnych wpisów poświęconych poszczególnym ich zapowiedziom, informowanie o wszystkich konkursach/inicjatywach/akcjach i inne cuda wymagające robienia z bloga tablicy ogłoszeń. Nie rozumiem, jak ktokolwiek może się na to godzić, ale chętnych nie brak, co widać, gdy nagle jednego dnia kilkanaście osób informuje o jakiejś premierze lub 'arcyważnym' wydarzeniu z życia wydawnictwa. Każdy kreuje swoją przestrzeń jak chce, ale wypadałoby trochę się szanować, zamiast robić z bloga śmietnik.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zachłyśnięcie współpracami minęło mi kilka ładnych lat temu, kiedy dotarło do mnie, że w ogóle takie zjawisko istnieje. Teraz mogę odmawiać, stawiać swoje warunki, bez żalu żegnać konkretnych współpracowników. Mam półki pełne książek, mam świetnie zaopatrzoną bibliotekę i spokojnie poradzę sobie w życiu bez egzemplarzy recenzenckich danego wydawcy :)
Okres zachłyśnięcia się też mam już dawno za sobą i właściwie mogę podpisać się pod Twoimi słowami całkowicie :)
UsuńJak na razie nie mam negatywnych doświadczeń ze współpracami, ale jedyne co mnie najbardziej drażni to brak stałego kontaktu z niektórymi. Ciężko jest by po napisaniu do nich dostać maila zwrotnego, a już szczególnie, gdy wysyłam recenzję... Przydałoby się choćby potwierdzenie, że mail doszedł :/
OdpowiedzUsuńCo do reklam na blogach - wybieram tylko takie książki, którymi sama byłabym zainteresowana i wtedy chętnie wspieram promocję. Cała reszta maili ląduje w koszu.
Mnie szczerze współpracowanie jest obce. Więc zapytam się Ciebie tak z ciekawości czy takie wydawnictwa same do Ciebie się odzywały czy czasem ty do nich pisałaś? Jeśli nie możesz z jakiś powodów na to moje pytanie odpowiadać to zrozumiem :)
OdpowiedzUsuńhttp://karola8399.blogspot.com/
Mogę, mogę :) Do niektórych wydawnictw napisałam sama, inne zgłosiły się same, mniej więcej po połowie :)
UsuńTo jest tak jak z każdą pracą, bo tak współpracę recenzencką musimy uznać, zawsze są te złe i dobre strony, jeżeli niektóre wady komuś bardzo przeszkadzają, nie muszą zagłębiać się w ten temat. Ale warto, naprawdę warto :)
OdpowiedzUsuńZgadza się, są plusy i minusy. Fajnie, jak osoba kontaktująca się z Tobą pisze spersonalizowane wiadomości, a nie polega na korespondencji masowej. Oczywiście, wymaga to większego nakładu pracy i poświęconego czasu, ale z drugiej strony... to jest naprawdę miłe dla osoby, która dostaje takiego maila. Aczkolwiek z żalem muszę wyznać, że odpadła mi ostatnio jedna współpraca z wydawnictwem, z którym dotychczas dobrze mi się działało. Po prostu przestali odpowiadać na moje maile. Wysyłałam je raz na miesiąc od momentu kiedy kontakt nagle się urwał, a ja nie wiedziałam czym to jest spowodowane. Ostatnio zdecydowałam, że widać nie chcą już ze mną współpracować, skoro nie otrzymuję odpowiedzi na moje wiadomości, a ja nie chcę być upierdliwa i sobie po prostu odpuściłam. Ale mimo wszystko smutno tak jakoś...
OdpowiedzUsuńPrzykra sytuacja i nieprofesjonalna. Miałam tak z jednym z wydawnictw, potem po około rocznej przerwie pani od promocji odezwała się do mnie ponownie z nową propozycją, tylko po to, by zamilknąc na nowo na blisko pół roku :)
UsuńJedna z firm bawi się tak ze mną w kotka i myszkę. Mam wrażenie, że według jej PR-owców dam się za pokroić z każdy kolejny egzemplarz recenzencki.
UsuńGosia J. - faktycznie większość wydawnictw udostępnia jedynie nowości, ale są też i takie, gdzie bez problemu można zamówić książkę sprzed kilku bądź kilkunastu miesięcy, czasem jeszcze starszą :)
OdpowiedzUsuńJ. - coś w tym jest, jakoś człowiekowi się głupio robi, gdy musi solidnie skrytykować książkę, którą od kogoś dostał, ale czasem trzeba, nie ma innego wyjścia :)
Wiele zależy od pań/panów zajmujących się w danym wydawnictwie kontaktem z blogerami. Niektórzy z nich to wspaniali, ciepli ludzie, którzy często napiszą coś od siebie a nie czystą przekopiowaną informację.
OdpowiedzUsuńnaczytane.blog.pl
Mam doświadczenia bardzo podobne do Twoich i to samo mnie denerwuje, to samo sobie cenię. Niekiedy jestem w stanie zrozumieć mejle "grupowe", ale oczywiście nie w każdej sytuacji. Często mnie dezorientują.
OdpowiedzUsuńNie mam dużych doświadczeń w tej kwestii, ale ogólnie zgadzam się z Twoimi uwagami.
OdpowiedzUsuńI nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby wydawnictwa chciały płacić blogerom za naprawdę dobre recenzje książek;)
Byłoby super, ale to chyba mało realne, zwłaszcza że wielu blogerów jedynie za książki zmieniają swoje strony w istne słupy reklamowe. Po co więc płacić komuś za recenzję, skoro za książkę można mieć tyle darmowych reklam? Smutna prawda ;)
Usuńświetnie to napisałaś :) ja bloguje już od niemal 3 lat... ale od początku prowadzenia bloga udało mi się nie zachłysnąć współpracami, ponieważ od początku podchodziłam do nich rozsądnie... nie przeceniałam swoich sił :) mam dzieci, męża, pracę na pełen etat i najnormalniej w świecie nie miałam czasu na nawiązanie jednorazowo "iluśtam" współprac, raczej robiłam to wybiórczo... do dnia dzisiejszego miałam tych współprac już sporo i z wydawnictwami, i z księgarniami, i również z samymi autorami, ale nikt na szczęście nie wymagał ode mnie umieszczania banerków, pisania o nowościach, czy innych tego typu rzeczy. A jeśli już były to ludzkie prośby, które mogłam spełnić lub nie... i do tej pory żadne z wydawnictw nie pozostawiło mi po sobie złego wrażenia :)
OdpowiedzUsuńŚwietny post i wydaje mi się, że masz całkowitą rację. A wydaje mi się, ponieważ jeszcze nie nawiązałam współpracy z wydawnictwem. Mam to w planach na najbliższą przyszłość, ale uważam, że nie ma się co śpieszyć. W kocu to nic nie zmieni, jedynie sprawi, że będę zamieszczała więcej recenzji nowości. Uważam, że należy pisać szczere recenzje, nie ma co rozpływać się nad książką, która się nie podoba. Jeśli wydawnictwu to nie odpowiada to ich problem. Jak komuś bardzo zależy na współpracy to zawsze może podejść do tego w ten sposób, że to nie jedyne wydawnictwo, z którym można nawiązać współpracę, a te inne możliwe, że będą miały normalny stosunek do pisania recenzji przez blogerów.
OdpowiedzUsuńksiazkowy-swiat-niki.blogspot.com