Quentin Bates to brytyjski pisarz, autor cyklu powieści kryminalnych o Gunnhildur Gisladottir, których akcja toczy się na Islandii. Jego pierwsza powieść ("Na dno") ukazała się w Polsce kilka miesięcy temu, moją opinię o niej możecie przeczytać tutaj.
Dzisiaj zapraszam Was to lektury wywiadu, w którym Quentin Bates zdradza nie tylko swoje literackie inspiracje i plany wydawnicze, ale również krótko opowiada o polskiej społeczności na Islandii.
Quentin Bates (źródło) |
Katarzyna Chojecka-Jędrasiak: Pochodzi Pan z południowej Anglii. Co łączy
Pana z Islandią?
Quentin Bates: Mój związek z
Islandią liczy już wiele lat. Pojechałem tam w 1980 roku, planując pozostać
kilka miesięcy, ponieważ dostałem ofertę pracy wakacyjnej, a wyjechałem po
dziesięciu latach. Poznałem tam moją żonę, dwoje naszych dzieci przyszło tam na
świat, więc z Islandią wiąże mnie naprawdę wiele. Dzięki Internetowi mogę tę
więź cały czas podtrzymywać. Poza tym, że wracamy tam raz lub dwa razy do roku,
słuchamy także islandzkiego radia, oglądamy programy telewizyjne i czytamy
wydania gazet online. To znacząca zmiana. W latach 70. i 80. Islandia wydawała
się niezwykle odległa. Teraz zdaje się być bardzo blisko.
W swojej notce biograficznej wspomina Pan
wiele zawodów, jakie wykonywał w swoim życiu. Dlaczego zdecydował się Pan
zostać pisarzem? Czy to jedno z dziecięcych marzeń?
Nie jestem co do tego pewny. Myślę, że moja mama znacznie wcześniej ode mnie przeczuła, że pewnego dnia zobaczy książkę, na której będzie widniało moje nazwisko. Właściwie to nie planowałem zostać pisarzem, ale w momencie, gdy zacząłem pisać powieść, miałem już kilkuletnie doświadczenie jako dziennikarz. Jednocześnie od zawsze chodziło mi to po głowie i przez lata notowałem różne dziwne pomysły, bez świadomego planowania, że użyję ich kiedyś w powieści. W końcu nadszedł taki moment, w którym po prostu poczułem, że czas napisać historię, która przerodziła się w długą powieść. Nie została wprawdzie opublikowana (sądzę, że każdy pisarz ma przynamniej jedną taką na swoim koncie), ale kiedy przekonałem się, że jestem w stanie napisać taki tekst, nadeszła kolej na powieść kryminalną.
Nie jestem co do tego pewny. Myślę, że moja mama znacznie wcześniej ode mnie przeczuła, że pewnego dnia zobaczy książkę, na której będzie widniało moje nazwisko. Właściwie to nie planowałem zostać pisarzem, ale w momencie, gdy zacząłem pisać powieść, miałem już kilkuletnie doświadczenie jako dziennikarz. Jednocześnie od zawsze chodziło mi to po głowie i przez lata notowałem różne dziwne pomysły, bez świadomego planowania, że użyję ich kiedyś w powieści. W końcu nadszedł taki moment, w którym po prostu poczułem, że czas napisać historię, która przerodziła się w długą powieść. Nie została wprawdzie opublikowana (sądzę, że każdy pisarz ma przynamniej jedną taką na swoim koncie), ale kiedy przekonałem się, że jestem w stanie napisać taki tekst, nadeszła kolej na powieść kryminalną.
Który z pisarzy miał na Pana
największy wpływ? Czyja twórczość jest Panu najbliższa?
Uważam,
że wszystko co czytamy, ma na nas jakiś wpływ. Dorastałem czytając Somerseta
Maughama i Kiplinga (nie byli wtedy modnymi pisarzami, a teraz są nimi w
jeszcze mniejszym stopniu, ale uważam, że niektóre z ich historii szpiegowskich
są po prostu najlepsze), jak również Josepha Conrada, Johna Steinbecka i
Anthony’ego Burgessa. Potem przyszła pora na duet Sjöwall & Wahlöö oraz
Georges Simenon – do ich powieści kryminalnych nadal wracam.
Trudno
stwierdzić, czuja twórczość jest mi najbliższa, ale podziwiam zwłaszcza pracę
Simenona, przede wszystkim sposób, w jaki bez problemu i wysiłku przedstawia on
kompletny obraz sytuacji w zaledwie kilku zdaniach. Mógłbym jednak stworzyć
długą listę pisarzy, których pracę podziwiam…
Mam
też na uwadze skandynawskie kryminały, których angielskie tłumaczenia masowo
pojawiają się na rynku. Jednak unikam sięgania po nie, kiedy pracuję nad
pierwszym szkicem powieści, ponieważ nie chcę, żeby cudze pomysły czy styl
pisania chodziły mi po głowie.
Dlaczego zdecydował się Pan umieścić
akcję swoich powieści w Islandii? Czuje się Pan wystarczająco pewnie w obcym
bądź co bądź kontekście kulturowym, czy też sięga Pan po rady ze strony żony i
przyjaciół?
Islandia
wydała mi się zbyt dobrym tematem, aby go nie wykorzystać. Wiedziałem o niej
tak dużo i szkoda byłoby zaprzepaścić tę wiedzy i doświadczenie. W tamtym
czasie nikt jeszcze nie pisał niczego o tym kraju i książki jedynie dwojga
islandzkich autorów zostały przetłumaczone na język angielski English (Arnaldura
Indriðasona oraz Yrsy Sigurðardóttir), chociaż teraz przybyło także kilka
nowych nazwisk. Kiedy zacząłem pisać „Na dno”, nie było jeszcze boomu na
skandynawskie kryminały, a powieści Stiega Larssona jeszcze się nie ukazały.
Więc pewnie lepiej by było, gdybym zaczął co najmniej rok wcześniej.
Czuję
się pewnie pisząc o Islandii, chociaż celowo chciałem przynajmniej część akcji
pierwszej książki umieścić poza Reykjavikiem, ponieważ to tereny na wybrzeżu są
mi najbardziej znane, a poza tym życie tam znacznie różni się od tego w
stolicy. Podczas pisania drugiej książki (wydawca chciał, aby jej akcja toczyła
się w mieście) spędziłem dużo czasu chodząc i sprawdzając położenie różnych
miejsc. Jest też kilka osób, do których zawsze mogę zadzwonić, jeśli potrzebuję
się czegoś dowiedzieć lub coś sprawdzić.
Gunna Policjantka jest bardzo
silna i rozważna. Dlaczego zdecydował się Pan uczynić główną bohaterką swoich
powieści właśnie kobietę.
Niemalże
przez przypadek. W pierwszym szkicu powieści, głównym bohaterem był policjant,
a Gunna tylko mu pomagała i towarzyszyła, stała na drugim planie. Po pewnym
czasie zorientowałem się, że postać głównego bohatera jest schematyczna (w
porządku, przyznaję – przeczytałem zbyt wiele powieści o Wallanderze). Tak więc
pierwotny główny męski bohater w ogóle się nie pojawił, a tymczasem Gunna
okazała się znacznie ciekawszą postacią, która po prostu wskoczyła na scenę.
W powieści „Na dno” dosyć
często wspomina Pan polskich robotników, zwykle widzimy ich jako
niewykwalifikowany i mający problemy językowe problem. Czy w taki właśnie
sposób Islandczycy postrzegają ludzi z Polski? A jakie Pan ma doświadczenia w
kontaktach z Polakami?
Islandia
przeżyła nagły ekonomiczny boom, który gwałtowanie zakończył się kryzysem w
2008 roku. Brakowało wtedy siły roboczej, a lukę tę wypełnili imigranci – w
większości z Europy Wschodniej, nie tylko z Polski, ale również Litwy, Estonii
i kilku innych miejsc, powstała także całkiem spora społeczność ludzi
pochodzących z Dalekiego Wschodu. Kiedy sprawy przybrały zły obrót, wielu z
nich nagle zniknęło. Kurs waluty znacznie się pogorszył, tracili wiec na
wymianie koron na euro, więc podejrzewam, że większość z nich mogła przenieść
się do pracy w Niemczech lub innego europejskiego kraju. Ale wiele osób
pozostało i obecnie przebywa w Islandii duża społeczność imigrantów.
Stało się to problemem, ponieważ aż do lat 80. w kraju nie było prawie żadnych
obcokrajowców, a ich napływ był bardzo niespodziewany. Niektórzy nie są z tego
faktu zadowoleni, ale większość ludzi nie sprzeciwia się napływowi imigrantów.
Niewątpliwie dochodzi do spięć, nie tyle z Polakami, co nowoprzybyłymi w ogóle,
chociaż trzeba przyznać, że ogólnie rzecz biorąc, obcokrajowcy zostali
zaakceptowani zaskakująco szybko. Wydaje mi się też, że bez nich wiele pracy w
kraju po prostu nie miałby kto wykonywać. W niektórych zakładach pracy
większość zatrudnionych to osoby z zagranicy. Polacy są postrzegani jako ludzie
pracowici. Podejrzewam też, że kolejne pokolenie imigrantów całkowicie się zasymiluje
i nikt nie będzie dostrzegał żadnych różnic.
Jest też kwestia przestępczości. Wśród
imigrantów znajdują się również przestępcy i właśnie mieszkańcy jednego z
krajów nadbałtyckich mają szczególnie kiepską reputację pod tym względem.
Ludzie ci kontrolują część rynku narkotykowego, co pewnego dnia doprowadzi do
konfliktu z działaniami miejscowych przestępców. Efekt może być interesujący.
Mam kilku polskich przyjaciół w Anglii, którzy
są wspaniałymi ludźmi. Mam też bliskiego przyjaciela, obecnie będącego już w
zaawansowanym wieku, który pochodzi z Polski. Uciekł z warszawskiego getta w
wieku czternastu lat i jest jedną z najbardziej niezwykłych osób, jakie
poznałem. Kiedy chciałem wysłać kilka egzemplarzy mojej książki ludziom
mieszkającym w Polsce, odkryłem internetową księgarnię Kumiko i byłem pod ogromnym
wrażeniem szybkiej i efektywnej pracy zatrudnionych tam Agnieszki i
Małgosi. Błyskawicznie robiły dokładnie
to, co było potrzebne i książki zostały wysłane jeszcze tego samego dnia.
Mam
nadzieję, że „Na dno” dobrze się sprzeda w Polsce, ponieważ naprawdę chciałbym
tam przyjechać na spotkanie autorskie. Byłem w Polsce tylko raz, na bardzo
krótkim wyjeździe biznesowym i chciałbym to powtórzyć.
Dwie kolejne książki z cyklu o
Gunnhildur ukażą się w Polsce najprawdopodobniej w tym lub przyszłym roku. Co
może nam Pan o nich powiedzieć?
Nadal
nie wiem, jak będą brzmiały polskie tytuły, ale z tego co wiem, obydwie są
właśnie tłumaczone na język polski. Akcja „Cold Comfort” toczy się w Reykjaviku
– instruktorka fitness zostaje zamordowana, a zadaniem Gunny jest odkrycie,
który z jej znajomych odpowiada za jej śmierć. „Chilled to the Bone” również ma
miejsce w Reykjaviku i rozpoczyna się odnalezieniem w hotelu zwłok mężczyzny,
który wcześniej miał małe tete-a-tete z dominą. Pojawia się także islandzki
przestępca, który powraca do domu po odsiedzeniu wyroku w więzieniu za granicą,
skandal w resorcie rządowym, duże zmiany w życiu Gunny, które przyprawiają ją o
szok… Ale nie chcę zdradzić zbyt wiele.
Następnie
w kolejce jest kilka powieści i krótki e-book („Summerhill”), wydany w tym
roku, w którym pojawia się kilka polskich bohaterów, a część akcji toczy się
właśnie w Polsce) oraz nowa, pełnowymiarowa powieść („Thin Ice”), którą właśnie
piszę, a która ma się ukazać w przyszłym roku.
I ostatnie
pytanie. Na swojej stronie internetowej używa Pan pseudonimu Gráskeggur. Czy może Pan zdradzić, skąd się wziął i co
oznacza?
Problem
z moim imieniem w Islandii był taki, że w islandzkim alfabecie nie ma litery
„Q”. Babcia mojej żony oraz wielu innych ludzi zawsze miało duży problem z moim
dziwnym imieniem. Pewnego dnia przywitała mnie mówiąc po prostu 'Góðan daginn,
Gráskeggur', co oznacza “Dzień dobry, Siwobrody”.
Ok.,
mam brodę i już wtedy zaczęła siwieć. Tak bardzo spodobało mi się to imię, że
postanowiłem użyć go zarówno na stronie internetowej, jak i w adresie e-mail,
itd. A brodę mam już znacznie bardziej siwą niż wcześniej…
Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Aby przeczytać wywiad w wersji angielskiej, kliknij tutaj.
Komentarze
Prześlij komentarz