Informacja o planowanym zakończeniu Uczty Wyobraźni wraz
z ukazaniem się pięćdziesiątego tomu to najgorszy news tego roku. Seria, znana
wszystkim miłośnikom fantastyki, jest zdecydowanie najlepszą i najciekawszą;
przyciąga uwagę doborem nazwisk i pozycji wyróżniających się i dalekich od
mainstreamu.
Skoro MAG ma zamiar zakończyć jej wydawanie, tym bardziej
mam zamiar sięgnąć po te części, które dotąd ukazały się na naszym rynku. Tym
razem padło na zbiór trzech mikropowieści Luciusa Sheparda, czyli Modlitewnik
amerykański. Luizjański blues. Viator. Każda z nich opowiada inną historię, pozornie, nie są więc ze
sobą związane, jednak gdy już skończymy całość, można znaleźć dla nich wspólny
mianownik.
Otwierający książkę, największy objętościowo Modlitewnik
amerykański to historia Wardlina Stuarta, który podczas odbywania kary
w więzieniu za zabójstwo zaczyna pisać oryginalne modlitwy. Nie byłoby w tym
nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że zdają się one mieć moc sprawczą i wyrażone
poprzez nie pragnienia, niemal zawsze się urzeczywistniają. Po wyjściu na
wolność Wardlin wydaje zbiór modlitw w formie książki, która szybko staje się
bestsellerem, a on sam celebrytą i jedną z najpopularniejszych osób w Stanach.
To właśnie na meksykańskim pograniczu rozgrywa się główna akcja powieści (źródło) |
Opowieść snuta przez Wardlina (narracja jest
pierwszoosobowa) przedstawia przejaskrawiony obraz amerykańskiego społeczeństwa
i wypaczone pojęcie „American dream”, zgodnie z którym nawet nie mając niczego,
zawsze pozostaje szansa na zostanie Kimś i to przez duże K. Nie zawsze zgodnie
z chęcią i wolą samego zainteresowanego, ale to tak na marginesie. Shepard
bezlitośnie wyszydza odpustową religijność swoich rodaków, wielbiących
efektownych kaznodziejów, z których ci najbardziej przebojowi często zyskują status
gwiazdy i mają swoje show w telewizji. Na przykładzie historii swojego bohatera
obnaża też kulisy tworzenia bestsellerów i bezwzględne prawa rynku, nawet nie
tyle wydawniczego, co show biznesu w ogóle.
To jedna strona tej opowieści, drugą jest podjęcie tematu
sprawczej mocy, jaką ma wiara. Nie jest przy tym istotne, czy chodzi o wiarę w
Boga, bożka, czy zwykłego człowieka, ale o głębokie przekonanie, że samą siłą
woli jesteśmy w stanie wpłynąć na rzeczywistość. I o ile to myślenie życzeniowe
nie jest czymś szkodliwym, gdy dotyczy spraw drobnych, jak zdany egzamin czy
pokonanie niezbyt poważnej choroby, o tyle staje się niebezpieczne w kwestiach
poważniejszych. Przynajmniej gdy spojrzymy na to oczami Luciusa Sheparda.
Luizjański blues to z kolei najkrótsza,
ale też najciekawsza z zawartych w książce historii, której akcja toczy się w
niewielkiej mieścinie Grail, położonej gdzieś na prowincji w Luizjanie. Wkrótce
ma nadejść noc świętojańska, a wtedy mieszkańcy miasteczka wybiorą nową Królową
Nocy Letniej. Czy na pewno tytuł ten jest zaszczytem i przynosi szczęście? W
kulturowym tyglu, przesiąkniętym wpływami voodoo, jakim jest Luizjana, nie jest
to takie oczywiste.
Lepiej nie pobłądzić na luizjańskich bagnach, kto wie, kogo lub co tam spotkacie... (źródło) |
Południe Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza Luizjana, to
miejsce bardzo specyficzne, zwłaszcza gdy pomyślimy o niewielkich
miejscowościach otoczonych mokradłami, po których snują się mgły i opary, i na
których nadal krążą stare legendy, zarówno indiańskie, jak i te mroczniejsze, haitańskie,
związane z kultem voodoo. Autor wprowadza nas do Grail, które sprawia wrażenie,
jakby czas się w nim zatrzymał i którego mieszkańcy zazdrośnie strzegą swoich
tajemnic. Gdy je w końcu poznamy, możemy pożałować wcześniejszej ciekawości.
To właśnie ta króciutka, licząca niewiele ponad sto
stron, mini-powieść, zrobiła na mnie największe wrażenie i przyprawiła o
prawdziwe ciarki doskonale przedstawionym mrocznym klimatem. W porównaniu z
pozostałymi pozycjami z tego zbioru, najbliżej jej do powieści grozy, choć byłoby
ogromną krzywdą nazwać ją po prostu horrorem. To opowieść o demonach, które
tkwią nie tylko gdzieś na obrzeżach naszej świadomości, ale przede wszystkim w
nas samych. I dobitnie przypomina ona, że człowiek jest w gruncie rzeczy
stworzeniem słabym i egoistycznym. Niestety.
I w końcu Viator, po którym najwięcej się
spodziewałam, ale ostatecznie jestem lekko zawiedziona. Akcja toczy się na
Alasce, gdzie pięcioro mężczyzn zostaje zatrudnionych do oszacowania wartości
wraku szwedzkiego frachtowca „Viator”, który rozbił się tu przed laty. Pobyt na
statku ma destrukcyjny wpływ na ekipę, zaczynają popadać w psychozę i tracić
kontakt z otoczeniem, a ich szefa dodatkowo prześladują mroczne i niepokojące
sny. Jednak z każdym dniem ich przywiązanie do wraku rośnie i nie wyobrażają
sobie nawet jego dobrowolnego opuszczenia.
Czy może być lepsze miejsce do pokazania walki człowieka z samotnością i samym sobą? (źródło) |
Po przeczytaniu opisu spodziewałam się opowieści grozy o postępującym
szaleństwie i samotności, zwłaszcza że odludzie na Dalekiej Północy idealnie
wpisuje się w taki scenariusz. Niemal do samego końca autor zdaje się mieć
właśnie taki zamysł, jednak na ostatnich kilkunastu kartach dokonuje zwrotu o sto
osiemdziesiąt stopni, objawiając przed czytelnikiem rozwiązanie tej historii. Nie
chcąc spoilerować, nie zdradzę Wam, o co chodzi, mogę jedynie powiedzieć, że
według mnie całość wyszła nieproporcjonalnie, a przedstawione przez Sheparda
rozwiązanie zyskałoby na znaczeniu i jakości, gdyby je odpowiednio rozwinął.
Niezależnie od tego, czy wraz z autorem włóczymy się po
meksykańskich spelunkach, po luizjańskich moczarach, czy też mam wokół siebie leśną
głuszę Alaski, towarzyszy nam to samo uczucia snu na jawie. Shepard pisze w
bardzo specyficznym, onirycznym stylu, w żadnym momencie nie dając czytającemu pewności,
czy to co właśnie widzi, jest rzeczywistością, czy też wytworem wyobraźni,
ułudą bądź narkotyczną halucynacją. Jednocześnie posiada on moc przywiązania do
siebie czytelnika, zawładnięcia jego wyobraźnią, zaszczepienia poczucia
niepokoju, a chwilami prawdziwej grozy.
Wspomniałam wcześniej, że wszystkie zawarte w zbiorze
powieści mają wspólny mianownik. Poza podobnym klimatem, wynikającym pośrednio
ze sposobu pisania autora, jest nim również walka bohaterów z własnymi pragnieniami
i demonami. Walka bezlitosna i zdawać by się mogło, że z góry skazana na
porażkę. A może nie? Najlepiej przekonajcie się sami!
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję księgarni Bonito.pl
Nie no, dobre to jest, ale w sumie nie spodziewałem się, że książka zawiedzie. Mimo że nie byłaś do końca usatysfakcjonowana historię z Alaską w tle, to mi chyba właśnie ta najbardziej przypadłaby do gustu. Lubię takie mroźne klimaty :P
OdpowiedzUsuńWiesz, generalnie to ja się bardzo dobrze odnajduję w mroźnych, północnych klimatach (o ile jest to tylko kwestia lektury, gdy mogę się pogrzać w domu :P), natomiast tutaj rozwiązanie i zakończenie nie do końca mnie przekonało.
UsuńMi tam "Viator" podobał się najbardziej. Ta atmosfera szaleństwa, którą pogłębiały dodatkowo monstrualnie długie zdania, przypominające niekiedy bełkot szaleńca :)
OdpowiedzUsuńDo pewnego momentu bardzo mi się podobało... Ale ostatecznie stwierdziłam, że wolę Luizjanę :)
UsuńNie słyszałam o tej książce i aż mi wstyd, bo widzę, że pełno w zawartych w niej opowieściach motywów, które tak lubię. Demony i te wewnętrzne, i (mam nadzieję) zupełnie inne, walka z własnymi słabościami, zimowa aura i nutka szaleństwa ogarniająca bohaterów. Czuję, że muszę sięgnąć po tę publikację :)
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego masz mnie, żebym Ci o takich perełkach dawała znać :)
UsuńA demony są zarówno wewnętrzne, jak i zupełnie niezależne, do wyboru do koloru.
Racja, to już nie muszę się martwić, że coś fajnego przegapię :) A skoro demonów bez liku to na pewno dam się skusić na tę książkę :)
UsuńSłyszałam trochę o tej serii książek. Kapitalne mają okładki. Poszukam :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, szata graficzna całej serii jest cudna
UsuńSporo słyszałam na temat Uczty Wyobraźni i choć póki co nie miałam okazji czytać żadnego z tytułów, to mam zamiar to nadrobić, szczególnie że seria się kończy, a szkoda.
OdpowiedzUsuń