"Terror" Dan Simmons

Terror, Dan Simmons,
Vesper, 2015
Ta historia wydarzyła się naprawdę... Tych kilka słów potrafi zmrozić bardziej niż arktyczny mróz, który potrafi błyskawicznie zabić każdego nieprzygotowanego śmiałka rzucającego mu wyzwanie.

W maju 1845 roku wyruszyła kolejna ekspedycja mająca na celu odkrycie legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego, biegnącego wśród zlodowaciałych wysepek Archipelagu Arktycznego. Dwa statki Terror i Erebus niosły na sobie ponad stu dwudziestu członków załogi i oficerów oraz zapasy żywności, w teorii mogące starczyć na około pięć lat. Nowoczesne jak na ówczesne czasy rozwiązania technologiczne miały zagwarantować im sukces i przynieść prestiż oraz sławę. Stało się inaczej, żadnego z marynarzy i żołnierzy nie zobaczono już nigdy więcej.

Dotarłszy na Daleką Północ dowodzone przez zadufanego w sobie, ale pozbawionego elementarnej wiedzy i wyobraźni, sir Johna Franklina, statki utknęły w tak zwanym paku, rozległej lodowej płycie. O ile przytrafiało się to wielu morskim jednostkom zapuszczającym się w te tereny, o tyle zwykle udawało im się uwolnić z lodowej pułapki najpóźniej wraz z nadejściem kolejnego lata. Terror i Erebus nie miały tego szczęścia, mijały kolejne miesiące, a sytuacja tylko się pogarszała.

Tyle mówi historia oraz odkrycia blisko czterdziestu wypraw ratunkowych wysyłanych kolejno najpierw, by odnaleźć zaginione statki, a następnie by ustalić, co dokładnie wydarzyło się podczas ekspedycji. Dan Simmons postanowił opowiedzieć własną wersję losów pechowych marynarzy. Skrupulatnie wykorzystując ustalone fakty, wzbogacił je przyprawiającymi o mroczne elementy inuickiej mitologii i legend, tworząc pełną rozmachu powieść grozy, która na długo pozostaje w pamięci.

Szkic przedstawiający HMS Terror podczas wyprawy w latach 1836-37 
(z tej ekspedycji udało się powrócić)

W tej wersji wydarzeń, które rozegrały się ponad sto sześćdziesiąt lat temu na pokładach Terroru i Erebusa, coraz bardziej dające się we znaki wszechobecne zimno, samotność i narastający głód są niczym w porównaniu z czającym się w pobliżu unieruchomionych statków nienazwanym początkowo zagrożeniem. Gdy giną pierwsi ludzie, wszyscy łudzą się, że padli ofiarą wyjątkowo dużego i niebezpiecznego niedźwiedzia polarnego, jednak kolejne ofiary pozbawiają marynarzy złudzeń – na tej lodowej pustyni żyje coś, co wymyka się prawom logiki i racjonalnego myślenia. I to coś poluje właśnie na nich.

Początkowo Simmons prowadzi dwie linie czasowe, wrzucając czytelnika w sam środek wydarzeń, gdy udręczeni marynarze przebywają już dwa lata w okowach lodu i jednocześnie przeplatając opowieść licznymi retrospekcjami przedstawiającymi początki wyprawy oraz kolejne wydarzenia, które doprowadziły do obecnego rozwoju wypadków. Mniej więcej w połowie książki akcja jest już jednolita, znane są przyczyny, nadal nie wiadomo jednak, jaki bieg ostatecznie obierze dalsza historia. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia kilkunastu osób, poczynając od komandora sir Johna Franklina, dowodzącego ekspedycją, poprzez kapitana Terroru, Francisa Croziera, a na niższych rangą oficerach i zwykłych marynarzach kończąc. Daje to pełen obraz sytuacji, pozwala na wiele wydarzeń spojrzeć w nowy sposób oraz do pewnego stopnia przewidzieć rozwój wypadków. Przy okazji ukazuje również kunszt autora doskonale oddającego charakter i psychikę postaci, każda prezentuje indywidualny rys, jest w pełni wiarygodna i prawdziwa.

Kapitan Francis Crozier (po lewej) oraz  Sir John Franklin (po prawej),
czyli dobry, lecz niższy rangą dowódca oraz ten niekompetentny i zadufany w sobie, ale dzierżący pełnię władzy
Patrząc na sam opis fabuły można wyciągnąć wniosek, że jest to mieszanka powieści przygodowo-historycznej i horroru. To błąd. Ogromny BŁĄD. Owszem, czytelnik zafascynowany historią znajdzie tu jej naprawdę mocną dawką, w dodatku przedstawioną z detalami i popartą bogatym i merytorycznym przygotowaniem autora, który przed przystąpieniem do pracy długo zbierał na ten temat materiały. Owszem, jest tutaj znaczna porcja grozy, jednak tylko częściowo wywołana przez wplecenie w fabułę elementów fantastycznych. W pewnym momencie znacznie groźniejszym od czającego się w mroku Potwora okazuje się drugi człowiek walczący o przetrwanie za każdą cenę, zwłaszcza gdy przestają obowiązywać go normy narzucone przez tzw. cywilizowany świat.

Tytuł powieści ma trojakie znaczenie. Pierwsze, najbardziej oczywiste to oczywiście nazwa statku będącego jednym z głównych bohaterów i miejscem, gdzie rozgrywa się większość wydarzeń. Drugie, równie istotne, odnosi się do nieustannie narastającej z każdym dniem atmosfery grozy i wszechobecnej śmierci. Trzecie odnosi się do samego Potwora, którego w pewnym momencie marynarze nazywają właśnie Terrorem, choć po gwałtownej reakcji komandora Croziera ostatecznie z tego rezygnują, by nie szkalować nazwy statku.

Groby pierwszych ofiar członków ekspedycji znajdujące się na Wyspie Beechey

Prawdziwym smaczkiem są zamieszczone na końcu książki liczne zdjęcia przedstawiające mapy, wizerunki niektórych oficerów służących na Terrorze i Erebusie oraz odnalezione podczas wypraw ratunkowych przedmioty osobiste należące do załogi. Jedynym mankamentem wydania jest brak sztywnej oprawy – format książki jest nieco większy niż standardowy, a całość liczy blisko 700 stron, miękka okładka po prostu tu nie pasuje. A poza tym tak wspaniała powieść po prostu zasługuje na solidną oprawę.

Nie bez przyczyny Dan Simmons zyskał taką renomę. Terror wymyka się jednoznacznej klasyfikacji, będąc doskonałym połączeniem odtworzonej z rozmachem prawdziwej historii, zaskakującej wiernie przedstawionych realiów ówczesnego życia i norm społecznych oraz solidnej dawki mrocznych elementów fantastycznych, pobudzających wyobraźnię i przyprawiających i dreszcze strachu. Ktoś przyrównał tę powieść do owocu wydanego przez połączenie Jacka Londona i Stephena Kinga w ich szczytowej formie i w pełni się z tym porównaniem zgadzam. Gorąco polecam!

Recenzja napisana dla portalu DużeKa.

Komentarze