Drood, Dan Simmons MAG, 2012 |
Są takie książki, które czyta się z zapartym tchem i o
których już po kilku pierwszych stronach lektury można śmiało powiedzieć, że są
wyjątkowe. Jednak im robią większe wrażenie, tym trudniej jest później o nich
opowiedzieć tak, by dokładnie oddać uczucia i emocje, jakie wzbudziły. Taki
właśnie jest Drood Dana Simmonsa, na
którego czaiłam się już kilka lat i który towarzyszył mi niemal cały miniony
tydzień.
Tym razem autor, który pokazał swój niesamowity kunszt m.in.
w rewelacyjnym Terrorze, wziął na
tapet ostatnie lata życia jednego z najsłynniejszych brytyjskich pisarzy,
Charlesa Dickensa. Podobnie jak w historii ekspedycji w okolice Bieguna Północnego,
tak i tym razem wykorzystał fakty historyczne i wykorzystując nieprzebrane
zasoby własnej wyobraźni, doprawił je fascynującymi wątkami i dużą porcją
grozy.
9 czerwca 1865 doszło do katastrofy kolejowej pod
Staplehurst, z której ledwo uszli z życiem Dickens, jego kochanka, Ellen Ternan,
oraz jej matka, z którymi pisarz w tajemnicy wracał do Londynu. Mimo że
fizycznie Dickens nie doznał niemal żadnych obrażeń, zdarzenie to namacalnie naznaczyło
ostatnie lata jego życia, co znalazło wyraz zarówno w jego kolejnych
powieściach i opowiadaniach, jak i relacjach członków rodziny. Jak stwierdził
potem jego syn, po tym wypadku pisarz nie doszedł już w pełni do siebie. Zmarł
zaś w dniu rocznicy katastrofy równe pięć lat później.
Dan Simmons przyjął wydarzenia pod Staplehurst za punkt
wyjścia swojej mrocznej opowieści. To właśnie wtedy Dickens spotyka tajemniczego,
pokiereszowanego mężczyznę nazwiskiem Drood, którego wspomnienie zmusza go
później do coraz częstszego wymykania się do najbardziej obskurnych i zapomnianych
przez Boga zakątków Londynu oraz jego podziemi. Wraz z nim czytelnik zanurza
się w świat nędzarzy, palarni opium i katakumb, w których rzeczywistość miesza
się z fantazją i narkotycznym snem.
Katastrofa pod Staplehurst |
Narratorem powieści jest przyjaciel i bliski
współpracownik Dickensa, jeden z najpoczytniejszych pisarzy epoki
wiktoriańskiej, Wilkie Collins, człowiek utalentowany i wrażliwy, lecz uzależniony
od laudanum i opium, które towarzyszą mu już od lat. Z tego względu do samego
końca trudno jednoznacznie ocenić, czy przedstawiane przez niego wydarzenia
dzieją się naprawdę, czy są jedynie wytworem wyobraźni i wizjami otumanionego
narkotykiem i podatnego na sugestie umysłu. Czy Drood istnieje naprawdę? A
jeśli tak, to kim, a może raczej czym jest? Czy wyprawy do podziemi rzeczywiście
jego tropem się odbyły, czy też miały swój początek i koniec jedynie w palarni
opium starej Sal? Co faktycznie kryje ukryty w mroku londyński półświatek?
Pytania mnożą się niemal przez całą lekturę i nie na wszystkie dostaniemy
jednoznaczną odpowiedź.
Ponadto, pomijając kwestię wątków fantastycznych, a
właściwie wyjętych rodem z rasowej powieści grozy, bo wywołują one cały
wachlarz emocji od lekkiego niepokoju, poprzez prawdziwy strachu aż po odruch
obrzydzenia, Drood to również doskonale
nakreślony obraz wiktoriańskiej Anglii. Na pierwszy plan wychodzi naturalnie
postać Dickensa, utalentowanego, czarującego, będącego u szczyty swej sławy i
traktowanego niemalże z boską czcią, a jednocześnie będącego niemal podręcznikowym
przykładem zapatrzonego w siebie despoty, terroryzującego całe swoje otoczenie
jedynie siłą swojej woli (zbliżony obraz jego osobowości można znaleźć w
powieści Dziewczyna w niebieskiej sukience Gaynord Arnold). Ze względu na postać narratora, lepiej poznajemy także
Wilkiego Collinsa, obecnie niezasłużenie usuniętego w cień, a wnoszącego wiele
do rozwoju literatury popularnej, głównie klasycznej powieści kryminalnej.
Znaczna część powieści dotyczy twórczość obydwóch
pisarzy, którzy często ze sobą współpracowali pisząc zarówno powieści, jak i
scenariusze teatralne. Poznajemy więc kulisy powstawania jednego z najsłynniejszych
dzieł Collinsa, Kamienia Księżycowego,
uznawanego za pierwszy w historii kryminał. Z kolei w przypadku Dickensa, na
pierwszy plan wychodzi jego ostatnia, niestety niedokończona powieść, której
pisanie przerwała śmierć pisarza, Tajemnica Edwina Drooda, przy czym Simmons przedstawia własną wersję jej zakończenia.
Drooda czyta
się wspaniale, ale jednocześnie jest to jedna z tych pozycji, których lekturę
dawkowałam sobie przez cały tydzień. Nie jest to książka, przy której spędzimy
lekkie popołudnie i odłożymy na półkę. Jest mroczna, nieco przytłaczająca,
absolutnie nie odważyłam się sięgnąć po nią wieczorem, gdy byłam sama w domu. A
przy tym jej lektura sprawiła mi ogromną przyjemność i satysfakcję. Po raz
drugi Dan Simmons przekonał mnie, że nie ma sobie równych i potrafi pisać małe
arcydzieła.
Komentarze
Prześlij komentarz