"Grizzly" Adam Zalewski

Grizzly, Adam Zalewski
Officynka, 2011
„Ostra, męska proza, bezlitośnie obnażająca naturę człowieka”, krzyczy napis na okładce powieści Grizzly. Kusząco, nawet jeśli mężczyzną się nie jest i nie ma takiego zamiaru.

Adam Zalewski to jeden z nielicznych polskich autorów, którzy potrafią w doskonały i naturalny sposób przenieść akcję swoich powieści na amerykański grunt, nie narażając się przy tym na śmieszność czy epatowanie sztucznością. Już przy okazji BiałejWiedźmy pokazał, że bardzo dobrze odnajduje się w realiach amerykańskiej prowincji, a Grizzly to jedynie potwierdza, przenosząc czytelnika w świat twardzieli, współczesnych kowbojów i szeryfów, niewiele jednak różniących się od tych rodem z Dzikiego Zachodu.

Clinton Gerstaecker, pięćdziesięcioletni szeryf Green Doll w Kentucky, ma niemal wszystko, czego potrzeba mu do szczęścia – ugruntowaną pozycję w swoim mieście, propozycję awansu na jeszcze lepsze i bardziej prestiżowe stanowisko oraz kochającą żonę, która jest dla niego niemal całym światem. Dlatego gdy pewnego dnia po powrocie to domu znajduje w nim zmasakrowane zwłoki Cynthii świat ten usuwa mu się spod nóg, a jedynym celem staje się odnalezienie jej mordercy.

Samotny mściciel poszukujący tego, który odebrał mu to, co najważniejsze i zniszczył życie to motyw, bardzo delikatnie mówiąc, zużyty do cna, tak w literaturze, jak i filmie, i to niekoniecznie tym najwyższej klasy. To nawiązanie do filmu jest nieprzypadkowe, podczas lektury wielokrotnie miałam wrażenie, że to jedna z produkcji ze Stevenem Seagalem przeniesiona na papier, co może być zarówno plusem, jak i minusem, w zależności, czego oczekuje czytelnik, gdy po nią sięga.

Szeryf Gerstaecker niczym jednoosobowy oddział komandosów radzi sobie z każdym złoczyńcą, dwoma, nawet pięcioma naraz. Nie wykonuje wprawdzie wykopów z półobrotu, ale za to jako góra mięśni o wymiarach dwa na dwa metry łamie kości niczym patyczki, a czaszki rozbija jak skorupki jajka. Jego oczy to zimna stal, a otaczająca go aura drapieżnika wypuszczonego na żer sprawia, że napotkani Indianie obdarzają go przydomkiem Grizzly. A jak wiadomo, temu niedźwiedziowi w drogę się nie wchodzi, bo już można z niej nie zejść w jednym kawałku.

W jednym z pewnością opis z okładki miał rację, jest to zdecydowanie męska proza. Z wyjątkiem Cynthii, z którą rozstajemy się już po kilkunastu stronach, w książce pojawia się tylko kilka kobiet i to w rolach bardzo epizodycznych. Wszystkie są też sprowadzone do roli kucharki bądź kochanki, która ma siedzieć cicho i nie przeszkadzać facetom, gdy ci bawią się w prawdziwe życie. Grizzly pokazuje więc męski świat, gdzie każdy konflikt rozwiązuje się mordobiciem lub strzelaniną, ewentualnie ich połączeniem, gdy jedna opcja nie wystarczy.

Wbrew pozorom, całość czyta się jednak płynnie i dosyć przyjemnie, o ile czytającemu nie przeszkadzają latające flaki i mózgi, przy czym nawet najtwardsi mogą poczuć spore obrzydzenie gdy dojdą do wydarzeń rozgrywanych na pewnej farmie. Lekko zawodzi również zakończenie (chociaż doskonale wpisuje się w styl filmów ze Steven bądź Chuckiem Norrisem), zdradzać go jednak nie będę, bo może jednak ktoś z Was się na tę wersję Zalewskiego skusi.

Podsumowując, jeśli szukasz niewymagającej, ale za to pełnej zwrotów akcji, brutalnej powieści sensacyjnej, Grizzly powinien przypaść Ci do gustu. Jeśli szukasz czegoś innego, sięgnij po inną książkę. 

Komentarze