Gra Geralda to
jedna z tych powieści Stephena Kinga, które zbierają skrajnie różne recenzje.
Jedni ją chwalą, zwłaszcza za świetnie poprowadzone zakończenie, inni wieszają
na niej psy ogłaszając, że to najgorsza książka Mistrza, jaką mieli okazję
czytać. Po przeczytaniu zwłaszcza tych negatywnych opinii, byłam do niej
nastawiona dosyć sceptycznie, ale teraz mogę przyznać - nie jest tak źle, choć mogło
być znacznie lepiej.
W małżeństwo Jessie i
Geralda wkrada się monotonia, którą mężczyzna stara się przełamać wprowadzając
do sypialni kolejne erotyczne gadżety. Coraz bardziej perwersyjne zabawy kończą
się dla niego tragicznie – atakiem serca w domku letniskowych w nogach łóżka,
do którego chwilę wcześniej przywiązał swoją półnagą żonę. W pierwszej chwili,
gdy Jessie widzi upadającego na podłogę Geralda, czuje głównie ulgę – nareszcie
skończy się wymyślona przez niego „gra”, która zamiast wprowadzać pikanterię do
ich związku, stała się dla niej żenująca i niesmaczna. Dopiero potem dociera do
niej, że kluczyk do kajdanek leży na szafce w drugim kącie pokoju, a w okolicy
nie ma nikogo, kto mógłby ją uwolnić, bo sezon letniskowy dawno się już
skończył. Tylko, czy na pewno Jessie jest sama w domu? Kto czai się w mroku,
gdy zapada zmierzch? A może raczej… co?
Czy można stworzyć porywającą
powieść, w której dziewięćdziesiąt procent akcji toczy się wokół łóżka z
przykutą do niego kobietą, pozostawioną samą na pustkowiu i skazaną na
stawienie czoła własnemu przerażeniu oraz wspomnieniom o wydarzeniu z
przeszłości, które naznaczyło ją na całe życie? Mistrzowi prawie się udało. Jak
jednak wiadomo, prawie robi wielką różnicę, dlatego tak liczni wielbiciele
Kinga czują się Grą Geralda rozczarowani.
Zacznijmy od tego, co
dobre. Przede wszystkim powieść ma typowo kingowski klimat, który sprawia, że
nawet w chwilach, gdy właściwie nic się nie dzieje, na rękach pojawia się gęsia
skórka. Szczególnie sugestywne są opisy nocnych godzin, podczas których nie
wiadomo, co naprawdę dzieje się w niewielkim domku położonym nad brzegiem
jeziora, a co jest jedynie wytworem wyobraźni spanikowanej i wyczerpanej
pragnieniem kobiety. Przeraził mnie również sam pomysł na fabułę, zwłaszcza gdy
zaczęłam sobie wyobrażać, co musi czuć uwięziony człowiek, który ma pełną
świadomość, że nie ma realnych szans na ratunek i pozostaje mu tylko czekanie
na powolną śmierć z głodu i pragnienia, i to w całkowitej samotności. Najlepsze
jest jednak zakończenie, gdy wydarzenia nabierają tempa i… ale tego już Wam nie
zdradzę.
Nie podobały mi się za to
trzy kwestie. Po pierwsze, możemy tu znaleźć dłużyzny, które Kingowi zdarza się
od czasu do czasu popełniać. Chyba najjaskrawszym przykładem jest ciągnący się
przez kilka, o ile nie kilkanaście stron, opis prób Jessie sięgnięcia po
szklankę wody stojącą obok łóżka. Nie było to tak dramatyczne, jak pewnie miało
być w założeniu, a jedynie niepotrzebnie spowolniło akcję. Po drugie, początek zapowiada
się obiecująco, ale od chwili upadku Geralda na podłogę, co następuje naprawdę
bardzo szybko, do mniej więcej połowy, książka jest zwyczajnie nudna. Fakt, wynagradza
to potem zakończenie, ale aby się do niego przebić, trzeba przebrnąć przez
grubo ponad sto usypiających stron. Po trzecie i najważniejsze, średnio
przemówił do mnie wątek wydarzeń sprzed trzydziestu lat, których wspomnienia
nawiedzają przykutą to łóżka Jessie. A właściwie nie tyle sam wątek, co jego
powiązania z obecną sytuacją kobiety, bo szczerze mówiąc ja tutaj związku nie
widzę. Można by się spierać, że to co miało miejsce podczas pewnego zaćmienia
słońca, zaważyło nad wyborem przyszłego partnera przez główną bohaterkę, więc
pośrednio stało się przyczyną, dla której znalazła się sama i goła z dala od
cywilizacji, ale… trochę to naciągane. Można by też wysnuć wniosek, że tytułowa
perwersyjna gra Geralda i uwięzienie Jessie w głuszy jest jedynie pretekstem do
tego, by opowiedzieć historię sprzed lat, ale to też mnie nie przekonuje. A
może jest tu coś jeszcze, czego po prostu nie dostrzegam?
Niestety, w ogólnym
rozrachunku wady książki mniej więcej równoważą to, co może się w niej podobać,
dlatego ogólna ocena jest tak średnia. Gra
Geralda znacząco odstaje od pozostałych, tzw. „kobiecych” powieści
autorstwa Mistrza – Misery, Rose Madder czy
Dolores Claiborne. Przy okazji,
smaczkiem są nawiązania między tą ostatnią a Grą Geralda odnośnie wspomnianego wcześniej zaćmienia słońca. Nie
poleciłabym tej powieści na początek przygody z Kingiem, bo można się zrazić,
jednak prawdziwy kingomaniak powinien po nią sięgnąć, choćby dla wyrobienia
sobie własnego zdania.
Komentarze
Prześlij komentarz