Początek Cyklu Demonicznego (Malowany człowiek)
okazał się czytelniczym objawieniem, po którym gotowa byłam mocno zweryfikować
listę najlepszych powieści fantasy, jakie przeczytałam. Niestety drugi tom (a
właściwie dwa, bo polski wydawca – niespodzianka – podzielił go również na dwie
części) okazał się lekkim spadkiem formy autora.
Dużym zaskoczeniem okazała się Księga I, nie będąca kontynuacją losów bohaterów poznanych w
poprzednim tomie, a niemal w całości historią Ahmanna Jardira, stojącego na
czele Krasji, jedynego państwa otwarcie walczącego z pojawiającymi się nocą demonami.
Czytelnik ma szansę poznać jego dzieciństwo, brutalną i bezpardonową walkę o
władzę, relacje z kupcem Abbanem oraz okoliczności poznania Arlena
przedstawione z perspektywy Krasjan. Dopiero ostatnie rozdziały Ksiegi I stanowią powrót do Arlena,
Leeshy i Rojera, natomiast w Księdze II
ich losy zostają silnie splecione z nadciągającym na czele armii Jardirem.
Fabryka Słów nie przestaje mnie zadziwiać – i to wcale
nie pozytywnie – swoimi decyzjami na temat dzielenia kolejnych powieści, które
w oryginale ukazują się w pojedynczych tomach.
Tym razem, osoba odpowiedzialna za tę decyzję dodatkowo wykazała się oryginalną
logiką, której nie ogarniam. Pustynna
Włócznia (podobnie zresztą jak Malowany
Człowiek) podzielona jest na cztery części, wydawać by się mogło oczywiste,
że skoro już wydawca chce je wydać w dwóch tomach, w jednym powinny znaleźć się
dwie pierwsze, a w drugim trzecia i czwarta. Nic z tego. Księga I zawiera Część
Pierwszą oraz połowę Drugiej, natomiast
Księga II – odpowiednio połowę Części Drugiej, Część Trzecią i Czwartą.
Całość przeczytałam za jednym zamachem, więc nie sprawiło mi to większej
różnicy, ale wyobrażam sobie zaskoczenie i rozgoryczenie czytelników, którzy kupowali
je oddzielnie.
Tyle apropos kwestii technicznych, zniechęcających, ale na
to akurat autor nie miał wpływu, więc nie powinny mieć znaczenia przy ocenia
powieści jako takiej, ot krótkie wylanie żalów na wydawcę za jego politykę
przeciwko własnym czytelnikom. Przejdźmy do spraw konkretniejszych i
przyjemniejszych, czyli fabuły.
W swoim cyklu Brett przedstawia niesamowity świat, który za
dnia przypomina nieco nasze średniowiecze, zaś nocą przechodzi we władanie
demonów, zmuszających ludzi do krycia się za runicznymi osłonami. Przed wielu
laty utracono wiedzę na temat runów pozwalających aktywnie walczyć z
otchłańcami, na które nie działa żadna zwykła, stworzona ludzką dłonią broń. Za
sprawą Naznaczonego, tytułowego Malowanego
Człowieka z pierwszego tomu serii, runy wojenne – dotąd uznawane za
stracone na zawsze – ponownie wróciły do użycia, a ludzie ruszają do walki. Nie
tylko z demonami.
Znaczna część powieści została poświęcona Krasjanom, których
kultura jest mocno wzorowana na arabskiej, poczynając od „świętej wojny”
prowadzonej z niewiernymi i demonami, poprzez postać legendarnego Wybawiciela,
którego historia i nauki są wzorem, do którego trzeba dążyć, a na haremach,
wielożeństwie i wymogu zakrywania przez kobiety twarzy kończąc. Fascynującymi
postaciami są tzw. dama’ting, obdarzone
mocami kobiety widzące przyszłość dzięki kościom własnoręcznie wyrzeźbionym ze szczątków
zabitych demonów. Niejako na przekór na wskroś patriarchalnemu układowi
społeczeństwa, cieszą się one nieporównywalnymi z niczym względami, pełniąc
rolę mistyczek, wiedźm i lekarek w jednym.
W porównaniu z Malowanym
Człowiekiem, akcja Pustynnej Włóczni znacznie
zwalnia, zwłaszcza w Księdze I,
niektóre fragmenty wydają się wręcz przegadane. Rekompensuje to na szczęście
druga połowa Księgi II, co daje
nadzieję, że trzeci tom,
Wojna w blasku dnia, powróci do wysokiej formy pierwszego. Poza
spowolnieniem akcji, dwie inne kwestie osłabiają potencjał powieści – autor nie
ustrzegł się pewnych niedociągnięć fabularnych.
Po pierwsze, znienacka wprowadził do gry nowy rodzaj
demonów, elitę Otchłani, tzw. demony umysłu. Sam pomysł byłby bardzo dobry,
natomiast kłóci się to nieco z realiami, jakie poznaliśmy już w Malowanym człowieku. Demony były tam
przedstawione jako sprytne, choć niespecjalnie inteligentne stwory, dla których
bariera runiczna była nie do pokonania. Teraz otchłańce sprawiają wrażenie
głupszych, diablo mądrzy są natomiast ich książęta (ci od umysłu), dla których
większość runów nie stanowi przeszkody. Dlaczego nie pojawili się wcześniej?
Właściwie za ich sprawą, ludzkość powinna wyginąć już dawno temu. Jedyny logiczny
wniosek to taki, że autor wpadł na pomysł ich stworzenia już po napisaniu
pierwszego tomu.
Po drugie, drażnią mnie zmiany w postaci Leeshy,
zwłaszcza jej kroczenie w stronę kiczowatej „świętości” (każdego uratuje i
pogłaszcze po główce, co z tego, że to morderca i gwałciciel) oraz straszliwa
naiwność. UWAGA SPOILER! Wyobraźcie sobie sytuację – Wasz kraj najeżdża wroga
armia, która morduje, gwałci i bezcześci wszystko i wszystkich dookoła. Gdy
przypadkowo na Waszej drodze staje jej demoniczny przywódca, jaka będzie Wasza
pierwsza myśl? Możliwości jest wiele, ale z pewnością nie będą to zachwyty nad
tym, jaki jest przystojny. Leesah myśli głównie o tym. A kiedy przystojniak ów spróbuje
ją kupić od rodziców (bo przecież kobietą można handlować jak workiem ziemniaków),
wprawdzie zaprotestuje, ale potem ochoczo ruszy z nim do kraju podbitego tuż przed jej
własnym, by go poznać, bo a nuż nie jest taki zły, na jakiego wygląda! (No i
jest przystojny, a to przecież tyyyyleeee zmienia! Nie wolno o tym zapominać!).
KONIEC SPOILERA.
Na szczęście pojawiają się jeszcze inni bohaterowie,
dotąd kryjący się w cieniu i ledwie sygnalizujący swoje istnienie, więc na wątek
głupio-mądrej Zielarki można przymknąć oko. Zwłaszcza, że ostatnie rozdziały Księgi II mocno sugerują, że w kolejnym
tomie możemy spodziewać się znacznie bardziej żywiołowej akcji oraz rozpoczęcia
prawdziwej wojny, co zresztą sugeruje nawet jego tytuł. Czekam więc na Wojnę w świetle dnia, bo mimo że Pustynna Włócznia ogólnie bardzo mi się
podobała, to jednak spodziewałam się po niej czegoś więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz