Wojna w blasku dnia. Księga I Peter V. Brett Fabryka Słów, 2012 |
Cykl demoniczny Petera V. Bretta ma w sobie to coś, o
czym świadczą liczne entuzjastyczne opinie krążące na różnych stronach
poświęconych fantastyce oraz literaturze w ogóle. Niestety, wraz z kolejnymi
częściami można dostrzec coraz mniejszą euforię i zarzuty, że autor rozmienia
się na drobne, sztucznie wydłużając serię. Postanowiłam sprawdzić na własnej
skórze, ile jest w nich prawdy, zwłaszcza że Malowanym człowiekiem (pierwszą częścią cyklu) byłam absolutnie
zachwycona.
Pierwsza Księga Wojny
w blasku dnia ma bardzo podobną konstrukcję co Pustynna Włócznia, przy czym tym razem mamy okazję poznać kulturę
Krasjan z kobiecego punktu widzenia. Niemal trzy czwarte książki poświęcone
zostało historii Inevery, pierwszej i najważniejszej żony Ahmanna Jardira,
Wybawiciela, jak chcą jego podwładni, a ciemiężcy z pustyni, jak postrzegają go
mieszkańcy Północy. Wraz z nią czytelnik podąża ścieżką tajemniczych dama’ting, tym razem odartych z magii i
sekretów, i udowadniających, że nawet w tak patriarchalnym społeczeństwie jakim
jest naród Krasjan, kobieta może mieć potężną władzę. Jeśli tylko potrafi
zachowywać pozory i jest wystarczająco wyrachowana i pozbawiona skrupułów.
Szczerze mówiąc, mam do tego zabiegu Bretta bardzo
mieszane uczucia. Z jednej strony, rozdziały poświęcone nauce Inevery w pałacu dama’ting i jej brutalnej walce o
pozycję, jaką ostatecznie osiągnęła (w dużym stopniu przypomina to drogę
Jardira do władzy), czyta się niemal jednym tchem, ponieważ zdradzają dotąd
nieznane fakty. Jednakże z drugiej strony, gdy dochodzimy do wydarzeń opisanych
po raz trzeci (tak, właśnie TRZECI), tylko pokazanych z punktu widzenia
kolejnego bohatera, wzbudza to sprzeciw, bo ile razy można czytać o tym samym.
Powieść jest na tyle obszerna, że spokojnie można by pominąć opisywanie na nowo
znanych już wydarzeń, a skupić się na czymś świeżym.
W porównaniu z Pustynną
Włócznią, akcja nie posuwa się znacząco do przodu. Owszem, pojawia się
również wątek Leeshy i Rojera, obecnie gości Jardira, którzy dzięki swym
zdolnościom (a Leesha również urodzie) zdobywają wśród Ludu Pustyni coraz
silniejszą pozycję. Wątek Arlena toczy się niezależnie od historii jego
dotychczasowych przyjaciół i jest zdecydowanie bardziej interesujący. Szkoda
tylko, że poświęcono mu zaledwie kilka rozdziałów, mam nadzieję, że w Księdze
II będzie miał więcej okazji się zaprezentować.
Walki z demonami również zeszły niejako na drugi plan,
chociaż kilka spektakularnych potyczek wartych jest uwagi. Niemniej jednak, nie
jest to to samo co w Malowanym Człowieku.
Powoli jednak (BARDZO powoli) akcja zmierza w kierunku punktu kulminacyjnego,
jakim ma być wielka bitwa z otchłańcami, przyrównywana do dnia Sądu
Ostatecznego. Mam wątpliwości, czy Księga II posunie wydarzenia jeszcze do
przodu, ale póki co jeszcze się łudzę, przekonamy się wkrótce.
Podsumowując, na tle poprzednich powieści Wojna w blasku dnia wypada zdecydowanie
znacznie słabiej, ale jeśli ktoś złapał
demoniego bakcyla, nie może opuścić jej lektury. Osobiście czuję niedosyt i
czekam na więcej.
Za możliwość zagłębienia się w kolejny tom cyklu demonicznego serdecznie dziękuję księgarni BookMaster.
Komentarze
Prześlij komentarz