Pieśń Krwi, Anthony Ryan Trylogia Kruczy Cień, tom 1 Papierowy Księżyc, 2014 |
Nie do końca ufam debiutantom. Podziwiam ich za odwagę i
wydanie swojej pierwszej pracy, co oznacza wystawienie się na falę krytyki, ale
do podchodzę do nich z dystansem i sceptycyzmem. Nie jest obecnie trudno wydać
książkę, a mianem „genialnego debiutanta” na miarę X czy Y (tu należałoby
wstawić pierwsze lepsze nazwisko poczytnego pisarza) szafuje się zdecydowanie
zbyt często i łatwo.
Dlatego tym większą niespodziankę sprawiają autorzy,
których debiutanckie powieści pochłaniają równie mocno, co te autorstwa
najgłośniejszych nazwisk na rynku. Właśnie takim absolutnie pozytywnym
zaskoczeniem okazał się pierwszy tom trylogii Kruczy Cień autorstwa Brytyjczyka Anthony’ego Ryana.
Pieśń Krwi to
opowieść o Vaelinie Al Sornie, którego poznajemy jako znienawidzonego przez
wszystkich jeńca, okrzykniętego mianem Zabójcy Nadziei. Dopiero dzięki jego
rozmowom z towarzyszącym mu kronikarzem, cofamy się do czasu jego dzieciństwa i
śledzimy długą, pełną wyrzeczeń i komplikacji drogę, która przywiodła go w
charakterze więźnia przed oblicze Cesarza.
Będąc zaledwie dziesięcioletnim chłopcem, Vaelin traci
matkę, a niedługo potem jego ojciec, Lord Bitew, pozostawia go samego przed
bramą Szóstego Zakonu, organizacji szkolącej wojowników Wiary znanych ze swych
umiejętności, bezwzględności i skuteczności. Już pierwsze dni przekonują Al
Sornę, że aby przetrwać, musi pozostawić za sobą całą przeszłość. Brat Wiary
nie ma rodziny, nie ma ojca, ma jedynie wspólnotę pozostałych Braci, walkę i
Wiarę oczywiście.
Ryan sięgnął po znany w fantasy motyw królestwa
znajdującego się w obliczu wojny bądź katastrofy i wybrańca, który ma zmienić
losy nie tylko swego kraju, ale również całego świata. Niemal co druga powieść tego
gatunku opiera się w mniejszym lub większym stopniu na tym schemacie, trudno
więc oczekiwać po ponownym jego wykorzystaniu czegoś świeżego. A jednak
autorowi udało się poprowadzić fabułę powieści w sposób nie tylko fascynujący, lecz
również zaskakująco nieprzewidywalny. Akcja toczy się na przestrzeni kilkunastu
lat, a karty książki wypełniają opisy morderczych treningów, krwawych bitew i zdradzieckich
intryg.
Stworzony przez autora świat zaskakuje swoim bogactwem, a
jednocześnie nasuwa delikatne skojarzenia z historią średniowiecznej (i nie
tylko) Europy. Na pierwszy plan wysuwa się konflikt religijny pomiędzy
istniejącymi tu państwami – w każdym wyznawana jest odmienna forma kultu,
poczynając od Wiary w Umarłych i Otchłań, w której obronie ćwiczony jest Vaelin
i jego towarzysze, poprzez różne wersje mono i politeizmu w sąsiednich krajach.
To właśnie walka z heretykami i niewiernymi jest głównym, oficjalnym powodem
toczonych tu walk (w praktyce jak zawsze chodzi o władzę, pieniądze i surowce).
To krzewienie Wiary i dbanie o zachowanie jej dominującej pozycji jest podstawą
istnienia wszystkich Zakonów, z których najlepiej poznajemy Szósty,
wypuszczający na świat kolejne rzesze bezwzględnych i niemal niepokonanych
wojowników, gotowych umrzeć za Wiarę i Króla. Jest to sama w sobie ciekawa
koncepcja, za którą kryje się coś więcej niż zostało ujawnione w pierwszym
tomie. Przynajmniej tak sugeruje autor.
Ponadto, dużym plusem są bohaterowie, zwłaszcza Al Sorna,
który nie jest kreowany na wzór cnót, a okazuje się zaskakująco ludzki. Mimo
swych talentów i umiejętności oraz niewątpliwego bohaterstwa, czasem bywa chwiejny,
czasem zupełnie zaślepiony, a czasem całkowicie rozdarty między obowiązkiem a
własnym sumieniem. Świetnym pomysłem było przedstawienie Vaelina z dwóch
perspektyw – obiektywnej historii jego losów, która stanowi główny trzon powieści oraz krótkich
wstawek, w których widzimy go oczami jego zaprzysiężonych wrogów. Smaczkiem
jest zwłaszcza rozbieżność interpretacji jego motywów i zachowania.
Nie tylko Al Sorna został dobrze wykreowany, towarzyszący
mu Bracia również zdali egzamin. Mimo że są postaciami drugoplanowymi, trudno
wśród nich szukać papierowych bądź jednoznacznych sylwetek. Targają nimi
sprzeczne emocje i pragnienia, żaden nie jest jednoznacznie pozytywny bądź
negatywny, choć niektórzy z pewnością wzbudzają więcej sympatii od pozostałych.
Tytułowa Pieśń Krwi to właściwie jedyny element
fantastyczny przewijający się na kartach powieści i odnoszący się do daru,
który odkrywa w sobie Vaelin, a którego nauczy się doceniać dopiero po latach. Ostatnie,
mroczne rozdziały wprowadzają więcej magii i – nie będę tego ukrywać – naprawdę
pobudzają wyobraźnię i zaostrzają ciekawość, przy czym nie zamierzam zdradzać
szczegółów, by nie psuć Wam przyjemności odkrywania ich samodzielnie.
Jedynym mankamentem, jakiego się dopatrzyłam, jest
niestety koszmarnie przeprowadzona korekta. O ile uwielbiam powieści wydawane
nakładem Wydawnictwa Papierowy Księżyc (wystarczy wspomnieć trylogię Rozbite Królestwo, postapokaliptyczne Silos, Zmianę i Łabędzi śpiew, czy
najnowszą Olgę Gromyko w postaci Wiernych
wrogów), o tyle nie zdarzyło mi się jeszcze nie narzekać na brak należycie
wykonanej korekty i redakcji. Niestety, Pieśń
Krwi przebija większość wymienionych pozycji liczbą literówek i
interpunkcją całkowicie wymykającą się znanym powszechnie regułom.
Niniejszym apeluję - nie dajcie się odstraszyć
wyskakującym znienacka, aczkolwiek nagminnie, redakcyjnym błędom. Ta opowieść
warta jest poznania niezależnie od korekty, czy też jej braku. Pieśń Krwi to zgrabnie opowiedziana
historia fantasy, w której znane już motywy splatają się w świeżą i spójnie
napisaną całość. Pierwszy tom zaostrza apetyt na więcej, dlatego mam nadzieję,
że na kontynuację nie będziemy musieli zbyt długo czekać!
Komentarze
Prześlij komentarz