Tetralogia o Hyperionie przez wielu wielbicieli science
fiction traktowana jest obecnie jako klasyk gatunku i lektura niemalże
obowiązkowa. Otwierająca ją powieść Hyperion
to zdecydowanie jedna z najlepszych fantastycznych powieści, jakie miałam
okazję przeczytać – uwiodła mnie całkowicie, mimo że futurystyczne wizje świata
i podróże w kosmos nie należą do moich ulubionych czytelniczych rewirów. Z tego
względu poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko, a odnośnie drugiego tomu, Upadku Hyperiona, miałam naprawdę
wysokie oczekiwania.
Powieść jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń
przedstawionych w pierwszej części cyklu. Grupa Pielgrzymów wędrujących ku
Grobowcom Czasu na planecie Hyperion coraz bardziej zbliża się do celu,
wystawiając się przy tym na śmiertelnie niebezpieczny kontakt z zamieszkującą
je istotą zwaną Dzierzbą. W tym samym czasie przedstawione zostają losy
niejakiego M. Severna, cybryda posiadającego przeszczepioną osobowość
angielskiego poety Johna Keatsa, któremu Hyperion zawdzięcza swą nazwę.
Znajdując się lata świetlne od Hyperiona ma on możliwość jednocześnie
podglądania w snach losów Pielgrzymów, a przy tym jest również świadkiem
inwazji Wygnańców na Hegemonię Człowieka, wszechpaństwo zrzeszające setki
planet połączonych trans portalami i wysoce zaawansowaną techniką. Jednak czy
to na pewno najeźdźcy z zewnątrz są największymi wrogami ludzi? Gdzie kryją się
prawdziwi wrogowie i zdrajcy?
W Hyperionie
oczarowały mnie przede wszystkim opowieści snute przez poszczególnych
Pielgrzymów. Każda z nich miała w sobie to „coś”, co sprawiało, że mimo
zupełnie odmiennego charakteru tworzyły wspólną mozaikę, nadając powieści
tajemniczy, ale i niepokojący charakter. W Upadku
Hyperiona autor zdecydował się na zupełnie inny sposób prowadzenia
narracji, która przeskakuje z poszczególnych Pielgrzymów, poprzez wspomnianego
już wyżej M. Severna, aż po stojącą na czele Hegemonii przewodniczącą
Gladstone. Sprawia to wrażenie pewnego chaosu, nie do końca kontrolowanego,
przynajmniej przez pierwszych kilkadziesiąt stron. Na szczęście, im bardziej
zagłębiamy się w lekturę, tym bardziej staje się ona przejrzystsza i klarowna.
Ogromną zaletą powieści, jak i całego zresztą cyklu, jest
niezwykły rozmach, z jakim Dan Simmons kreuje stworzoną przez siebie wizję
przyszłości. Mamy tu do czynienia z szeroko rozwiniętym systemem wiary,
nawiązującym do współcześnie istniejących religii, ale nie tylko. Centralnym
punktem, spajającym ten futurystyczny świat jest wysoce wyspecjalizowane SI,
miejscami przypominające Matrixa, w
którym stworzone przez człowieka maszyny przejmowały władzę nad swym stwórcą. Jest
to obraz niepokojący, a przy tym fascynujący i przykuwający uwagę.
Warto również wspomnieć o nowym tłumaczeniu nazwy potwora
zamieszkującego Grobowce Czasu. W poprzednich wydaniach Hyperiona i Upadku Hyperiona (który
w pierwszym przekładzie ukazał się jako Zagłada
Hyperiona) funkcjonował on jako „Chyżwar”, słowem skądinąd bardzo
pomysłowym, ale jednak w całości tworem wyobraźni tłumacza. W oryginale to
„Shrike”, czyli „Dzierzba”, mamy więc obecnie tłumaczenie o wiele wierniejsze
i… trafniejsze. Powieściową mityczną istotę i niepozornego ptaszka łączy bowiem
okrutny zwyczaj wbijania swoich ofiar w przypadku pierwszego, a posiłków w
przypadku drugiego, na kolce drzew. Co więcej Drzewo Bólu, na którym ofiary
wiszą nabite na metrowej długości szpikulce to główny atrybut stworzonego przez
Simmonsa Dzierzby. Jego nazwa nie jest więc przypadkowa, a Chyżwar w żaden
sposób tego nie oddaje.
Upadek Hyperiona to
bardzo dobra kontynuacja, mimo że znacząco różniąca się od poprzedniego tomu
zarówno klimatem, jak i sposobem prowadzenia narracji, co utrudnia porównanie
obydwu powieści. Nie bez powodu cykl okrzyknięto mianem kultowego i
obowiązkowego dla każdego fana science fiction, a mi pozostaje się pod tą
opinią podpisać. Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz