Człowiek nigdy nie
jest za stary na opowieści. Mężczyzna czy chłopiec, dziewczyna czy kobieta
nigdy nie są za starzy. Żyjemy dla opowieści.
Coraz bardziej zakochuję się w cyklu o Mrocznej Wieży i
skutecznie wsiąkam w Świat Pośredni stworzony przez Stephena Kinga. Tym razem
przyszła kolej na Wiatr przez dziurkę od
klucza i jestem nim naprawdę zauroczona.
Jak przyznaje sam autor w krótkim wstępie, powieść ta
powstała już po zakończeniu całego cyklu i jest niejako uzupełnieniem historii
Rolanda i jego ka-tet. Jej akcja
toczy się między wydarzeniami, które mają miejsce w tomach Czarnoksiężnik i kryształ oraz Wilki
z Calla, można więc określić ją częścią numer 4.5. Jej akcja nie dotyczy jednak
głównego wątku fabularnego serii, jest tylko pewną atrakcją, uzupełnieniem,
dlatego swobodnie można ją przeczytać już po zakończeniu serii. Teoretycznie
mogą też po nią sięgnąć czytelnicy, którzy jeszcze nie czytali Mrocznej Wieży,
ale nie sądzę, by był to dobry pomysł. Aby lepiej wczuć się w tę historię,
niezbędne jest poznanie realiów Świata Pośredniego, jakie King przedstawił w
tomach poprzedzających Wiatr…
Jest to dość typowa matrioszka, bądź – jak ktoś woli –
kompozycja szkatułkowa, kryjąca w sobie kolejne historie. Na początku widzimy
Rolanda i jego towarzyszy, którzy w obliczu zbliżającej się morderczej zamieci
zwanej lododmuchem, kryją się w pewnym opuszczonym gmachu. By zabić długie
godziny czekania, Roland snuje wspomnienia z przeszłości, gdy jako
kilkunastoletni chłopak tropił skóroluda, bez litości i brutalnie mordującego
dziesiątki ludzi. Z kolei w opowieści o zmiennokształtnej bestii kryje się
tytułowa historia i to ona stanowi główny trzon powieści. I jej największy atut.
Wiatr przez dziurkę
od klucza to niemal klasyczna baśń, tylko ubrana w realia Świata
Pośredniego. Jej głównym bohaterem jest chłopiec, którego ojciec ginie w
tragicznych okolicznościach, a matka wychodzi za mąż za człowieka, który
okazuje się potworem w ludzkiej skórze. Wkrótce, by ją uratować, mały Tim musi
wyruszyć w daleką, niebezpieczną podróż i wejść w konszachty ze Złem. Będzie to
sprawdzian jego odwagi, lojalności i miłości wobec matki i zmarłego ojca, a
także test własnej siły i możliwości, który odmieni go już na zawsze.
Niektórzy fani cyklu twierdzą, że po Wiatr… najlepiej sięgnąć na sam koniec i potraktować jako dodatkowy
smaczek i możliwość powrotu do wykreowanego przez Mistrza świata. Myślę jednak,
że swobodnie można po nią sięgnąć w kolejności chronologicznej, czyli po
przeczytaniu części Czarnoksiężnik i kryształ.
Sama tak zrobiłam i ani trochę nie żałuję. Książka okazała się odskocznią od
fascynującej, aczkolwiek mozolnej wędrówki Rolanda i jego towarzyszy ku
Mrocznej Wieży, a przy tym pozwoliła mi na pozostanie w Świecie Pośrednim. Mało
tego, na zanurzenie się w nim nawet głębiej.
Główni bohaterowie pojawiają się zaledwie na kilkunastu
stronach, dlatego z wyjątkiem drobnego wątku związanego z matką Rolanda, Wiatr… niewiele wnosi do głównego wątku
cyklu. Opowieść o polowaniu na skóroluda jest interesująca, krwawa i ma w sobie
posmak powieści grozy, z jakich słynie King. Gdyby jednak złożyć w całość jej
fragmenty, okazałoby się, że to zaledwie opowiadanie. Gwiazdą jest historia o
Timie, z jednej strony wzruszająca i nostalgiczna, z drugiej fascynująca i
przypominająca pełną grozy baśń. Jestem nią naprawdę oczarowana, dlatego gorąco
polecam ją wszystkim czytelnikom, którzy choć trochę wsiąkli w świat Mrocznej
Wieży, nawet jeśli główny cykl mają już dawno za sobą.
Przeczytaj również:
Za ekscytującą podróż przez bezdroża Świata Pośredniego serdecznie dziękuję księgarni internetowej BookMaster - tam też znajdziecie książkę w promocyjnej cenie.
Komentarze
Prześlij komentarz