Wędrówka ku Mrocznej Wieży dobiegła końca. Siódmy tom,
ukoronowanie najobszerniejszego i najważniejszego (przynajmniej według opinii
samego autora) cyklu w dorobku Stephena Kinga, już za mną. Po tysiącach stron i
niezliczonych kilometrach podróży w czasie i przestrzeni wraz z niepowtarzalnym
ka-tet nadszedł czas na rozstanie się
z głównymi bohaterami.
Ostatnia część jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń
przedstawionych w Pieśni Susannah – członkowie
ka-tet nadal są rozdzieleni, każdy
musi zmierzyć się z własnym przekleństwem i przeszkodami zagradzającymi drogę
ku Mrocznej Wieży, lecz wiele wskazuje na to, że nie wszyscy mają realne szanse
na zwycięstwo. Mia rodzi potwornego, zmiennokształtnego Mordreda, biologicznego
syna Rolanda, owładniętego nienawiścią do ojca oraz przepełnionego żądzą mordu
i… nienasyconym apetytem. Pere Callahan ma przed sobą ostateczną rozgrywkę z
wampirami, a przed Rewolwerowcami staje najważniejsze zadanie – ocalić ostatnie
Promienie przed zniszczeniem, w przeciwnym razie Wieża runie, a wszystkie
światy ulegną zagładzie.
Niektórzy czytelnicy zdają się rozczarowani siódmym tomem
cyklu, jednak według mnie stanowi on kwintesencję twórczości Kinga, zarówno w
tym najlepszym, jak i najsłabszym wydaniu. Zacznijmy od tego, co dobre i co
sprawi prawdziwą satysfakcję fanom Pisarza. Po pierwsze, napisanie logicznego i
konsekwentnego zakończenia historii, która w poprzednich sześciu częściach została
przedstawiona z takim rozmachem, wymaga nie lada talentu i kunsztu. I King tego
właśnie dokonuje – zamyka poszczególne wątki, z niejakim uporem dąży do
wyjaśnienia historii wszystkich bohaterów, choć nie zawsze w sposób
zadowalający czytelnika, który zdążył się z nimi zżyć. Po drugie, historia
Mordreda i fragmenty, w których narracja poprowadzona jest z jego punktu
widzenia, zdecydowanie zasługują na uwagę i są jednymi z najlepszych momentów
cyklu. Po trzecie, nawiązania do innych powieści w dorobku Autora to rarytas
dla tych, którzy już je wcześniej poznali i chcieliby prześledzić dalsze losy
chociażby ojca Callahana z Miasteczka
Salem czy Teda Brautigana z Serc
Atlantydów (takich odnośników jest znacznie więcej, ale te wydają mi się najistotniejsze).
Po czwarte, zakończenie – choć niektórzy uważają za rozczarowujące – jest chyba
jednym z najlepszych i najsensowniejszych. W końcu ka jest kołem.
Niestety, nie wszystko zachwyca. Przede wszystkim, to
właśnie w Mrocznej Wieży można w
pełni odczuć tendencję Kinga do nadmiernego gadulstwa i rozwodzenia się nad
nieistotnymi szczegółami, które mogą odstraszyć czytelników spragnionych
żywiołowej akcji. Nie da się również nie dostrzec, że ostatnia odsłona cyklu
jest mocno nierówna – świetne, trzymające w napięciu bądź niepokojące fragmenty
przeplatają się z takimi, w trakcie których ma się zwyczajnie ochotę odłożyć
książkę na półkę i wrócić do niej po tygodniu. Rozczarowujące jest również
spotkanie z szalonym Karmazynowym Królem, który jawił się jako kwintesencja
zła, a okazał się… niekoniecznie kimś takim.
Podsumowując, Mroczna
Wieża nie jest może najlepszą powieścią w całym cyklu, ale stanowi jego
bardzo dobre i satysfakcjonujące (z wyjątkiem pewnych szczegółów) zakończenie.
Jeśli ktoś rozpoczął wędrówkę z ka-tet
Ostatniego Rewolwerowca nie może po nią nie sięgnąć.
Przeczytaj również:
- Roland
- Powołanie Trójki
- Ziemie Jałowe
- Czarnoksiężnik i kryształ
- Wiatr przez dziurkę od klucza
- Wilki z Calla
- Pieśń Susannah
Za ekscytującą podróż przez bezdroża Świata Pośredniego serdecznie dziękuję księgarni internetowej BookMaster - tam też znajdziecie książkę w promocyjnej cenie.
Komentarze
Prześlij komentarz