Tron z czaszek. Księga I Peter V. Brett Fabryka Słów, 2015 |
Na Tron z czaszek czekałam
z mieszaniną obaw i nadziei. Zachwycona pierwszym tomem Cyklu Demonicznego, okrzyknęłam
Bretta odkryciem roku. Kolejne pokazywały niestety spadek formy autora. Czwarty,
czyli niniejszy Tron…, miała być sprawdzianem,
czy warto kontynuować przygodę ze światem, w którym ludzie są zmuszeni do
nieustannej walki z demonami z Otchłani. I z przykrością muszę stwierdzić, że
autor z uporem wartym lepszej sprawy sukcesywnie strzela sobie w kolana, łokcie
i kolejne części ciała, serwując czytelnikom klasyczny przykład odcinania
kuponów od sławy i dojenia jednego pomysłu aż do granic absurdu.
Wojna w Blasku Dnia
zakończyła się w dramatyczny sposób, a Tron…
jest jej bezpośrednią kontynuacją. Ahmann i Arlen znikają w odmętach
Otchłani, pozostawiając swoich ludzi w stanie – delikatnie mówiąc –
konsternacji i szoku. Po stronie Krasjan dość szybko dochodzi do walki o
władzę, Inevera stara się umocnić swoją pozycję, ale jej żądni władzy synowie
zamierzają wykorzystać szansę i sięgnąć po tron. Z kolei mieszkańcy Północy nadal
przygotowują się do walki z podwójnym wrogiem – najeźdźcami z pustyni oraz
demonami, którym w końcu mają odwagę stawić czoła.
Fabryka Słów ponownie postanowiła zagrać na nosie swoim
czytelnikom i podzieliła czwarty tom na dwie części, w konsekwencji czego
otrzymujemy tylko połowę opowieści stworzonej przez Bretta. Jednak mimo że Księga I liczy blisko osiemset stron,
próżno szukać w niej wartkiej akcji czy przełomowych wydarzeń. Wręcz
przeciwnie, autor wrócił do poprzedniego chwytu i przeniósł środek ciężkości na
kolejne postaci - tym razem poznajemy losy kuzynek Jardira, które do tej pory
nie odegrały żadnej kluczowej roli. Bohaterowie, którzy są w tej historii
najważniejsi i którzy przede wszystkim interesują fanów cyklu, czyli Arlen i
Ahmann, pojawiają się dosyć sporadycznie. Rojer prawie tu nie istnieje, za to postać
Leeshy nadal rozwija się w coraz bardziej irytującym kierunku, chociaż mówiąc
szczerze słowo „rozwój” jest tu pewną nadinterpretacją.
Krótko rzecz ujmując, bo nie ma co się rozwodzić nad
czymś, co samo w sobie jest historią wyjątkowo przegadaną, Tron z czaszek to powieść, która ciągnie cykl tylko siłą rozpędu.
Autor wyraźnie rozmienia się na gorsze, nie mając prawdopodobnie pomysłu na
kontynuowanie fabuły, bądź też starając się na siłę przedłużyć żywotność kury
znoszącej złote jajka. Jestem rozczarowana lekturą Księgi I, liczyłam w końcu na zdecydowany zwrot bądź rozwinięcie akcji,
a po raz kolejny raz otrzymałam rozprawy o niczym, nie wnoszące do powieści
praktycznie nic nowego ani zaskakującego. Postaci stają się miałkie, nie mają w
sobie tego ognia i wyrazistego rysu, który podobał mi się w Malowanym Człowieku i Pustynnej Włóczni.
Niestety, z każdą kolejną odsłoną tracę serce i cierpliwość do cyklu,
który miał szansę stać się kultowym, ale zaprzepaścił swój potencjał.
Przeczytaj również:
Komentarze
Prześlij komentarz