World War Z, Max Brooks Zysk i S-ka, 2013 |
Myślałam, że w temacie zombie powiedziano i napisano już
wszystko. A potem trafiłam na Wold War Z
i okazało się, że byłam w dużym błędzie.
Opowieści o zombie-apokalipsie to najczęściej historie z
dynamiczną akcją, niezbyt skomplikowaną fabułą (nie traktuję tego jako wadę, bo
chętnie po nie sięgam) i mnóstwem latających flaków. Zwykle też mamy bohatera,
który wszelkimi dostępnymi metodami stara się przetrwać wśród snujących się
dookoła amatorów ciepłych mózgów. Tyle i aż tyle.
Max Brooks postawił na coś nowego i świeżego (o ile można
mówić o jakiejkolwiek świeżości w świecie opanowanym przez gnijące trupy) i
zamiast tradycyjnej powieści stworzył serię wspomnień i rozmów z ludźmi, którzy
przeżyli tę apokalipsę. Wiele mówi o tym podtytuł książki – Światowa Wojna Zombie w relacjach uczestników.
Początkowo podchodziłam nieco sceptycznie do tego pomysłu, ale dałam się
wciągnąć i to już od pierwszego fragmentu, rozmowie z pewnym chińskim lekarzem,
który poznał pacjenta „0” w jednej z wiosek na zabitej dechami prowincji. Kolejne
relacje i rozdziały kawałek po kawałku odsłaniają obraz całości, która nie
tylko mrozi krew w żyłach, ale i może przerazić dużą dawką prawdopodobieństwa
(o ile przyjmiemy za możliwe pojawienie się zombie jako takich).
Brooks przedstawił relacje ludzi z całego świata od
Europy i Azji, poprzez Amerykę Północną i Południową, aż po Australię i stacje
na Antarktydzie, zahaczając przy tym również o Afrykę, zwłaszcza w pierwszym
stadium wypadków. Główny bohater-reporter zbierający informacje rozmawia
zarówno ze zwykłymi ludźmi, jak i żołnierzami biorącymi udział w walkach z
zombie oraz wysoce postawionymi reprezentantami władz. Świetnie pokazał przy
tym próby uporania się z traumą ze strony jednych oraz wybielania swych działań
i decyzji ze strony drugich.
Mamy więc możliwość spojrzenia zarówno na to, jak
wszystko się zaczęło, jak władze próbowały tuszować wybuch epidemii, jak
koncerny farmaceutyczne próbowały zbijać fortuny na sprzedaży bezużytecznych leków
i szczepionek oraz poznania przyczyn, dla których walka z zombie nawet
prowadzona przez zawodową armię była skazana na przegraną. Jednocześnie, poznajemy
relacje ludzi, którzy ratowali się na własną rękę, uciekając w odległe, zimne
tereny, skazując się tym samym na śmierć z głodu i wycieńczenia, bądź stając do
bezpośredniej walki na ulicach swoich miast. Smaczkiem było pokazanie zupełnie
odmiennych zachowań mieszkańców różnych państw, wynikających głównie z ich
kultury i utartych wzorców zachowań (relacja z Japonii jest chyba najlepszą w
całej książce).
World War Z
jest pozycją, po którą powinien sięgnąć każdy fan zombie-apokalipsy. Podejrzewam
też, że może ona zainteresować również osoby, które na co dzień nie przepadają
za tą tematyką, a powieści o zombie kojarzą im się przede wszystkim z pozbawionym
większego sensu pretekstem do pokazania flaków i hektolitrów krwi. Książka Maxa
Brooksa, mimo że opowiada o epidemii, wskutek której umarli powracają jako
śmiertelnie niebezpieczne bestie, jest przede wszystkim opowieścią o ludziach
postawionych w ekstremalnej sytuacji, która budzi w nich zarówno to co
najlepsze, jak i to co najgorsze. Dlatego warto po nią sięgnąć, polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz