Gwiezdny pył (2007) |
Dzisiaj będzie o jednej z
moich ulubionych baśni, która doskonale nadaje się również dla dorosłego widza,
pragnącego zanurzyć się w świat magii, czarów i… poczucia humoru. Mowa
oczywiście o Gwiezdnym Pyle (2007) w
reżyserii Matthewa Vaughna.
Krótko o fabule
Gdzieś na prowincji
wiktoriańskiej Anglii leży niewielka wioska sąsiadująca z czarodziejską krainą
Stormhold, oddzieloną od rzeczywistego świata Murem, od którego wspomniana
osada przybrała swoją nazwę. Pewnego dnia mieszkający w niej młody subiekt Tristan
Thorn, zakochany bez pamięci w miejscowej piękności Wiktorii, obiecuje jej
znaleźć gwiazdę, która na ich oczach spadła z nieba. Jeśli przyniesie ją
dziewczynie w dniu jej urodzin, oczywiście zdobędzie ją, jak to zwykle w
baśniach bywa. Ma na to tydzień, nie zwlekając wyrusza więc za Mur, gdzie
okazuje się, że czary naprawdę istnieją, a gwiazdy nie są tylko kawałkami
skały.
Wrażenia
Bardzo pozytywne i to nawet po
upływie kilku lat. Film widziałam dwukrotnie – po raz pierwszy chyba w
okolicach 2010 roku, a po raz drugi zaledwie kilka dni temu. Ktoś mógłby
stwierdzić, że za stara jestem na oglądanie baśni, ale ta jest wyjątkowa (a na
marginesie, niekoniecznie nadaje się dla dzieci, bo krew w niej płynie dość
wartkim strumieniem). Spodobało mi się praktycznie wszystko – poczynając od
pięknych zdjęć, poprzez muzykę, aż dobór aktorów i ich grę. Warto zwrócić uwagę
na obecność prawdziwych gwiazd, jak Michelle Pheiffer (czarownica Lamia) czy
Roberta de Niro (kapitan Shakespeare), które do pewnego stopnia kradną show
głównym bohaterom.
W Krainie Czarów spadająca gwiazda to nie kawałek skały ;) |
Film a książka (uwaga na
spoilery)
Gwiezdny pył to jeden z niewielu przypadków, gdy ekranizacja
prezentuje się lepiej niż książkowy pierwowzór. Takie przynajmniej można
odnieść wrażenie śledząc komentarze internautów. Sama po raz pierwszy
obejrzałam ten film kilka lat temu i byłam zachwycona, niedawno przeczytałam
powieść i choć również mnie oczarowała, czegoś mi w niej zabrakło (a właściwie
kogoś, ale o tym za chwilę).
Gdy po skończonej lekturze
postanowiłam odświeżyć sobie jej ekranizację, doszłam jednak do wniosku, że są
one po prostu inne i trudno byłoby mi wskazać tę lepszą wersję historii o świecie
za Murem. Powieść Gaimana zapunktowała dodatkowo, kiedy dostrzegłam, że – w przeciwieństwie
do filmu – nie ma w nim postaci stricte złej, czarownice ostatecznie okazują
się biednymi staruszkami, mordujący się wzajemnie książęta mszczą swych braci
(w ramach nieco przerobionego hasła ‘mogę tłuc mojego brata, ale jak ktoś inny
go tknie to popamięta), a piękna Wiktoria nie jest aż tak wyrachowana i bez
serca. Na ekranie widzimy za to nikczemność wspomnianych postaci, która
ewoluuje aż do samego końca, co zdecydowanie pozbawia je uroku.
Wiedźmowe trio, czyli Michelle nie zawsze piękna, ale zawsze charyzmatyczna |
Odnośnie samego filmu, trzeba
przyznać, że mimo wszystko jest naprawdę wierną ekranizacją, zasadniczych zmian
nie ma w nim zbyt wiele, tylko część wątków została rozwinięta (kilka niestety
też pominięto). Przyjrzyjmy się więc różnicom:
- Imię głównego bohatera. Nie mam pojęcia dlaczego, ale twórcy filmu postanowili przechrzcić Tristrana na Tristana, który chyba za bardzo się kojarzy z Izoldą (choć gwoli ścisłości są to dwie wersje tego samego imienia).
- W powieści raz na dziewięć lat odbywa się jarmark, na którym spotykają się mieszkańcy obydwu światów. To w jego trakcie ojciec Tristana spotkał jego matkę. W filmie takiego jarmarku w ogóle nie ma, a Dunstan Thorn uciekł za Mur.
- W książce mieszkańcy wioski regularnie zmieniają się pełniąc wartę przy Murze, w filmie przejścia od kilkudziesięciu lat strzeże ten sam staruszek.
- Powieściowy Tristran wychowuje się w pełnej rodzinie, nie wie, że żona ojca nie jest jego prawdziwą matką, ma też przyrodnią siostrę. Filmowego Tristana wychowuje za to sam ojciec, on też zdradza mu jego niezwykłe pochodzenie jeszcze przed wyprawą za Mur.
- W książce Tristran dostaje się za Mur dzięki pomocy ojca, w filmie najpierw walczy z dziarskim staruszkiem-strażnikiem, a potem pokonany przez niego zmuszony jest użyć światła świecy (które teoretycznie nie powinno zadziałać, bo czary tracą swą moc po ludzkiej stronie Muru).
- Filmowy Tristan jest mniejszym dupkiem i głupkiem, można go zdecydowanie bardziej polubić.
- W filmie zabrakło w ogóle postaci trolla/krasnoluda, którego poznali zarówno młodszy jak i starszy Thorn. Wycięto też scenę walki jednorożca z lwem, temu pierwszemu oszczędzono też smutnego losu, jaki spotkał go za sprawą Gaimana
- Na ekranie odmłodzona czarownica śmigała w czarnej, a nie krwistoczerwonej sukni. Szkoda.
- W filmie gwiazdy rozmawiają z Tristanem i proszę go o opiekę nad Yvaine.
ISTOTNE ZMIANY / DUŻE SPOILERY
- W powieści w ogóle nie ma wątku kapitana Shakespeara, który jest główną gwiazdą filmu i moim absolutnie ukochanym ulubieńcem (pod tym względem film punktuje i to bardzo).
- Septimus, ostatni ocalały książę, nie chce mścić śmierci ostatniego brata zamordowanego przez czarownicę, jak to było w powieści i co stawiało go w dobrym świetle, ale rzuca się w pogoń za Gwiazdą, by ją zabić i zdobyć nieśmiertelność…
- W filmie czarownicom udaje złapać Yvaine, co oczywiście prowadzi do dramatycznej walki o nią.
- Zakończenie filmu jest bardziej bajkowe niż powieści, w której pobrzmiewa nutka goryczy i smutku.
Kapitan Shakespeare, czyli główny punkt przewagi filmu nad książką |
Warto czy nie warto?
Zdecydowanie warto sięgnąć po Gwiezdny pył i to w obydwu wersjach,
oczywiście pod warunkiem, że lubicie baśniowe klimaty. Jeśli przeczytaliście
powieść, warto obejrzeć jej ekranizację choćby ze względu na kapitana
Shakespeare’a i jego załogę. Jeśli znacie tylko film, przeczytajcie powieść
Gaimana, by dowiedzieć się, jak historia Tristrana wyglądała naprawdę. W obydwu
przypadkach czeka Was cudowna rozrywka!
Komentarze
Prześlij komentarz