W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka, Mark Hodder Fabryka Słów, 2012 |
Steampunk to moja miłość od pierwszego wejrzenia, nieco
ślepa i z ogromnym kredytem zaufania, bo dopiero stawiam w nim pierwsze,
nieśmiałe kroczki, ale za to żywiołowa i oddana. Tym razem zaprowadziła mnie na
spotkanie z Markiem Hodderem, który W
dziwnej sprawie Skaczącego Jacka wziął na warsztat jedną z niewyjaśnionych dotąd
dawnego Londynu i zdradził jej bardzo nietypowe wytłumaczenie.
Druga połowa XIX wieku, po ulicach angielskiej stolicy
grasuje postać, w której istnienie trudno uwierzyć tym obdarzonym racjonalnym
umysłem. Oficjalne władze są bezradne – jak mogą ścigać kogoś, kto nie
istnieje, a przynajmniej wszystko wskazuje na to, że nie jest człowiekiem z
krwi i kości. Zadanie wytropienia Skaczącego Jacka, którego ofiarami regularnie
padają młode kobiety, spada na sir Richarda Francisa Burtona, okrytego niesławą
podróżnika, naukowca i fechtmistrza, który otrzymuje od premiera propozycję nie
do odrzucenia i zostaje pierwszym w historii królewskim agentem specjalnym.
Zarys fabuły wskazuje więc na kryminał retro, prowadzony w spowitym
mgłą XIX-wiecznym Londynie, naruszając nieco skojarzenie z polowaniem na Kubę
Rozpruwacza (swoją drogą działającego mniej więcej w tym samym okresie).
Skaczący Jack nie jest jednak ani mordercą, ani gwałcicielem, choć wiele
wskazuje na to, że zamierza nim zostać, tylko ciągle ktoś mu wchodzi w drogę.
Sam Londyn nie jest zaś tym, jaki znamy z lekcji historii. To miasto osnute nie
tylko oparami mgły, ale i dymu pochodzącego z niesamowitych pojazdów i
urządzeń, po którego ulicach przemieszczają się zmodyfikowane genetycznie konie,
psy, koty i… klnące w żywy kamień papugi. Co więcej, to stolica kraju, który
nigdy nie będzie cieszyć się epoką wiktoriańską, bowiem młodziutka królowa
Wiktoria zginęła z rąk zamachowca, a rządy objął jej mąż, książę Albert.
Obok alternatywnej wersji historii (uwielbiam poznawać
wersje, co by było, gdyby), z ogromną przyjemnością zagłębiałam się w świat
wynalazków i eugenicznych eksperymentów. Te pierwsze mnie zafascynowały, te drugie
raczej bawiły, ale nie mogę odmówić autorowi ogromnej wyobraźni przy ich
tworzeniu. Dla laika w temacie steampunku, całość wypadła świetnie!
Warto przyjrzeć się przez moment samemu Skaczącemu Jackowi,
który nie jest wymysłem autora, ale postacią z londyńskiego folkloru epoki
wiktoriańskiej. Znany pod nazwą Spring-Heeled Jack człowiek, bądź – jak niektórzy
sądzili – stwór, na przestrzeni ponad sześćdziesięciu lat miał atakować młode
kobiety. Jego dziwaczny wygląd, dziwny sposób poruszania oraz fakt, że nigdy
nie został złapany wywołały prawdziwą panikę. Nigdy też nie zbadano, kim lub
czym naprawdę był, co dało Hodderowi duże pole do popisu i muszę przyznać, że
jego pomysł jest naprawdę świetny. Zwłaszcza, że nadał tej postaci wymiar
tragiczny, przez co – mimo popełnianych przez niego czynów – czytelnik przede
wszystkim czuje wobec niego głębokie współczucie.
Tytułowy Skaczący Jack to nie jedyne nawiązanie do historii,
niemal wszyscy główni bohaterowie powieści to postaci historyczne,
przedstawione jednak w alternatywny sposób. Prawdziwe losy niepokornego,
awanturniczego w usposobieniu, podróżnika i odkrywcy, sir Richarda Francisa
Burtona oraz jego asystenta, poety znanego z kontrowersyjnych upodobań, fana markiza de Sade, Algernona Swinburne’a
potoczyły się oczywiście zupełnie inaczej, niemniej warto wziąć pod uwagę, że
istnieli naprawdę. Prawdziwe wiersze tego drugiego zostały też wykorzystane w
powieści. Na kartach książki pojawiają się również m.in. szalony Charles Darwin
i złowieszcza Florence Nightingale, co samo w sobie jest niesamowitym pomysłem.
Hodder bawi się historią i kształtuje ją na własny sposób, i to z naprawdę interesującym
efektem.
W dziwnej sprawie
Skaczącego Jacka otwiera cykl w sposób zaskakujący dobry i pobudzający
apetyt na więcej. Z pewnością spodoba się fanom klimatów steampunkowych i
wiktoriańskich, może też być bardzo dobrym początkiem na przygodę z gatunkiem spod
znaku pary i niesamowitych wynalazków.
Komentarze
Prześlij komentarz