Prawo do użycia siły, Denis Szabałow Insignis, 2016 |
Polskie wydanie serii Uniwersum Metro 2033 wzbogaciło się
niedawno o nową pozycję, Prawo do użycia
siły Denisa Szabołowa, otwierające kolejną – po Diakowie – trylogię w
obrębie cyklu. Jak zachęca sam Dmitry Glukhovsky, to „prawdziwie
męska powieść […], która jeszcze dalej przesuwa granice postapokaliptycznego
świata”. Jako wielka fanka całej serii, nie mogłam nie sięgnąć po nią po takich
słowach twórcy całego uniwersum. Jednak teraz, świeżo po lekturze, mam raczej
mieszane uczucia.
Z jednej strony, powieść broni się trzema zasadniczymi
zaletami. Po pierwsze, po nadmiernie wręcz wyeksploatowanych tunelach metra w
różnych miastach, tym razem akcja przenosi się do Schronu zbudowanego przy
jednej z głównych rosyjskich fabryk. Nie ma więc tutaj długich wędrówek
ciemnymi podziemiami, jest za to duże skupisko ludzi na raczej niezbyt dużej
powierzchni, ale za to bardzo dobrze przystosowanej na taką katastrofę. Co
więcej, w pobliżu znajduje się placówka wojskowa, dzięki czemu miejscowi nie
muszą się nadmiernie martwić o broń i naboje, przynajmniej dopóki mają za nią
czym zapłacić.
Drugi plus dotyczy właśnie owej broni. Autor przyznaje w
posłowiu, że jako byłemu żołnierzowi, którego hobby są militaria, zawsze
brakowało mu w powieściach z Uniwersum Metro 2033 bardziej szczegółowych opisów
broni. Uwierał go również fakt, że stalkerzy zawsze chodzili z „kałachami”, a
przy opisie skafandrów ochronnych czy masek przeciwgazowych nigdy nie były
podane ich szczegóły. Dlatego postanowił to nadrobić samodzielnie, pisząc
trylogię o stalkerze Danile i trzeba przyznać, że pod tym względem naprawdę
przyłożył się do tematu. Książka jest wypełniona dosyć szczegółowymi informacjami
i na pierwszy rzut oka nieznanymi skrótami broni i elementów wojskowego
wyposażenia. Osoby niezainteresowane tematem może to nieco odstraszać, ale
osobiście traktuję takie poważne podejście do sprawy na plus.
Przede wszystkim jednak spodobał mi się podział fabuły na
dwie linie. Wydarzenia dziejące się na bieżąco, czyli misja Daniły badającego
tajemnicę pewnej tajemniczej karawany, przeplatane są jego wspomnieniami z
wczesnego dzieciństwa. Daje to czytelnikowi możliwość poznania okoliczności
powstawania społeczności w Schronie, ustalania hierarchii i zasad, jakie miały
w nim obowiązywać przez kolejne lata. To jednocześnie prześledzenie ścieżki,
jaką pokonał chłopiec, by spełnić swoje marzenie i zostać stalkerem. Ścieżki
niełatwej i wymagającej nie tylko intensywnego treningu, ale również przemyślenia
tego, co słuszne, a co nie.
Niestety, w powieści pojawiły się również dwa elementy,
które psują to dobre wrażenie i są niczym łyżka dziegciu w słoiku miodu. Nie
jestem feministką i nigdy nią nie będę, zdaję sobie też sprawę z tego, że w
obliczu takiej katastrofy, z jaką mamy do czynienia w całym uniwersum, to
mężczyźni grają pierwsze skrzypce, ale tak maksymalnie patriarchalny, by nie
rzec szowinistyczny wizerunek społeczności, jaki serwuje w swojej powieści
Szabołow, budzi we mnie jednocześnie irytację i uśmiech politowania. W wizji
autora mężczyzna jest wszystkim, panem i władcą, bohaterem, żywicielem rodziny,
obrońcą i odkrywcą, kobieta tymczasem zostaje sprowadzona do roli uległej i
bezwolnej żony (i to jednej z co najmniej dwóch, bo wielożeństwo jest w
Schronie powszechnie praktykowane). Mało tego, nie ma ona prawa do posiadania
broni – sprawujący władzę nie przewidują takiej możliwości, jest więc ona siłą
rzeczy zmuszona podporządkować się mężczyźnie, by przeżyć. Co ciekawe, ale i
absurdalne, kobiety widziane oczami Szabołowa po minimalnych protestach ochoczo
wchodzą w swe nowe role. A ja się pytam, serio panie autorze? Komuś chyba
wyjątkowo nie w smak emancypacja i nie chce przyjąć do wiadomości, że
obowiązkami można się dzielić, a wiele kobiet radzi sobie z bronią.
Co więcej, nie sposób także nie dostrzec tęsknoty
bohaterów starszego pokolenia (która niemal równie mocno udziela się młodszym,
znającym historię z ich opowieści, a co za tym idzie nasuwa skojarzenie za
tęsknotą samego autora) za „starymi, dobrymi czasami” Związku Radzieckiego.
Zepsuty, pędzący na przód świat, jaki ich otaczał tuż przed wybuchem i zejściem
ludzi do podziemi, był rzeczywistością, w której trudno się odnajdywali,
dlatego dzieciom wychowanym w Schronie zaszczepili miłość do starego układu i
wyznawanych wówczas wartości.
Elementy te mogą być zupełnie inaczej odbierane w Rosji,
podejrzewam, że znajdą tam pewną grupę zwolenników, u nas jednak sprawa wygląda
zupełnie inaczej, z tego też względu fragmenty powieści, w których widać tę niezbyt
subtelną propagandę, były dla mnie ciężkostrawne. Szkoda, bo kierunek, jaki
obrał autor, tj. dosyć wnikliwe spojrzenie na sytuację społeczną, a nie tylko
stalkerskie wyprawy na powierzchnię, sam w sobie wart jest uwagi.
Do książki został dołączony dodatek Echo zgasłego świata, czwarty już tom opowiadań napisanych przez
polskich fanów serii. Poprzednie – choć nie zawsze równe pod względem poziomu
prac - były całkiem niezłe, więc mam nadzieję, że i ten mnie nie rozczaruje.
Opinią podzielę się już wkrótce.
A tymczasem wracając do głównej powieści, nie jest ona
tak dobra, jak można by się tego spodziewać, naiwność niektórych rozwiązań i
przekonania autora zaburzają dobre wrażenie. Z pewnością jest jednak warta
uwagi, zwłaszcza jeśli jesteście – podobnie jak ja - fanami uniwersum
stworzonego przez Glukhovsky’ego.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Agencji AIM Media
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania "Rosyjsko mi".
Komentarze
Prześlij komentarz