Ślepy trop, Jorn Lier Horst Smak Słowa, 2016 |
Półtora roku temu Jorn Lier Horst był promowany w Polsce
jako drugi Jo Nesbo. Dzisiaj swoją polską premierę ma czwarta w naszym kraju
powieść jego autorstwa (dziesiąta z kolei w oryginalnym cyklu) i z pełną
odpowiedzialnością mogę przyznać, że autor doskonale broni się sam, a jego
nazwisko mówi samo za siebie. Z przyjemnością również odkryłam, że najnowsza
odsłona serii o komisarzu Wistingu jest jeszcze lepsza od poprzedniczek, takie
kryminały po prostu chce się czytać.
Akcja Ślepego tropu
toczy się kilka miesięcy po wydarzeniach opisanych w Jaskiniowcu, powieści, która jako pierwsza pojawiła się na polskim
rynku, jednak doskonale broni się jako niezależna pozycja, więc znajomość
poprzednich tomów nie jest konieczna.
Po wielu latach do Larviku powraca Sofie Lund, szkolna
koleżanka córki komisarza Wistinga, Line, obecnie samotna matka rocznej Mai.
Kobieta odziedziczyła dom po swoim dziadku, od lat znanym policji ze względu na
swoje szemrane interesy. Podczas porządkowania piwnicy Sofie i Line odnajdują w
znajdującym się tam sejfie nie tylko liczne dokumenty rzucające nowe światło na
prawdziwą działalność zmarłego mężczyzny, ale również rewolwer. Okazuje się, że
przed kilkoma miesiącami z broni tej zastrzelono kobietę. Sprawę komplikuje
nieco fakt, że policja niemal natychmiast zatrzymała wówczas mordercę, który
nijak nie powinien mieć związku z dziadkiem Sofie. Tymczasem Wisting prowadzi
śledztwo w sprawie taksówkarza, zaginionego mniej więcej w tym samym czasie,
gdy doszło do wspomnianego morderstwa. Komisarz z każdym dniem nabiera coraz
silniejszego przekonania, że obydwie sprawy łączą się ze sobą.
Horst stworzył precyzyjną i wciągającą fabułę, która na
początku wprawdzie rozwija się dosyć powoli, jednak kiedy kolejne szczegóły
układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, nabiera tempa i układa się w
spójny i szczegółowo dopracowany obraz. Dużą zaletą powieści jest realistyczne
przedstawienie metod pracy policjantów prowadzących śledztwo, w czym
niewątpliwie pomogło autorowi jego wieloletnie doświadczenie pracy w policji. Z
jednej strony widzimy więc, jak mozolne jest czasem przedzieranie się przez
dziesiątki anonimowych donosów, ile wysiłku wymaga przesłuchiwanie kolejnych
świadków oraz jak trudne jest skierowanie sprawy na właściwy tor. Z drugiej
strony, możemy również dostrzec, że nie zawsze to sprawiedliwość i chęć
poznania prawdy stoją na pierwszym miejscu, odsunięte na bok przez chęć
podniesienia statystyk wykrywalności i uznanie mediów.
Ponadto, zaletą nie tylko tej powieści, ale i całego
cyklu jest postać głównego bohatera. W przeciwieństwie do większości śledczych,
jakich widzimy w roli czołowych postaci w tak zwanych skandynawskich
kryminałach, Wisting nie jest uzależniony od żadnych używek, nie ma problemów
emocjonalnych czy rodzinnych. Wprawdzie jego życie prywatne nie jest idealne, żona
zmarła kilka lat wcześniej, następny związek się rozpadł, a ukochana córka jest
w zaawansowanej ciąży i wszystko wskazuje na to, że zostanie samotną matką.
Mimo przeciwności losu, komisarz nie stał się jednak zgorzkniałym mrukiem, a
wręcz przeciwnie, zachował bardzo ludzkie oblicze i podejście do wielu kwestii.
Jest też najzwyczajniej rzecz ujmując, przesympatycznym facetem.
Mój jedyny zarzut jest niewielki i niezwiązany z intrygą
kryminalną. Cały czas podczas lektury towarzyszyło mi pytanie, czy autor miał
okazję porozmawiać z kobietą w dziewiątym miesiącu ciąży o tym, jak się czuje i
co jest w stanie zrobić, a czego nie. Wiem, że ciąża to nie choroba, ale jakoś
nie widzę kobiety, mającej lada moment urodzić, bez problemu prowadzącej
samochód (Line śmiga po mieście bez problemu, oczywiście za kierownicą),
malującej bez żadnego uszczerbku na zdrowiu sufit w nowokupionym domu (Line
macha pędzlem z rękoma nad głową kilka godzin) czy wspinającej się na stołki,
żeby sprawdzić, co kryje szafka przyjaciółki. Nie potrafię sobie też wyobrazić,
że kobieta, która ma roczne dziecko, czyli doskonale pamięta ciążowe przeboje,
nie tylko nie stara się ulżyć swojej ciężarnej przyjaciółce (i to w tak mocno
zaawansowanej ciąży!), ale m.in. wysyła ją do piwnicy, gdy wysiadają korki,
albo podrzuca jej na cały dzień do opieki roczne dziecko… Może się czepiam, ale
gryzło mnie to okropnie. Widać, że autor to facet…
Niemniej jest to – jak wspomniałam – pikuś i w niczym nie
zmienia faktu, że Ślepy trop to jak
dotąd najlepsza powieść Jorna Liera Horsta; intryga wciąga, a fabuła
poprowadzona jest rzetelnie i w sposób przemyślany w najdrobniejszych
szczegółach (z wyjątkiem rewelacji ciążowych). Gorąco polecam wszystkim fanom
gatunku!
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Smak Słowa.
Komentarze
Prześlij komentarz