Grimm City. Wilk, Jakub Ćwiek SQN, 2016 |
Po Kłamcy, Chłopcach
i Dreszczu przyszła kolej na baśnie
braci Grimm. Jakub Ćwiek w oryginalny sposób wziął na warsztat najsłynniejszych
bajarzy i ich opowieści, kształtując z nich tło dla swojego nowego cyklu, Grimm City. I nie, nie jest to wariacja
na temat baśni, a zaskakująco mroczny kryminał noir w mieście zepsutym do
szpiku kości i oleiście czarnym niczym smoła.
W spowitej tłustymi czarnymi oparami metropolii, jak
dotąd rządzonej przez znane wszystkim gangsterskie rody, pojawia się Nowy
Gracz. Jego pierwszymi ofiarami padają… taksówkarze, a potem znany w całym
mieście i to w sposób daleki od chwalebnego, inspektor Wolf. Podejrzaną zaś
okazuje się śliczna dziewczyna nosząca czerwoną pelerynkę z kapturem. Na jej
trop przypadkowo trafia utalentowany, lecz biedny muzyk Alfie Moore, który
nieco wbrew sobie zostaje wplątany w brudną grę toczoną między największymi
graczami w mieście.
Tytuł powieści nasuwa dwa skojarzenia, które okazują się
zaskakująco trafne. Po pierwsze, to bardziej oczywiste, jest związane z braćmi
Grimm, w rzeczywistości wykreowanej przez Jakuba Ćwieka pełniącymi rolę kogoś
na kształt apostołów, bowiem główną religią wyzwaną w tym świecie są właśnie
Opowieści i Bajania. Po drugie, tytuł stanowi mniej lub bardziej zamierzone
nawiązanie do filmu Sin City,
zwłaszcza że po skończonej lekturze można dostrzec między nimi wiele
podobieństw – wszechobecną ciężką czerń (dosłowną i metaforyczną), postaci, z
których każda ma coś na sumieniu oraz fakt, że w żadnym z tych miast nie da się
przeżyć nie brudząc sobie rąk i pozostając w zgodzie z przykazaniami.
To właśnie ten wykreowany przez autora świat i
niesamowity klimat stanowią największe zalety powieści. Oryginalne
wykorzystanie motywu baśni okazało się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza że jest
ono jednocześnie subtelne (fabuła jest osadzona w wiarygodnych realiach i w
działaniach bohaterów nie pojawiają się żadne elementy nadprzyrodzone bądź
magiczne) i czytelne (nie sposób nie dostrzec nawiązań do wielu baśni z Czerwonym kapturkiem na czele). Jak
dowiadujemy się niemal na samym początku, zgodnie z podaniami Grimm City
powstało na ciele martwego olbrzyma i żyje tylko dzięki jego smolistej,
wydobywanej wprost z serca krwi, przynoszącej pieniądze, a jednocześnie nadającej
miastu brudny, oleisty krajobraz, nigdy nie cieszący się widokiem słońca i
czystego nieba. Główna religia wyznawana przez mieszkańców miasta związana jest
z Bajarzem i jego opowieściami, wszelkie zaś odłamy czy wręcz sekty są tylko
wariacją na ten temat. Nie ma więc tu miejsca dla Boga, jakiego znamy, są tylko
bajania i historie spisane przez braci Grimm…
Właściwie jedynym zarzutem, jaki można by postawić
powieści to brak naprawdę wyrazistych bohaterów. Mimo że na pierwszy plan
wysuwa się trzech (Alfie oraz dwaj detektywi), nie mają oni rysów tak
szczególnych, że zapadaliby głęboko w pamięci. Zwłaszcza że McShane i Evans,
ogólnie nieźle nakreśleni, zdają się niemal bliźniętami jednojajowymi, tak są
do siebie podobni w zachowaniu i reakcjach. Najbardziej uwagę przykuwa Mort,
prawa ręka miejscowej szychy, Dragosavalija, wierny do bólu lokaj, twardy,
gotowy na wszystko i niezawodny.
Podsumowując, nową powieścią Jakub Ćwiek zaskakuje w
sposób bardzo pozytywny; z jednej strony kontynuuje charakterystyczne dla
siebie nawiązania do baśni i znanych powszechnie historii, z drugiej jednak
robi to w sposób świeży i niebanalny. Wprawdzie Chłopcy to nadal numer jeden z moim prywatnym rankingu jego
powieści, jednak Grimm City to
naprawdę udany początek nowego, pokuszę się też o stwierdzenie, że
dojrzalszego, cyklu. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tylko ten poziom
utrzymają oraz że nie będziemy musieli zbyt długo na nie czekać.
Recenzja napisana dla portalu Secretum.pl
Komentarze
Prześlij komentarz