Szkieletowa załoga, Stephen King Prószyński i S-ka, 2012 |
Pewien przyjaciel
zapytał mnie, dlaczego wciąż pisuję opowiadania. Jego zdaniem na powieściach
zarabiam mnóstwo pieniędzy, opowiadania natomiast przynoszą mi wyłącznie straty
(…). Nie robi się tego dla pieniędzy, tylko po to, żeby się dobrze poczuć. Człowiek,
dla którego taki powód to za mało, jest nic nie wart.
Stephen King, nie bez przyczyny zwany Mistrzem w swoim
fachu, od lat zaskakuje swoją literacką płodnością i zróżnicowaniem formy oraz
gatunków, jakie tworzy. Szkieletowa
załoga to jeden z jego pierwszych zbiorów opowiadań, w którym znalazły się
teksty tworzone na przestrzeni siedemnastu lat, poczynając od tych
młodzieńczych, wręcz nastoletnich, aż po te, które napisał już jako uznany
autor. Widać to dosyć wyraźnie, a jednocześnie jest to jeden z powodów, dla
których książka ta będzie tym większym smaczkiem dla jego fanów.
W zbiorze znajduje się dwadzieścia opowiadań i dwa
wiersze, przy czym te dwa ostatnie to kolejne potwierdzenie, że King powinien
trzymać się z daleka od takiej formy wyrażania siebie. Pozostałe teksty – jak
to zwykle bywa w tak obszernych antologiach – różnią się między sobą i to dosyć
znacznie, niektóre wywołują prawdziwe dreszcze, przez inne trzeba się raczej
przemęczyć. Suma sumarum, całość wypada jednak zdecydowanie na duży plus.
Najbardziej rozpoznawalnym tekstem jest „Mgła”, którą
prawdopodobnie większość czytelników zna z ekranizacji Franka Derebonta z 2007
roku. Po gwałtownej burzy, pewna wyspa zostaje całkowicie odcięta od świata i
spowita dziwną mgłą, w której coś zdaje się poruszać. Coś bardzo głodnego…
Z pozostałych opowiadań najbardziej spodobały mi się:
„Skrót pani Todd” ma w sobie coś z mrocznej i
niepokojącej baśni, mimo że rozgrywa się w zupełnie współczesnych lasach.
Pokazuje też, że czasem pójście na skróty może doprowadzić do zupełnie
niespodziewanych miejsc. Czy wartych obejrzenia? O tym musi zadecydować każdy
sam.
„Jaunting” to historia rodem z science fiction, w której
widzimy czteroosobową rodzinę przygotowującą się do tytułowego jauntingu, czyli
ni mniej, ni więcej, tylko teleportacji. Początkowo nie byłam przekonana do
tego tekstu, ale w pewnym momencie zauważyłam, że mnie wciągnął. A finał może
nie zmroził mi krwi w żyłach, ale jednak „chodził” za mną przez dłuższy czas,
powracając również w nocy i pozostawiając uczucie niepewności i lekkiego
psychicznego dyskomfortu.
„Tratwa”, która jest typową historią grozy, opowiadającą
o tym, że lepiej nie zakradać się w miejsca, gdzie nie jesteśmy mile widziani.
„Babcia” to z kolei historia pewnego chłopca, który po
raz pierwszy musi zostać sam z babcią, przykutą do łóżka, otyłą staruszką, w
której czai się coś, czego lepiej nie wywoływać i nie nazywać głośno.
Interesujące i niepokojące okazały się również: „Małpa”,
która pokazuje, że z pozoru zwykła zabawka może być bardzo niebezpieczna
(laleczka Chucky to przy niej małe bobo), „Wizerunek Kosiarza”, opowiadający o
niezwykłym zwierciadle, „Edytor tekstu”, o którym pewnie skrycie marzy wielu z
nas oraz „Nona”, przedstawiająca kobietę, dla której mężczyźni są w stanie
zrobić naprawdę wszystko.
Z przyjemnością przeczytałam również wstęp oraz posłowie,
w których King dzieli się inspiracjami do poszczególnych opowiadań oraz swoim
stosunku do pisanych przez siebie tekstów. Bardzo lubię i cenię sobie właśnie takie
osobiste fragmenty, którymi zresztą Mistrz chętnie dzieli się w swoich książkach.
Podsumowując, wprawdzie Szkieletowa załoga nie jest wyrównanym zbiorem, ale z pewnością zawiera
kilka tekstów naprawdę wartych uwagi.
Komentarze
Prześlij komentarz