Po Mitologii
germańskiej nadszedł czas na zagłębienie się w świat duchów, demonów i
czarownic, czyli Demonologię germańską w obrazowy sposób
przybliżającą wspomniane przed chwilą stworzenia i postaci, przed laty siejące
grozę lub bojaźń, a obecnie nadal mocno zakorzenione w popkulturze.
Tym razem książka ma postać leksykonu, w którym autor
kolejno przedstawia różne istoty demoniczne, czyli – jak sam definiuje „dziwne” stwory i potwory, które zamieszkują
świat otaczający człowieka, a same nie należą do grona bogów (ewentualnie
pochodzą z niego, ale już zostały przeniesione ze strefy bogów do sfery demonów).*
Znaleźć tu można zarówno postaci dosyć dobrze znane, a to
za sprawą legend i literatury fantasy – elfy, skrzaty, krasnoludy czy wiedźmy. Znalazło
się również miejsce dla tych mniej popularnych, jak koboldy, odmieńce,
hobgobliny, czy żywe trupy. Trafiłam także na takie, o których usłyszałam po
raz pierwszy w życiu, jak choćby Berchta, Lorelei czy Alrauna (i nie chodzi
wcale o mandragorę). Pojawiają się nawet… Królewna Śnieżka, Śpiąca Królewna,
Rumpelstilzchen i… Zębowa Wróżka. Nie brzmi to zbyt poważnie, ale okazuje się,
że każda z nich ma swoje korzenie właśnie w dawnych wierzeniach (no może w
przypadku tej ostatniej kwestia jest nieco dyskusyjna).
Artur Szrejter pisze w sposób bardzo przystępny i lekki,
jak sam stwierdził, książka ta nie jest opracowaniem naukowym, a ma charakter czysto
popularnonaukowy. Szalenie spodobały mi się nawiązania do baśni, zwłaszcza tych
spisanych przez braci Grimm (działających w końcu prężnie, by zachować
germański folklor) oraz ich „odczarowanie” i rozłożenie na czynniki pierwsze,
poprzez wskazanie nawiązań do postaci zakorzenionych w dawnych wierzeniach, a
nie opowiadanych jako bajki dla dzieci na dobranoc. Geograficznie i kulturowo
autor porusza się po terenach współczesnej Skandynawii, Niemiec, Szwajcarii i
Anglii, ponieważ – jak się okazuje, a co jest właściwie dosyć oczywiste – w różnych
zakątkach świata germańskiego, niektóre opowieści , przesądy i przekonania
przyjmowały różne formy.
Dwie rzeczy tylko lekko mnie gryzło podczas lektury –
zbyt pobieżne potraktowanie niektórych postaci, jak choćby walkirii, a przede
wszystkim włączenie tychże razem z kilkoma innymi postaciami właśnie do Demonologii… zamiast Mitologii… Nie jestem wprawdzie
specjalistą w tej dziedzinie, ale nie do końca przekonuje mnie umieszczenie tu m.in.
Odyna i przekonywanie, że zanim stał się bogiem był uznawany za demona. Z drugiej
strony (biorąc pod uwagę rzeczoną argumentację), czemu nie znalazł się tu Loki?
Gryzą mnie również wspomniane walkirie oraz snujące nić życia Norny… Choć
akurat motyw tych ostatnich został zgrabnie wpleciony w jedną z baśni, a
ponieważ nawiązań do baśni tu nie brakuje, to można je jeszcze przełknąć.
Od strony technicznej książka prezentuje się doskonale,
świetnie komponując się z wydaną wcześniej Mitologią…
oraz Bestiariuszem germańskim, o
którym powiem Wam kilka słów już piątek. W przeciwieństwie jednak do nich
twarda oprawa nie jest czarna, a biała. Na okładce można dostrzec dostojnie
prezentującego się Goldemara , jednego z wielu królów pojawiających się w germańskich
wierzeniach, w tym konkretnym przypadku władca krasnoludów lub koboldów. Ilustracja
autorstwa Jarosława Musiała jest jedną z wielu wzbogacających niniejszą
pozycję. Wyglądają naprawdę rewelacyjnie i mogłoby być ich jeszcze więcej!
Demonologię
germańską można potraktować jako uzupełnienie Mitologii…, tak przynajmniej twierdzi autor, ale równie dobrze
można traktować ją jako niezależną pozycję. Będzie stanowiła bardzo dobrą
lekturę dla wszystkich pasjonatów mitów i legend, zwłaszcza dla tych, którzy
dopiero chcą wkroczyć w świat starych legend i niesamowitych historii.
*str. 12
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Latarnia.
Komentarze
Prześlij komentarz