Czarnobylska modlitwa, Swietłana Aleksijewicz Czarne, 2012 |
Ostatnio rzadko sięgam po reportaże, robiąc wyjątki tylko
dla tych naprawdę niezwykłych. Pod wpływem recenzji Dominiki, sięgnęłam po Czarnobylską modlitwę. Kronikę przyszłości
autorstwa białoruskiej pisarki i dziennikarki Swietłany Aleksijewicz i mimo że
od chwili, gdy ją skończyłam, minęło już kilka dni, nadal jestem w szoku. Czasami
nadmiernie szafuje się określeniami, że dana książka jest wstrząsająca, ale ta
naprawdę taka jest. Trudno ją czytać, ale jeszcze trudniej odłożyć ją na bok, a
opowiedziane w niej historie zakorzeniają się w pamięci na długo.
O Czarnobylu powiedziano już wiele, katastrofa elektrowni
atomowej najpierw była źródłem paniki i obezwładniającego strachu, by potem stać
się czymś niemal zwyczajnym, odległym, przeradzając się w inspirację dla
autorów powieści postapokaliptycznych, a momentami nawet ironicznych żartów. Jednak
mimo że temat wydaje się wszystkim znany, o wielu sprawach się nie mówi, o tym
jak bardzo wydarzenia z 26 kwietnia 1986 roku zmieniły życie ludzi
mieszkających w okolicach elektrowni oraz tych wysłanych tam, by usuwali skutki
wybuchu. Nie mówi się o dezinformacji ze strony władz, dla których katastrofa
miała przede wszystkim wymiar polityczny, a nie fizyczny i ludzki. Dlatego
reportaże takie jak ten są tak bardzo ważne i potrzebne.
W Czarnobylskiej
modlitwie Aleksijewicz oddała głos ludziom, którym Czarnobyl zmienił życie,
sama udziela się niewiele, ograniczając się do krótkiego wstępu i podsumowania.
Zamiast oceniać, wysnuwać własne sądy i opinie, przytacza dziesiątki opowieści,
które wstrząsają czytelnikiem bardziej niż zestawienia liczb i danych statystycznych,
które również są bardzo wymowne, gdy spojrzy się na gwałtowny wzrost zachorowań
na choroby nowotworowe, obniżoną średnią długość życia i niższy przyrost
naturalny. Zwłaszcza na Białorusi, gdzie skutki katastrofy są nie mniej
dramatyczne niż na Ukrainie, a może nawet bardziej tragiczne, bo tam władze od
początku oficjalnie bagatelizowały zagrożenie.
Poruszają relacje kobiet, których mężowie zostali wezwani
do pracy przy gaszeniu pożaru w elektrowni i usuwaniu jego skutków, a potem
umierali w męczarniach na chorobę popromienną lub raka. Relacje pełne rozpaczy
i niezrozumienia, dlaczego to spotkało właśnie ich rodziny, dlaczego nikt nie
poinformował ich o zagrożeniu i konsekwencjach. Porażają opowieści żołnierzy,
młodych, wówczas często zaledwie dwudziestoletnich chłopaków, którym nie
pozostawiono wyboru i zwyczajnie wydano rozkaz do udania się do strefy
zagrożenia. Gdzie pracowali bez odzieży ochronnej, gdzie nawet nie dowiedzieli
się na jakie promieniowanie zostały wystawione ich organizmy i z których
większość umarła w zaledwie kilku lat bądź została inwalidami. Wstrząsają
króciutkie rozmowy z dziećmi, które bezpowrotnie straciły dzieciństwo i przez
lata bały się usiąść na świeżej trawie.
Nie mniej szokują słowa naukowców i fizyków, których
odsyłano od drzwi władz i których nikt nie chciał słuchać, oskarżając ich o
szerzenie niepotrzebnej paniki. Bulwersuje niefrasobliwość, by nie rzec głupota
i skrajna nieodpowiedzialność sekretarzy i przewodniczących, którzy za nic
mając wyniki badań, naciskali na wyrabianie norm planów, a tym samym zbieranie i
sprzedawanie plonów ze skażonych terenów. Podobnie jak postępowanie
szabrowników wywożących z wysiedlonych miejscowości całe ciężarówki napromieniowanych
dóbr i sprzedających je często nieświadomym ludziom wiele kilometrów dalej na
targowiskach i bazarach.
Wzruszają opowieści starszych mieszkańców wsi leżących w
okolicy Czarnobyla, którzy nie byli w stanie zrozumieć, że nie wolno im zostać
w swoich domach, zbierać ziemniaków czy pić mleka od dobrze sobie znanej krowy.
Nie mieściło im się w głowie, że pięknie wyglądające owoce zawierają śmiertelną
dawkę trucizny, przecież ich smak się nie zmienił. Nie potrafili pogodzić się z
tym, że ukochane zwierzęta trzeba porzucić i zabić, bo również przyjęły
porażającą dawkę promieniowania i samo przebywanie w ich towarzystwie jest jak noszenie
odbezpieczonego granatu w kieszeni. To zrozumienie nigdy nie przyszło, dlatego
wielu z dawnych mieszkańców wróciło do dawnych domów i choć teraz mieszkają w
nich nielegalnie, twierdzą, że tylko tam są szczęśliwi.
Bardzo trudno jest wyrazić wszystkie emocje towarzyszące lekturze tej książki w taki sposób, by ich nie przekształcić i nie umniejszyć zawartego w niej przekazu. Po prostu trzeba przeczytać ją samemu.
Bardzo trudno jest wyrazić wszystkie emocje towarzyszące lekturze tej książki w taki sposób, by ich nie przekształcić i nie umniejszyć zawartego w niej przekazu. Po prostu trzeba przeczytać ją samemu.
Książkę przeczyałam w ramach wyzwania "Rosyjsko mi".
Za udostępnienie ebooka serdecznie dziękuję księgarni Woblink
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz