"Ksenocyd" Orson Scott Card

Ksenocyd, Orson Scott Card
czyta Roch Siemianowski
Biblioteka Akustyczna, czas 21 godz. 11 min
Po ponad trzyletniej przerwie wróciłam do świata Endera, ponownie zawitałam na Lusitanię, by śledzić zmagania jej mieszkańców ze śmiertelnie niebezpieczną descoladą, Kongresem Międzygwiezdnym i własnymi uprzedzeniami.

Ksenocyd to trzeci tom sagi Endera, na tyle mocno zakorzeniony w stworzonym przez Orsona Scotta Carda świecie, że po prostu trzeba po niego sięgnąć mając już za sobą lekturę przynajmniej Mówcy Umarłych, a najlepiej również Grę Endera. Może to być dla niektórych oczywiste stwierdzenie faktu, ale znam wiele osób rozpoczynających różne serie od połowy (mnie również się to zdarza), w tym jednak przypadku nie radzę tego robić, zwyczajnie szkoda sobie psuć przyjemność lektury, nie znając wszystkich realiów i poprzednich wydarzeń.

Ender, który do historii przeszedł jako pogromca Robali, zabójca jedynej poznanej wówczas przez człowieka inteligentnej rasy w kosmosie, od lat żyje na niewielkiej planecie Lusitania jako Mówca Umarłych. Tylko jego najbliżsi wiedzą, kim naprawdę jest i tylko garstka osób ma świadomość, że udało mu się uratować ostatnią Królową Kopca, którą przywiózł ze sobą i pozwolił na odrodzenie zniszczonego przez siebie gatunku.

Lusitania to miejsce niezwykłe pod wieloma względami; zamieszkuje ją przez kolejna wykazująca inteligencję rasa, tzw. pequeninos, których cykl życiowy (podobnie jak wszystkich innych gatunków na planecie) jest ściśle związany z wirusem descolady. Problem w tym, że to co jest niezbędne dla przeżycia „prosiaczków”, jest śmiertelnie niebezpieczne dla ludzi, na descoladę nie ma bowiem lekarstwa, a co więcej wiele wskazuje na to, że jest to wirus… inteligentny. Ludzkim mieszkańcom planety pozostaje więc tylko chronić się nieustannie ulepszanymi codziennie aplikowanymi szczepionkami i blokerami. Jest to jednak nieustanny wyścig z czasem, który człowiek zdaje się przegrywać. Coraz częściej pojawia się więc pytanie, czy dla dobra ludzkości nie lepiej będzie zniszczyć descoladę zamiast tylko hamować jej negatywne działanie, nawet jeśli ceną będzie unicestwienie całego gatunku pequeninos?

Jednocześnie, śledzimy życie na planecie Drogi, zamieszkanej przez potomków dawnych Chińczyków i żyjących w specyficznym połączeniu nowoczesności i dawnych obyczajów. Główną rolę pełnią wśród nich tzw. bogosłyszący, obdarzeni niezwykłą inteligencją, ale obciążeni bardzo głęboką formą nerwicy natręctw, w której otaczający ich ludzie dopatrują się wpływu bogów. Dwoje z nich, Han Fei-Tzu  i jego córka Han Qing-jao, dostaje rozkaz od Kongresu, by przeanalizowali sytuację na Lusitanii. A jeśli uda im się poprawnie zinterpretować dane i fakty, może to stanowić wyrok skazujący dla całej planety.

Ksenocyd, podobnie zresztą jak cała Saga o Enderze, to nie tylko dobrze napisana powieść science fiction z niezwykłym uniwersum i bohaterami. Owszem, świat stworzony przez Carda jest fascynujący, zwłaszcza niezwykłe zależności między gatunkami na Lusitanii, postać Jane żyjącej w ansiblowej, czyli praktycznie wirtualnej rzeczywistości, czy też istota Królowej Kopca. Jednak opowieść o nich stanowi niejako pretekst do rozważań na temat ludzkiej natury, wiary i odpowiedzialności, na temat dobra i zła, które jest czymś znacznie więcej niż tylko postępowaniem według czy wbrew ustalonym regułom.

Wiele miejsca autor poświęca również refleksjom na temat dążeniu człowieka do destrukcji i niszczenia tego, co jest od niego odmienne. Niezależnie od tego, jak bardzo się przed tym broni, bądź jak mocno sprzeciwiają się temu poszczególne jednostki, ludzie jako grupa, jako gatunek idą przed siebie jak taran, któremu nic nie może się przeciwstawić. Nie rozumiemy odmienności, przeraża nas ona, a to co budzi lęk, musi zostać zniszczone, nawet jeżeli racjonalna część z nas wie, że to złe. I choć widzimy to na przykładzie wydarzeń toczących się w odległym punkcie wszechświata, jest to tak prawdziwe, że aż przygnębiające.

Mocną stroną serii, a Ksenocyd nie stanowi tu wyjątku, są także bardzo dobrze przedstawione, realistyczne i wiarygodne postaci. I nie dotyczy to tylko głównych bohaterów, ale również tych odgrywających mniejsze znaczenie. Nie ma tu miejsca na papierowe, czarno-białe marionetki, które łatwo ocenić i sklasyfikować. Każdy ma odmienną osobowość, wierzy w inne ideały i albo jest im wierny, albo przeżywa rozterki. Targają nimi często sprzeczne emocje, są tak bardzo ludzcy, że łatwo uwierzyć w ich istnienie.

[UWAGA SPOILERY]

Zastrzeżenie mam właściwie tylko jedno, a dotyczy ono rozwiązania fabularnego, którego za nic nie mogę zrozumieć. Nie wiem, czemu Card zdecydował się na takie posunięcie i czemu ma ono służyć, dla mnie jest jedynie nadmiernym przekombinowaniem. O co chodzi? Otóż w ostatnich rozdziałach do gry wraca… zmarły przed tysiącami lat Peter i druga, młodsza wersja Valentine. I nie wracają w taki zwykły sposób, a są niejako ożywioną projekcją wizerunku rodzeństwa, jaki w swym umyśle nosił Ender. Z pewnością mocno skomplikuje to wydarzenia, które będą rozgrywać się w kolejnym tomie, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę psychopatyczny charakter Petera. Nie przekonuje mnie jednak ten zabieg, nic a nic. I mam nadzieję, że autor wybrnie z tego pomyślnie.

[KONIEC SPOILERÓW]

Mimo tego ostatniego potknięcia, cały cykl o Enderze Wigginie wart jest poznania, zwłaszcza jeśli interesujecie się fantastyką. To już swoista klasyka gatunku, z lektury której można czerpać naprawdę wiele przyjemności. Sama poznałam ją w wersji audio w świetnej interpretacji Rocha Siemianowskiego, dzięki której nie przeszkadzają nawet momenty nieco przegadane. Dlatego polecam sięgnąć po Ksenocyd własnie w takim wydaniu.

Za możliwość wysłuchania "Ksenocydu" serdecznie dziękuję Bibliotece Akustycznej.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
        

Komentarze