Idąc za ciosem, po niezwykle udanym powrocie do wiedźmińskiej sagi, sięgnęłam po Chrzest ognia. Co tu dużo mówić, z każdym kolejnym tomem jestem coraz bardziej zakochana w całym cyklu. I nie zmienia tego nawet fakt, że czytam go już po raz kolejny.
Nie bez podstaw, szarowłosa Ciri trafia bowiem do szajki
Szczurów, dzięki którym wprawdzie jest w stanie przetrwać, ale pod wpływem
których zmienia się niemal nie do poznania, przede wszystkim pod względem
moralności oraz rozróżniania dobra i zła. To już nie jest ta sama mała,
niepokorna dziewczynka, która marzyła o zostaniu wiedźminką, choć obdarzona
magicznym potencjałem miała szkolić się na czarodziejkę. Te czasy i ta Ciri bezpowrotnie
odeszły w niepamięć.
Wyruszając na poszukiwania dziewczyny, Geralt nieco wbrew
sobie, staje się częścią niezwykłej drużyny. Niezwykłej nie tylko ze względu na
skład, ale również fakt, że nie sposób nie polubić i nie przywiązać się do
dosłownie każdego jej członka. Obok Wiedźmina i niepoprawnego gaduły Jaskra,
mamy tu niezrównaną łuczniczkę Milvę, przygarniętą swego czasu przez
brokilońskie driady, grupę niepoprawnych krasnoludów, namiętnie grywających w
karty, przeklinających gorzej niż szewc i mających tendencję do przygarniania
sierot i samotnych kobiet, młodego Nilfgaardczyka, który upiera się, że wcale
nim nie jest oraz mojego ulubieńca Regisa, którego natury i pochodzenia nie
chcę zdradzać osobom jeszcze go nie znającym, by nie psuć elementu zaskoczenia.
Zdradzę tylko, że kreacja tej postaci jest prawdziwą perełką.
Tym razem, w przeciwieństwie do Czasu pogardy, mniej mamy do czynienia z polityką (choć nadal
intrygi czarodziejów odgrywają tu bardzo istotną rolę), więcej jest za to
akcji. Dynamicznej, ale i miejscami dającej mocnego łupnia emocjonalnego.
Sapkowski posiada niezwykły talent do tak zgrabnego połączenia wątków
tragicznych i komicznych, że nawet gdy występują tuż obok siebie, nie tylko się
ze sobą nie gryzą, ale i sprawiają wrażenie idealnie dopasowanych.
Świat przedstawiony w cyklu, mimo że na wskroś
fantastyczny (w końcu mamy tu przedstawicieli każdej możliwej rasy, z elfami i
krasnoludami na czele, a magia jest czymś oczywistym), jest również do bólu
realistyczny i przywodzący na myśl to, co najgorsze w rzeczywistości, która
otacza nas na co dzień. I nie chodzi tu nawet o konflikty zbrojne, czy
bezwzględną politykę osób sprawujących władzę, a o mentalność ludzi, w których
to co złe wychodzi na wierzch znacznie częściej niż to co dobre.
Przejawia się to również w stosunku ludzi to
przedstawicieli pozostałych ras, od których czują się lepsi, ważniejsi i niejako
obdarzeni wyższym prawem do życia i korzystania z dóbr otaczającego ich świata.
Tolerancja czy asymilacja to tylko ładnie brzmiące terminy, w praktyce
prześladowania są na porządku dziennym, co prowadzi do walk na tle rasowym.
Brzmi znajomo? Aż za bardzo.
Przede mną jeszcze dwa tomy sagi, ale już powoli zaczyna dopadać mnie czytelniczy kac, gdy pomyślę sobie, że to TYLKO dwa tomy… Rozpaczać będę jednak później i raczej nie publicznie, a Was tymczasem gorąco zachęcam do poznania (lub odświeżenia) wiedźmińskiego cyklu. Warto!
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz