Baśnie towarzyszą mi odkąd pamiętam, zaczytywałam się
nimi jako dziecko, a fascynacja nimi nie wygasła mimo upływu kolejnych lat.
Różnica polega na tym, że zamiast jedynie interesującej historii, obecnie
szukam w nich czegoś więcej, ukrytego dna oraz rozwiązań, które z dziecięcej
wersji zostały na wszelki wypadek usunięte. Można powiedzieć, że dopiero teraz
odkrywam baśnie na nowo i dlatego tak cudowną, a jednocześnie bardzo
emocjonalną lekturą okazał się jedna z nowości na rynku, czyli Dziki łabędź i inne baśnie Michaela Cunninghama.
Będąc pod silnym wrażeniem baśni już od czasów
dzieciństwa oraz nie oczekując czegoś więcej niż standardowe „żyli długo i
szczęśliwie”, amerykański autor postanowił stworzyć własną wersję doskonale
znanych opowieści. Jak sam wspomina w wywiadzie przeprowadzonym przez Michała
Nogasia (swoją drogą polecam Wam jego obejrzenie i wysłuchanie), początkowo pisał
poszczególne baśnie jako odskocznię od pracy nad inną powieścią oraz formę
rozrywki dla przyjaciół. Pomysł wydania ich jako zbioru narodził się dopiero
później i chwała temu, który na niego wpadł.
W Dzikim łabędziu… znajdziemy
jedenaście historii, pozornie znajomych, a jednak pokazanych z zupełnie innej
perspektywy. Zostały odarte z cukierkowego charakteru i radosnego happy-endu, w
zamian zyskały posmak gorzkiego realizmu i brutalnej dorosłości. Ich
bohaterowie zmagają się z problemami, o których w oryginalnej wersji nie było
mowy, bądź zostały przemilczane. Jaki los mógł czekać królewicza, któremu po
odczarowaniu pozostało w miejscu ramienia łabędzie skrzydło? Czy podstarzała czarownica
zwabiająca do swej chatki młodych ludzi na pewno wie, na co się decyduje? Z
jakiego naprawdę powodu królewicz został zaklęty w bestię i czy powinno się ten
urok z niego zdjąć? I czemu Titelitiury tak bardzo pragnął odebrać królowej jej
pierworodne dziecię? Pytania można mnożyć, a odpowiedzi na nie wcale nie są ani
łatwe, ani przyjemne.
Lektura Dzikiego
łabędzia… fascynuje i urzeka, a jednocześnie wywołuje mnóstwo emocji, wśród
których króluje współczucie, smutek i przygnębienie. Nie sposób nie
współodczuwać emocji wraz z bohaterami, którzy dzięki Cunninghamowi ludzki
wymiar i przestali być jedynie czarno-białymi postaciami zasługującymi na
jednoznaczne potępienie bądź sympatię.
Jestem oczarowana lekturą, która choć skromna
objętościowo pozostaje w pamięci jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę. Zdecydowanie
warto po nią sięgnąć, by spojrzeć na znane i proste historie w nowy, świeży
sposób oraz by dostrzec w nich brutalne piękno i fascynującą niejednoznaczność.
Gorąco polecam!
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuje Księgarni Tania Książka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz