Wyprawy krzyżowe, zdradzieckie intrygi, potyczki z
Saracenami i asasynami Starca z Gór oraz walka z pradawnym Złem – tak w skrócie
można przedstawić trylogię Marcina Mortki, Miecz
i kwiaty, która ukazała się niedawno w prezentującym się dość imponująco,
zbiorczym wydaniu nakładem Wydawnictwa Uroboros.
Z nabitą ideałami i pięknymi mrzonkami głową młody
szlachcic Gaston de Baideaux przybywa do Ziemi Świętej, by odpokutować za
popełnioną w ojczyźnie zbrodnię. Bardzo szybko przekonuje się, że wiele można
powiedzieć o tym pozornie świątobliwym miejscu, ale z pewnością nie to, że
aniołowie unoszą się tu nad głowami dobrych chrześcijan, a Bóg zawsze wspiera
swych wiernych. Próżno też szukać rycerzy gotowych bezinteresownie i honorowo
walczyć za Grób Pański. Wręcz przeciwnie, Tyr, do którego przybywa, ostatnia
chrześcijańska ostoja na tym terenie, to gniazdo zepsucia, korupcji, zbrodni i
najpodlejszego zła. Co więcej, niemal od razu młodzieniec zostaje wplątany w
sieć intryg i staje się celem ataku nie tylko zakonu templariuszy, ale niemal
każdego liczącego się w mieście stronnictwa. A wszystko to za sprawą jego
starszego brata, niepokonanego rycerza o doskonałej opinii, który w
tajemniczych okolicznościach zaginął kilka miesięcy wcześniej…
Jedno jest pewne, a można się tego domyślić już po
zapoznaniu się z pobieżnym opisem fabuły. Podczas lektury na pewno nie można
narzekać na nudę, nie pozwolą na to dynamiczna akcja i pełna zwrotów fabuła.
Marcin Mortka stworzył klasyczne, ale pełne swoistego uroku historyczne
fantasy, w którym z każdym kolejnym rozdziałem ujawnia się coraz więcej
nadnaturalnych wątków i postaci, a przy tym całość zachowuje wyrazisty posmak
epoki i miejsca, w których mają miejsce poszczególne wydarzenia. Widać, że
autor czuje ducha czasów, o których pisze, sam zresztą przyznał w posłowiu, że od
lat fascynował go okres krucjat, a powieść o nich to niejako dzieło jego życia.
Mimo że początkowo pewną trudność sprawiło mi wczucie się
w lekturę, w końcu dałam jej się porwać, a to za sprawą przepełniającej ją
atmosfery, pomysłów, które wprawdzie miejscami powielają znane schematy, ale
mają w sobie również wiele oryginalności oraz przesympatycznych towarzyszy
głównego bohatera. O tych ostatnich można powiedzieć wiele i można im zarzucić
pewną sztampowość (mamy do czynienia z silnym, lecz słabo rozgarniętym
giermkiem-niemową, chciwym łotrem o dobrym sercu, co sprzedałby własną matkę,
ale ostatecznie staje po stronie przyjaciół, rozpasanego, tchórzliwego księdza
przechodzącego cudowną przemianę, bogobojnego rycerza o nieskalanym honorze
oraz dojrzałego wojownika skrywającego mroczny sekret), ale nie sposób oprzeć
się ich urokowi i po prostu przyjemnie czyta się o ich przygodach.
Autor odarł krucjaty z ich pozłacanego, propagandowego
wizerunku śmiałych wypraw pobożnych rycerzy walczących w imię wiary i honoru, w
zamian pokazując brutalne realia, zepsucie i nikczemność oraz walkę o niemal
wszystko z wyjątkiem prawdziwego oddania Bogu. W interesujący sposób wplótł
również w fabułę wątki magiczne i ponadnaturalne, stawiając na drodze bohaterów
nie tylko pradawnego demona Asmodeusza, ale również najprawdziwsze diabły i
arabskie dżiny.
Niestety, nie ustrzegł się przy tym kilku błędów, które
nieco burzą tak pozytywny odbiór powieści. Przede wszystkim, nie sposób nie
dostrzec pewnych znanych powszechnie schematów, zarówno w ogólnym zarysie
fabularnym (oto nieopierzony młodzieniec przechodzi przemianę i ratuje świat w
towarzystwie drużyny zawadiackich przyjaciół), jak i w poszczególnych scenach
(ratowanie dam z opresji i to dam zwiastujących dużego pecha to niemalże motyw
przewodni wszystkich trzech tomów). Kreacja głównego bohatera również
pozostawia nieco do życzenia, a jego naiwność oraz bezrefleksyjne niemalże
poddawanie się manipulacjom otoczenia czasami aż wydaje się niewiarygodna.
Podobnie jak zaskakująca przemiana, gdy z fajtłapy w zaledwie kilka miesięcy
wyrasta pogromca rubieży i niedościgniony szermierz. W oczy rzucił mi się
również jeden element, który nieco burzy wiarygodność świata przedstawionego,
drobny, bo drobny, ale jednak z lekka uwierający. Mianowicie, po jednym z
ataków przypominających padaczkę, nowo poznany towarzysz zwraca się do Gastona
z na poły ironicznym pytaniem „od kiedy epilepsja jest grzechem, za który
trzeba pokutować?”. No cóż, o ile mi wiadomo, w czasach średniowiecza była
uznawana właśnie za objaw opętania przez diabła i pokuta byłaby tu jak
najbardziej wskazana. Oświecenie przyszło kilka wieków później…
Warto wspomnieć też krótko o nowym wydaniu trylogii,
która prezentuje się o niebo lepiej niż wydawane oddzielnie książki sprzed
kilku lat. Umieszczona w jednym, opasłym nieco tomiszczu w twardej oprawie i z
przyjemną dla oka szatą graficzną zwyczajnie cieszy oko. Dlatego kłują nieco w
oczy literówki, czasem dosyć zabawne i nadające tekstowi nowy sens, jak choćby
fakt, że „snujące się ulicami tłumy zawsze reagują przełażeniem na widok
krwi”.
Niemniej, zalety trylogii w pełni rekompensują jej wady i
mogę ją szczerze polecić fanom gatunku. Znajdziecie w niej dobrą przygodę,
wartką akcję i wartą poznania historię, która nabiera pełnego kształtu i smaku
dopiero jako pełna, zamknięta całość.
Recenzja napisana dla portalu Secretum.pl
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz