Norwegia jawi się wielu Polakom jako kraj mlekiem i
miodem płynący, kusząc wysokimi zarobkami i rozwiniętym systemem opieki
socjalnej. Nic więc dziwnego, że kraj ten stał się drugim po Wielkiej Brytanii
miejscem docelowym, w którym emigranci szukają nowego miejsca do życia, bądź
też możliwości relatywnie szybkiego dorobienia się. Szacuje się, że obecnie w
Norwegii przebywa około stu tysięcy Polaków, co czyni ich największą
mniejszością narodową. Ten sielankowy czasem obrazek ma jednak jedną bardzo
poważną rysę – Barnevernet.
Barnevernet to instytucja państwowa z założenia mająca
sprawować opiekę nad dziećmi przebywającymi na terenie Norwegii, niezależnie od
ich pochodzenia, narodowości czy nawet statusu pobytu. Teoretycznie ma służyć
pomocą i wsparciem, a tam, gdzie są one niewystarczające i dziecko ewidentnie
pada ofiarą przemocy, urzędnicy mają prawo odebrać je rodzicom i przekazać
rodzinie zastępczej. W praktyce Barnevernet zdobyło niechlubną opinię
bezdusznego molocha bezprawnie odbierającego dzieci, zwłaszcza pochodzących z
rodzin obcokrajowców. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę nazwę instytucji, by
zauważyć ogrom artykułów o mrożących krew w żyłach hasłach.
Gdzie leży prawda? Czy norweski urząd demonizowany jest
bez powodu, czy też w oskarżeniach tych tkwi ziarno prawdy. We wstrząsającym,
ale naprawdę godnym polecenia reportażu Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym Maciej Czarnecki stara się dociec
prawdy. W tym celu spędził wiele czasu na rozmowach nie tylko z rodzinami,
które czują się pokrzywdzone, czy wręcz zniszczone działalnością Barnevergen,
jak i osobami, które chwalą działalność jego pracowników. Z tymi ostatnimi
dialog jest niestety szczątkowy, bowiem przepisy nie pozwalają im na
komentowanie pracy. Autorowi udało się jednak dotrzeć do kilku opinii, które
pokazują inne oblicze instytucji.
Przede wszystkim Czarneckiemu udało się zachować
obiektywizm, dzięki czemu otrzymujemy rzetelnie i merytorycznie przygotowany
reportaż, w którym brak jest jednoznacznej oceny, a raczej przedstawione są
fakty, na podstawie których czytelnik może wyciągnąć własne wnioski.
Kontrowersyjny temat, który mógł stać się pretekstem do napisania sensacyjnego,
emocjonalnego, a przede wszystkim oceniającego tekstu został potraktowany
profesjonalnie i to się naprawdę chwali.
Podczas lektury uwagę najbardziej przykuwają historie
poszczególnych rodzin, które miały do czynienia z pracownikami Barneverget. Z
niektórych, mimo że ich bohaterowie starają się przedstawić w jak najlepszym
świetle, wyłania się obraz mocno niepokojący, który może nasuwać wnioski, że
interwencja odpowiednich służb była po prostu konieczna. Inne jednak szokują i
każdego rodzica mogą przyprawić o przerażenie. Należą do nich chociażby losy
małżeństwa, któremu na prawie pół roku odebrano dwoje dzieci tylko na podstawie
tego, że jedno z nich wyznało w szkole, że zostało uderzone przez matkę. Na
skutek urzędniczej nadgorliwości kilkuletnia dziewczynka i zaledwie
półtoraroczny chłopiec zostali „zapobiegawczo” zabrani z domu i w trybie
natychmiastowym umieszczeni w rodzinie zastępczej na czas wyjaśnienia sprawy.
Trwało to kilka miesięcy, w trakcie których rodzicom umożliwiono jedynie
kilkurazowy kontakt z dziećmi. Mimo że ostatecznie wszelkie podejrzenia zostały
odsunięte, a rodzina w końcu jest razem, nic nie może wymazać traumy, z jaką każde
z nich będzie borykać się prawdopodobnie do końca życia.
Takie historie udowadniają, że sposób działania
Barneverget pozostawia wiele do życzenia, a bardzo duże pole manewru
urzędników, spośród których niektórzy są wręcz żenująco niekompetentni, jest
krytykowane nie tylko przez obcokrajowców, ale i rodowitych Norwegów. Z drugiej
strony, nie brak historii, które przekonują, że są to jedynie wyjątki od
reguły, a główne źródło konfliktu między instytucją a emigrantami polega na
niezrozumieniu, różnicach kulturowych i całkowicie odmiennym stosunku do
wychowania dzieci.
Poszczególne historie przeplatane są krótkimi
rozdziałami, w których autor przybliża norweską mentalność i punkt widzenia na
wiele spraw, w tym właśnie na wychowanie i rozwój dziecka. Dla emigranci z większości
państw, w tym m.in. z Polski, rodzina jest wartością nadrzędną i oczywistością
wydaje się fakt, że w otoczeniu najbliższych dzieci rozwijają się najlepiej.
Barneverget widzi dobro dziecka w odmienny sposób, przekładając możliwość jego
rozwoju ponad uczucia rodziców, czy nawet związek z nimi. To co w przeciętnej
polskiej rodzinie jest codziennością (obowiązki, zakazy czy kary), w norweskim
systemie wychowania jest często nie do pomyślenia, dla nadgorliwego urzędnika
może też stanowić powód do zainteresowania się sytuacją danego dziecka.
Prowadzi to do sytuacji patologicznych (do czego przyznała się jedna z
pracownic Barneverget), gdy nastolatki szantażują rodziców donosem, by uzyskać
więcej wolności lub dostać nowy gadżet. Praktyka pokazała bowiem, że w
konfrontacji z oskarżeniem o stosowanie przemocy wobec dziecka, rodzic
pozostaje niemalże bezsilny. Zwłaszcza, że pod kategorię przemocy może być
zakwalifikowany nawet podniesiony głos…
Dzieci Norwegii
wywarły na mnie ogromne wrażenie i mocno mną wstrząsnęły, dlatego gorąco
polecam Wam ich lekturę i to nawet wtedy, gdy na co dzień nie sięgacie po
reportaże. Dla tej książki warto zrobić wyjątek, podobnie jak dla większości publikacji Wydawnictwa Czarne z tej serii, nieważne czy nieco starszych, czy nowości.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuje Księgarni Tania Książka.
Komentarze
Prześlij komentarz