Wielu czytelników uważa
science fiction za coś trudnego w odbiorze, naszpikowanego fachowymi terminami
i niespecjalnie porywającego. Według innych jest to gatunek dla wybranych,
którzy „czują” ten klimat i bez problemu w lot chwytają wszystkie kwestie
technologiczne i naukowe. Sama w pełni odkryłam science fiction stosunkowo
niedawno.
Długo uważałam, że powieści z tego nurtu są nie dla mnie, znacznie
lepiej czułam się w klimatach fantasy. Teraz jednak, im więcej odkrywam
świetnych powieści sf, tym bardziej daję się porwać ich urokowi i temu „czemuś”,
co sprawia, że podróż po przyszłości i odległych światach jest czystą
przyjemnością.
Dzisiaj przygotowałam dla Was
zestawienie książek, które pokazały mi, że nawet największy sceptyk
może przekonać się do science fiction. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma tu
zbyt wielu klasyków gatunku, wiele przede mną jeszcze do nadrobienia. Może to i
lepiej, w końcu tyle czeka na mnie tyle świetnych lektur.
Wojna starego człowieka, John
Scalzi
Krótko o fabule
Osiągając stateczny
wiek siedemdziesięciu pięciu lat większość ludzi nie oczekuje już od życia zbyt
wiele. W dniu swych urodzin John Perry również doszedł do wniosku, że nie ma
już nic, co trzymałoby go na Ziemi. Ukochana żona zmarła, a syn ułożył sobie życie
i nie jest zbyt blisko związany z ojcem. W tej sytuacji John postanawia…
zaciągnąć się do armii i wyruszyć na międzygwiezdną wojnę.
Dlaczego warto sięgnąć?
Przeczytałam ją całkiem niedawno
i niemal od pierwszych stron wpadłam jak śliwka w kompot. Spodobał mi się
główny bohater, pomysł autora, lekko ironiczny język oraz sama koncepcja
nawiązująca do dość typowej space opery, a jednak mająca w sobie dużo
świeżości. Pozycja i dla świeżaków, i dla starych wyjadaczy.
Ciemny Eden, Chris Beckett
Krótko o fabule
Wyobraź sobie świat
pozbawiony nie tylko Słońca, ale również blasku księżyca i gwiazd. Otaczającą
Cię z każdej strony ciemność, w której jedynym źródłem światła są niezwykłe
rośliny oraz zwierzęta. Zgadza się, taki Eden niewiele ma wspólnego rajem.
Na planecie tak
odległej, że nie dochodzi do niej żadne światło, od ponad stu sześćdziesięciu
lat żyje i rozwija się Rodzina, potomkowie dwojga ziemskich astronautów,
których statek został zniszczony i dla których Eden stał się nowym domem. Tommy
i Angela zapoczątkowali kolonię, która po latach kazirodczych związków,
trapiona chorobami genetycznymi, bardziej przypomina plemienną grupę
jaskiniowców niż zalążek nowej cywilizacji. Ich życie skupia się na
polowaniach, kopulacji oraz czekaniu. Na co? Na ratunek z Ziemi, w który
święcie wierzą i na którym opiera się cała ich egzystencja.
Dlaczego warto
sięgnąć?
Ciemny Eden to dosyć
klasyczna powieść science-fiction, nie powinno to jednak odstraszyć
czytelników, którzy na co dzień nie sięgają po ten gatunek, czego sama byłam
najlepszym przykładem – pochłonęłam go błyskawicznie w czasach, gdy sf wydawało
mi się czymś zupełnie nie dla mnie.
Na Edenie nie ma miejsca
na moralność. Owszem, wszyscy starają się postępować zgodnie z zasadami
ustalonymi przed laty przez Andreę, ale swoboda seksualna panująca w Rodzinie zażenowałaby
najbardziej wyzwolonych hipisów. Jednocześnie, dzięki silnemu kultowi
Pierwszych Rodziców w edeńskiej społeczności nigdy nie pojawiła się prawdziwa
przemoc, a gwałt i morderstwo były pojęciami czysto abstrakcyjnymi.
Przynajmniej do czasu. Na przykładzie mieszkańców Edenu można prześledzić
typowy i charakterystyczny przebieg wydarzeń i ewolucji, od której człowiek nie
jest w stanie się uwolnić, popełniając te same błędy niezależnie od miejsca,
czasu i otaczających go warunków.
W dosyć przewrotny sposób
to Ziemia jest dla mieszkańców Edenu tym, czym w większości opowieści tego typu
są odległe planety i niezbadane galaktyki. Przedmioty codziennego użytku i
zjawiska, nad których naturą nawet się nie zastanawiamy, dla Edeńczyków są
czymś nawet nie tyle niezwykłym, co wręcz otoczonym aurą magii i tajemnicy.
Snute podczas Rocznic opowieści najstarszych członków społeczności o
samochodach, prądzie i świetle przypominają baśnie i stare legendy. Jest coś
fascynującego w takim sposobie spojrzenia na nas i nasz świat.
Trawa, Sheri Tepper
Krótko o fabule
Tytułowa Trawa to
jedna z planet zasiedlonych przez laty przez uciekinierów z przeludnionej Terry
(Ziemi) w poszukiwaniu przestrzeni i wolności. Życie zamieszkujących ją
potomków dawnej arystokracji, zwanych bonami, podporządkowane jest niezwykłym i
mrocznym Polowaniom, w których udział biorą stworzenia, których odpowiedników
próżno byłoby szukać gdziekolwiek indziej. Towarzyszy im groza i tajemnica,
podkreślana owianymi milczeniem zaginięciami niektórych uczestników Polowań,
zwykle młodych, kilkunastoletnich zaledwie dziewczyn. Nikt do końca nie wie, co
dzieje się w trakcie pościgu za Lisem (w niczym nie przypominającym rudzielca z
puszystą kitą), znamienny jest jednak fakt, że zaginionych nikt nie szuka,
nawet ich rodziny zdają się godzić z tym faktem bez większego problemu.
Kolejne pokolenia
bonów przemierzają więc trawiaste przestrzenie Trawy, a tymczasem pozostałe
planety z Terrą na czele borykają się ze śmiertelną zarazą, na którą nie ma
lekarstwa. Jedynym miejscem, gdzie wirus zdaje się nie mieć dostępu, jest
Trawa, dlatego Hierarcha Świętości, najpotężniejszej religijnej i państwowej
organizacji we wszechświecie, wysyła na nią swoich przedstawicieli-szpiegów, by
odkryli, dlaczego tak się dzieje. W ten sposób rodzina Yrierów pojawia się na
planecie, której mieszkańcy już od pierwszych chwil dają im do zrozumienia, że
nie są tam mile widziani, a wtykanie nosa w nie swoje sprawy może się okazać
śmiertelnie niebezpieczne.
Dlaczego warto
sięgnąć?
Zarówno fabułę, jak
i przekaz powieści można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Tym co
zafascynowało mnie najbardziej to stworzenia zamieszkujące Trawę, ich relacje z
ludźmi oraz między sobą. Przybyli z Terry osadnicy nadali im wprawdzie nazwy
ziemskich zwierząt (wierzchowce, Ogary, Lisy, rzekotki), w praktyce jednak w
niczym ich nie przypominają. Trudno też nazwać je zwierzętami, kryją bowiem w
sobie coś początkowo nieuchwytnego, od pierwszych stron emanując aurą
niesamowitości, grozy i tajemnicy. Ponadto, przygodowa oś fabularna została okraszona licznymi
rozważaniami o charakterze etycznym i religijnym. Z jednej strony dotyczą one
natury grzechu i pokuty, odpowiedzialności za czyny nie tylko swoje, ale i
swoich przodków, a z drugiej strony, pojawia się bardziej uniwersalna kwestia
poczucia obowiązku wobec ustalonych przez innych i narzuconych nam norm.
Saga o Enderze, Orson Scott Card
Krótko o fabule
Akcja pierwszego
tomu, Gry Endera, toczy się w dosyć
odległej przyszłości. Minęło już czterdzieści lat od inwazji najeźdźców z
kosmosu, zwanych robalami, na Ziemię. Ludzkość przygotowuje się do ostatecznego
starcia, które ma nastąpić już wkrótce. W tym celu najinteligentniejsze dzieci
z całego świata zbierane są w założonej na orbicie specjalnej Szkole Bojowej.
Przechodzą tam morderczy trening, dzięki któremu mają w przyszłości uratować
Ziemię. Największą nadzieją dowódców jest Ender, chłopiec, który już w wieku
sześciu lat wyraźnie wyróżnia się wśród rówieśników.
Dlaczego warto
sięgnąć?
Gra Endera
to już klasyka literatury science-fiction, a jednocześnie powieść, która
uczyniła Orsona Scotta Carda jednym z najsłynniejszych pisarzy tego gatunku.
Interesującym zabiegiem było obsadzenie w roli
głównych bohaterów kilku- oraz kilkunastoletnich chłopców. Zmuszani do liczenia
jedynie na siebie i poddawani ostremu szkoleniu w niczym nie przypominają
beztroskich dzieci. Stają się brutalni, niektórzy wręcz zdeprawowani, zdolni
zabić. To także ciekawe spojrzenie na politykę, w której liczy się jedynie
osiągnięcie celu, niezależnie od poniesionych kosztów i stosowanych chwytów.
Ender od samego początku jest jedynie marionetką w rękach dorosłych, którzy
widząc w tym własny cel, stawiają przed chłopcem kolejne próby i wyzwania,
niszcząc go pod względem psychicznym i emocjonalnym. Z drugiej strony mamy
odmienny przykład manipulacji, którą padamy także współcześnie – na przykładzie
genialnego rodzeństwa głównego bohatera i ich internetowych alter-ego, Card
udowadnia, jak łatwo jest narzucić opinii publicznej jakiś punkt widzenia i jak
bezproblemowo można wmówić ludziom absolutnie wszystko.
Kolejne tomy znacząco różnią się od pierwszego, dzieli je
wiele lat, miejsce akcji oraz sam bohater, który dojrzewa i mierzy się z
konsekwencjami swych czynów. Nie ukrywam, że w całej serii najbardziej podobał
mi się tom drugi, Mowca umarłych,
choć cały cykl wart jest polecenia.
Hyperion, Dan Simmons
Krótko o fabule
Odległa przyszłość.
Stara Ziemia już nie istnieje. Ludzkość poznała i skolonizowała niemal cały
wszechświat, a mnogość zamieszkanych planet może przyprawić o zawrót głowy.
Wszystko działa przy tym sprawnie; dzięki wysoce zaawansowanej technologii i
sprawnie prowadzonej polityce, cywilizowany wszechświat tworzy spójną i dobrze
funkcjonującą jedność, Wszechrzecz. Przynajmniej do czasu, gdy pojawiają się
Wygnańcy, a wraz z nimi widmo międzygalaktycznej wojny. Jedynym ratunkiem zdaje się
dotarcie do mitycznych Grobowców Czasu na leżącej na uboczu, nie do końca
zbadanej i tajemniczej planecie Hyperion, na której przebudziło się legendarne
i starożytne Zło, stwór zwany Dzierzbą. W tym celu wyrusza na nią siedmioro
pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul.
Wybrani pozornie przypadkowo ludzie mają znacznie więcej związków z Hyperionem
niż mogłoby się wydawać.
Dlaczego warto
sięgnąć?
Nie jestem fanką
science-fiction, ale dzięki takim powieściom jak Hyperion powoli
się nią staję. Simmons z pietyzmem tworzy rozległe światy, z jednej dbając o
ich szczegółowe przedstawienie, a z drugiej wypełniając je niedopowiedzeniami i
mrokiem, który przyciąga i fascynuje. Mnogość wątków i postaci może się wydawać
na pierwszy rzut oka nieco przytłaczająca, ale wspólnie tworzą one spójną i
idealnie uzupełniającą się mozaikę, dzięki której czytelnik ma możliwość
pełniejszego spojrzenia na wykreowaną przez autora rzeczywistość.
To co zwykle
odstrasza mnie od tego gatunku to przerysowane lub przekombinowane opisy
wynalazków, skupienie się na przedstawieniu futurystycznych nowinek, czy też
zbyt techniczne słownictwo. Dlatego doceniam kunszt autora, który zawarł w Hyperionie obraz
przyszłości wypełnionej wysoce rozwiniętą technologią w sposób bardzo
przejrzysty i klarowny.
Chór zapomnianych głosów,
Remigiusz Mróz
Krótko o fabule
Astrofizyk Håkon Lindberg
zostaje gwałtownie wyrwany z kriosnu, w którym powinien spędzić jeszcze co
najmniej kilkadziesiąt lat. Gdy otwiera oczy, z przerażeniem dostrzega, że
wokół niego rozegrała się prawdziwa masakra – wszyscy członkowie załogi zostali
zamordowani w brutalny sposób, a jedyną ocalałą poza nim osobą jest nawigator
Dija Udin Alhassan. Poza nimi na pokładzie nie ma śladu obecności nikogo
innego, jedynym tropem w poszukiwaniu mordercy bądź stworzenia, które dokonało
tej rzezi, jest rozbrzmiewające na statku, niezidentyfikowane, bo nie
istniejące w żadnym z ludzkich języków, słowo Rah’ma’dul.
Dlaczego warto sięgnąć?
Remigiusz Mróz to fenomen
polskiej sceny literackiej ostatnich lat. Młody, utalentowany, wydający kolejne
powieści w tempie, którego nie powstydziłby się Stephen King. I to nie byle
jakie, niemal każda staje się bestsellerem. Jest przy tym wszechstronny - mnie
oczarował powieściami sensacyjno-historycznymi z II Wojną Światową w tle, a
wiele innych serc podbił kryminałami prawniczymi i thrillerami. Jak się
okazuje, spróbował również swoich sił w science fiction, czego efektem jest
właśnie Chór
zapomnianych głosów.
Zdecydowaną zaletą
powieści, jak zresztą wszystkich książek autora, jest świetny, lekki styl,
który sprawia, że snutą przez niego historię po prostu chce się czytać. W tym
konkretnym przypadku będzie to również zaleta dla osób, które niekoniecznie
odnajdują się w science fiction lub stawiają w tym gatunku swoje pierwsze
kroki. Mróz stawia na akcję, która pędzi w zawrotnym, lecz przemyślanym tempie,
nie pozostawiając przy tym zbyt wiele miejsca na snucie filozoficznych rozważań
nad sensem naszego istnienia w kosmosie, czy zagłębiania się w szczegółowe
opisy. Chór… stanowi też bardzo dobrze skomponowaną mieszankę
gatunkową, w której na początku pierwszą rolę grają elementy grozy i kryminału,
stopniowo oddające pole do popisu dla fantastyki.
Nie udało mu się jednak uciec od pewnych potknięć i suma
sumarum, nie jest to pozycja, którą zachwycą się
starzy wyjadacze science fiction, ale może ona z powodzeniem stanowić pierwszy,
lekki krok w kierunku fantastyki dla osób na co dzień jej unikających.
Klaustropolis, Istvan Nemere
Krótko o fabule
Rok 2533. Młody
psychosocjolog, Mark Bellor rozpoczyna pracę w słynnym ośrodku badawczym, w
którym sprawdza się przede wszystkim zachowanie kosmonautów podczas wielomiesięcznej
izolacji w czasie długich lotów kosmicznych. Pewnego dnia odkrywa on, że
ośrodek zużywa znacznie więcej energii niż jest to możliwe, a w dodatku
docierają tu olbrzymie ilości produktów spożywczych, które z pewnością nie są
potrzebne pracującym tu naukowcom. Prowadząc prywatne śledztwo Bellor trafia na
trop podziemnego miasta, w którym czas zatrzymał się w czasie średniowiecza.
Władzę dzierżą w nim Książę i Ksiądz, którzy silną ręką trzymają w ryzach
pozostałych mieszkańców. Ci jednak mają już dosyć terroru i przygotowują się do
powstania. Mark trafia tam niemalże w przededniu wybuchu walk.
Czy warto sięgnąć?
Klaustropolis (Zamknięte
miasto) było moim pierwszym i jedynym jak dotąd spotkaniem z węgierską
literaturą science fiction i mam do niego ogromny sentyment, mimo że odświeżona
po latach nie spodobała mi się już tak bardzo jak za pierwszym razem. Niemniej,
podrzucam tytuł, może kogoś zainteresuje.
Ambasadoria, China Mieville
Krótko o fabule
Avice
Benner Cho jest tak zwaną zanurzaczką – pełni rolę nawigatora na statkach
podróżujących „wiecznym nurtem”. Po długiej nieobecności, pod wpływem perswazji
męża, decyduje się wrócić na swą ojczystą planetę, leżącą na krańcu znanego
świata. Miejsce to, położone z dala od reszty „cywilizowanego” świata, nie
wyróżniałoby się niczym innym spośród setek prowincjonalnych dziur, gdyby nie
jej rdzenni mieszkańcy. Ariekeni, zwani przez ludzi Gospodarzami, to rasa
zupełnie wyjątkowa zarówno pod względem rozwoju cywilizacyjnego, jak i
całkowitej niezdolności do kłamstwa. Po latach wypracowano porozumienie, dzięki
czemu obydwie społeczności mogły rozwijać się obok siebie. Zmienia się to
jednak wraz z przybyciem nowego Ambasadora – jego obecność prowadzi
nieuchronnie do wojny, której ludzie nie mają szans wygrać.
Dlaczego warto sięgnąć?
Ursula Le Guin określiła
tę powieść mianem „w pełni dojrzałego dzieła sztuki”. „Ambasadoria” wykracza poza
ramy gatunku, określić ją mianem typowego science fiction byłoby znacznym
niedopowiedzeniem. Autor świetnie przedstawia sytuację polityczno-społeczną
stworzonego przez siebie świata, rewelacyjnie odmalowuje atmosferę napięcia
towarzyszącego każdej rewolucji. Zadaje pytanie o prawdziwe znaczenie prawdy i
kłamstwa. Poddaje w wątpliwość przekonanie ludzi o własnej nieomylności. Snuje
rozważania na temat roli języka w budowaniu świadomości danej kultury. Jednym
słowem, jest to lektura wymagająca, ale dająca naprawdę wiele satysfakcji.
Ilion, Dan Simmons
Krótko o fabule
Wojna o Piękną
Helenę, w której Achajowie oblegają od blisko dziesięciu lat niedostępną Troję
w wersji Simmonsa toczy się u stóp wulkanu Olympus Mons na... Marsie. Obserwują
ją zarówno bogowie z Zeusem na czele, jak i odtworzeni na podstawie DNA
profesorzy literatury antycznej z XX wieku, których zadaniem jest
kontrolowanie, czy rozgrywane wydarzenia pokrywają się z homeryckim eposem.
Przez dziewięć lat tak jest, aż do momentu, gdy boginie zaczynają knuć własne
spiski. W chwili, gdy zawistna Afrodyta zleca jednemu ze scholiastów, Thomasowi
Hockenberry'emu zamordowanie Ateny, nic nie jest już pewne, a przebieg wojny
trojańskiej przestaje być oczywisty.
W tym samym czasie
na Ziemi, całkowicie uzależnieni od towarzyszącej im technologii potomkowie
dawnych ludzi toczą wypełnione rozrywkami życie, nie przejmując się ani
przeszłością, ani tym, co niesie przyszłość. Wyjątkiem jest Harman Uhr, jedyny
żyjący na świecie człowiek, który posiadł umiejętność czytania i który wraz z
grupą towarzyszy postanawia odkryć prawdę o otaczającej go rzeczywistości.
Jednocześnie, na
obrzeżach Układu Słonecznego, zamieszkałego przez Morawców, inteligentne
maszyny, będące efektem ewolucji robotów wysłanych przed stuleciami z Ziemi do
badania granic Wszechświata, zakłócenia na poziomie kwantowym na Marsie
wzbudzają duże poruszenie i obawy. Wkrótce czterech Morawców zostaje wysłanych
z misją, by zbadać i zneutralizować źródło problemu, stanowiącego zagrożenie
dla sąsiadujących planet.
Dlaczego warto sięgnąć?
Wizja świata za
kilka tysięcy lat, zwłaszcza tego jak wygląda Ziemia fascynuje, a jednocześnie
przeraża. Wręcz nieograniczone możliwości wykorzystania DNA pozwoliły na
odtworzenie i przywrócenie dawno wymarłych gatunków, po lasach biegają
dinozaury, a przy tym całkowicie brakuje zwierząt domowych. Ówczesnym
mieszkańcom znane są tylko konie, a i one jedynie z oglądanych dla rozgrywki
scen przypominających współczesny obraz filmowy. Wszechobecna wysoce
zaawansowana technologia, w tym możliwość teleportowania się do niemal każdego
wybranego miejsca, doprowadziła do zastraszającej ignorancji i zobojętnienia na
wszystko, co nie jest rozrywką. Zniknęła umiejętność czytania (zastąpiona przez
odpowiedni funkcję komputerową), znajomość geografii (podróże ograniczają się
do teleportacji zwanej faksowaniem) oraz normalne związki międzyludzkie (dzieci
rodzą się dzięki stuprocentowo pewnemu in vitro i nie znają
swoich ojców). Pojęcie historii właściwie nie istnieje, a zainteresowanie tym,
co było oraz przyczynami obecnego stanu rzeczy uznawane są za towarzyskie faux
pas.
Ilion mnie zachwycił
w pełnym tego słowa znaczeniu, gdy dopiero odkrywałam science fiction. Nie jest
to zwykłą opowiastka, którą przeczyta się w dwa dni, odłoży i szybko zapomni,
wręcz przeciwnie - to złożona opowieść o świecie przyszłości, pełna aluzji i
podtekstów, które można interpretować na różne sposoby. To również, pośrednio,
przestroga przed zabawą w Boga i konsekwencjami zadufania we własne możliwości
i wiedzę.
Przedrzeźniacz, Walter Tevis
Krótko o fabule
Odległa
przyszłość. Ludzkość powoli wymiera. Nie rodzą się dzieci, ale niewielu zwraca
na to uwagę – ludzie odurzeni narkotykami i nieznający pojęcia rodziny czy
miłości, skupiają się tylko i wyłącznie na życiu tu i teraz. Życiu jałowym,
smętnym, pozbawionym jakiegokolwiek sensu.
Rozwój technologiczny pozwolił
zautomatyzować każdy aspekt życia, poczynając od rzeczy codziennych i
trywialnych, jak przyrządzanie jedzenia, aż po kwestie znacznie bardziej
istotne, bo wiążące się z polityką i gospodarką. Wysokiej klasy roboty i
androidy przejęły funkcje stróżów prawa, sędziów, nawet rządu. Wbrew pozorom,
nie jest to jednak wizja przyszłości rodem z Matrixa czy Terminatora, gdzie
zbuntowane maszyny toczą wojnę z ludźmi. Tutaj sami oddaliśmy władzę w ich
ręce, wcześniej odpowiednio je programując.
Dlaczego warto
sięgnąć?
Wizja przyszłości Waltera
Tevisa jest zaskakująco prawdopodobna, a tym samym powieść nabiera dodatkowego
smaczku i wyróżnia się na tle wielu innych dystopijnych obrazów końca świata. Obok wysoko rozwiniętej
technologii Przedrzeźniacz to również obraz
świata pozbawionego jakiejkolwiek kultury wyższej. Umiejętność czytania zanikła
wiele lat wcześniej, porzucona przez ludzi jako coś starego i zbędnego, relikt
przeszłości, obecnie zaś uznawana jest za niemal legendarną, mityczną. Znaczna część powieść
poświęcona jest właśnie odkrywaniu sensu ukrytego w literaturze i sztuce
wyższej w ogóle. To ona okazuje się spoiwem, które tworzy prawdziwą cywilizację
i więzy międzyludzkie. Pogoń za łatwą i bezrefleksyjną przyjemnością ewoluowała
tu w karykaturalne prawo Prywatności i Indywidualności, zabraniające ingerencji
w życie drugiego człowieka do tego stopnia, że bezpośredni kontakt wzrokowy
jest uznawany za obrazę, a dzielenie się opiniami to przestępstwo i szerzenie
fermentu.
Pan Lodowego Ogrodu, Jarosław Grzędowicz
Krótko o fabule
Główny bohater
wyrusza właśnie w misję ratunkową na odległą planetę, skąd ma ewakuować grupę
naukowców. Dzięki wszczepionemu Cyfralowi, potrafi nie tylko władać niemal
każdym orężem oraz językiem Midgaardu, ale ma również niezwykle wyostrzone
zmysły, dzięki czemu staje się jednoosobowym oddziałem specjalnym. Nasuwa to
lekkie skojarzenie z Geraltem po eliksirach z Neo, któremu programuje się
konkretne umiejętności. W chwili przybycia Vuko na Midgaard wszelka elektronika natychmiast ulega
tu autodestrukcji, a co więcej, właśnie nastały mroczne czasy, gdy magia
nabiera siły, a Czyniący sieją spustoszenie swymi Słowami. Podążając tropem
zaginionych naukowców, Drakkeinenowi przyjdzie zmierzyć się ze stworami rodem z
najgorszych koszmarów oraz ludźmi całkowicie wyzutymi z człowieczeństwa.
Dlaczego warto przeczytać?
Grzędowicz stworzył
nie tylko fascynujący, choć mroczny, wypełniony magią świat, ale również wciągającą
historię, którą po prostu się pochłania, a nie zwyczajnie czyta. Nie jest to
pozycja łatwa do sklasyfikowania, z jednej strony fantasy, z drugiej mocno
zabarwione elementami science fiction. I chociaż zazwyczaj niechętnie sięgam po
to ostatnie, w przypadku Pana Lodowego Ogrodu w niczym mi nie
przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Dzięki tym elementom książka nabiera
specyficznego smaczku.
Komentarze
Prześlij komentarz