Kosmos i przyszłość oczami laika, czyli od czego rozpocząć przygodę z science fiction

Wielu czytelników uważa science fiction za coś trudnego w odbiorze, naszpikowanego fachowymi terminami i niespecjalnie porywającego. Według innych jest to gatunek dla wybranych, którzy „czują” ten klimat i bez problemu w lot chwytają wszystkie kwestie technologiczne i naukowe. Sama w pełni odkryłam science fiction stosunkowo niedawno. 

Długo uważałam, że powieści z tego nurtu są nie dla mnie, znacznie lepiej czułam się w klimatach fantasy. Teraz jednak, im więcej odkrywam świetnych powieści sf, tym bardziej daję się porwać ich urokowi i temu „czemuś”, co sprawia, że podróż po przyszłości i odległych światach jest czystą przyjemnością.

Dzisiaj przygotowałam dla Was zestawienie książek, które pokazały mi, że nawet największy sceptyk może przekonać się do science fiction. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma tu zbyt wielu klasyków gatunku, wiele przede mną jeszcze do nadrobienia. Może to i lepiej, w końcu tyle czeka na mnie tyle świetnych lektur.


Wojna starego człowieka, John Scalzi


Krótko o fabule
Osiągając stateczny wiek siedemdziesięciu pięciu lat większość ludzi nie oczekuje już od życia zbyt wiele. W dniu swych urodzin John Perry również doszedł do wniosku, że nie ma już nic, co trzymałoby go na Ziemi. Ukochana żona zmarła, a syn ułożył sobie życie i nie jest zbyt blisko związany z ojcem. W tej sytuacji John postanawia… zaciągnąć się do armii i wyruszyć na międzygwiezdną wojnę.

Dlaczego warto sięgnąć?
Przeczytałam ją całkiem niedawno i niemal od pierwszych stron wpadłam jak śliwka w kompot. Spodobał mi się główny bohater, pomysł autora, lekko ironiczny język oraz sama koncepcja nawiązująca do dość typowej space opery, a jednak mająca w sobie dużo świeżości. Pozycja i dla świeżaków, i dla starych wyjadaczy.

Ciemny Eden, Chris Beckett


Krótko o fabule
Wyobraź sobie świat pozbawiony nie tylko Słońca, ale również blasku księżyca i gwiazd. Otaczającą Cię z każdej strony ciemność, w której jedynym źródłem światła są niezwykłe rośliny oraz zwierzęta. Zgadza się, taki Eden niewiele ma wspólnego rajem.

Na planecie tak odległej, że nie dochodzi do niej żadne światło, od ponad stu sześćdziesięciu lat żyje i rozwija się Rodzina, potomkowie dwojga ziemskich astronautów, których statek został zniszczony i dla których Eden stał się nowym domem. Tommy i Angela zapoczątkowali kolonię, która po latach kazirodczych związków, trapiona chorobami genetycznymi, bardziej przypomina plemienną grupę jaskiniowców niż zalążek nowej cywilizacji. Ich życie skupia się na polowaniach, kopulacji oraz czekaniu. Na co? Na ratunek z Ziemi, w który święcie wierzą i na którym opiera się cała ich egzystencja.

Dlaczego warto sięgnąć?
Ciemny Eden to dosyć klasyczna powieść science-fiction, nie powinno to jednak odstraszyć czytelników, którzy na co dzień nie sięgają po ten gatunek, czego sama byłam najlepszym przykładem – pochłonęłam go błyskawicznie w czasach, gdy sf wydawało mi się czymś zupełnie nie dla mnie.

Na Edenie nie ma miejsca na moralność. Owszem, wszyscy starają się postępować zgodnie z zasadami ustalonymi przed laty przez Andreę, ale swoboda seksualna panująca w Rodzinie zażenowałaby najbardziej wyzwolonych hipisów. Jednocześnie, dzięki silnemu kultowi Pierwszych Rodziców w edeńskiej społeczności nigdy nie pojawiła się prawdziwa przemoc, a gwałt i morderstwo były pojęciami czysto abstrakcyjnymi. Przynajmniej do czasu. Na przykładzie mieszkańców Edenu można prześledzić typowy i charakterystyczny przebieg wydarzeń i ewolucji, od której człowiek nie jest w stanie się uwolnić, popełniając te same błędy niezależnie od miejsca, czasu i otaczających go warunków. 

W dosyć przewrotny sposób to Ziemia jest dla mieszkańców Edenu tym, czym w większości opowieści tego typu są odległe planety i niezbadane galaktyki. Przedmioty codziennego użytku i zjawiska, nad których naturą nawet się nie zastanawiamy, dla Edeńczyków są czymś nawet nie tyle niezwykłym, co wręcz otoczonym aurą magii i tajemnicy. Snute podczas Rocznic opowieści najstarszych członków społeczności o samochodach, prądzie i świetle przypominają baśnie i stare legendy. Jest coś fascynującego w takim sposobie spojrzenia na nas i nasz świat.

Trawa, Sheri Tepper


Krótko o fabule
Tytułowa Trawa to jedna z planet zasiedlonych przez laty przez uciekinierów z przeludnionej Terry (Ziemi) w poszukiwaniu przestrzeni i wolności. Życie zamieszkujących ją potomków dawnej arystokracji, zwanych bonami, podporządkowane jest niezwykłym i mrocznym Polowaniom, w których udział biorą stworzenia, których odpowiedników próżno byłoby szukać gdziekolwiek indziej. Towarzyszy im groza i tajemnica, podkreślana owianymi milczeniem zaginięciami niektórych uczestników Polowań, zwykle młodych, kilkunastoletnich zaledwie dziewczyn. Nikt do końca nie wie, co dzieje się w trakcie pościgu za Lisem (w niczym nie przypominającym rudzielca z puszystą kitą), znamienny jest jednak fakt, że zaginionych nikt nie szuka, nawet ich rodziny zdają się godzić z tym faktem bez większego problemu.

Kolejne pokolenia bonów przemierzają więc trawiaste przestrzenie Trawy, a tymczasem pozostałe planety z Terrą na czele borykają się ze śmiertelną zarazą, na którą nie ma lekarstwa. Jedynym miejscem, gdzie wirus zdaje się nie mieć dostępu, jest Trawa, dlatego Hierarcha Świętości, najpotężniejszej religijnej i państwowej organizacji we wszechświecie, wysyła na nią swoich przedstawicieli-szpiegów, by odkryli, dlaczego tak się dzieje. W ten sposób rodzina Yrierów pojawia się na planecie, której mieszkańcy już od pierwszych chwil dają im do zrozumienia, że nie są tam mile widziani, a wtykanie nosa w nie swoje sprawy może się okazać śmiertelnie niebezpieczne.

Dlaczego warto sięgnąć?
Zarówno fabułę, jak i przekaz powieści można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Tym co zafascynowało mnie najbardziej to stworzenia zamieszkujące Trawę, ich relacje z ludźmi oraz między sobą. Przybyli z Terry osadnicy nadali im wprawdzie nazwy ziemskich zwierząt (wierzchowce, Ogary, Lisy, rzekotki), w praktyce jednak w niczym ich nie przypominają. Trudno też nazwać je zwierzętami, kryją bowiem w sobie coś początkowo nieuchwytnego, od pierwszych stron emanując aurą niesamowitości, grozy i tajemnicy. Ponadto, przygodowa oś fabularna została okraszona licznymi rozważaniami o charakterze etycznym i religijnym. Z jednej strony dotyczą one natury grzechu i pokuty, odpowiedzialności za czyny nie tylko swoje, ale i swoich przodków, a z drugiej strony, pojawia się bardziej uniwersalna kwestia poczucia obowiązku wobec ustalonych przez innych i narzuconych nam norm.

Saga o Enderze, Orson Scott Card


Krótko o fabule
Akcja pierwszego tomu, Gry Endera, toczy się w dosyć odległej przyszłości. Minęło już czterdzieści lat od inwazji najeźdźców z kosmosu, zwanych robalami, na Ziemię. Ludzkość przygotowuje się do ostatecznego starcia, które ma nastąpić już wkrótce. W tym celu najinteligentniejsze dzieci z całego świata zbierane są w założonej na orbicie specjalnej Szkole Bojowej. Przechodzą tam morderczy trening, dzięki któremu mają w przyszłości uratować Ziemię. Największą nadzieją dowódców jest Ender, chłopiec, który już w wieku sześciu lat wyraźnie wyróżnia się wśród rówieśników.

Dlaczego warto sięgnąć?
Gra Endera to już klasyka literatury science-fiction, a jednocześnie powieść, która uczyniła Orsona Scotta Carda jednym z najsłynniejszych pisarzy tego gatunku. Interesującym zabiegiem było obsadzenie w roli głównych bohaterów kilku- oraz kilkunastoletnich chłopców. Zmuszani do liczenia jedynie na siebie i poddawani ostremu szkoleniu w niczym nie przypominają beztroskich dzieci. Stają się brutalni, niektórzy wręcz zdeprawowani, zdolni zabić. To także ciekawe spojrzenie na politykę, w której liczy się jedynie osiągnięcie celu, niezależnie od poniesionych kosztów i stosowanych chwytów. Ender od samego początku jest jedynie marionetką w rękach dorosłych, którzy widząc w tym własny cel, stawiają przed chłopcem kolejne próby i wyzwania, niszcząc go pod względem psychicznym i emocjonalnym. Z drugiej strony mamy odmienny przykład manipulacji, którą padamy także współcześnie – na przykładzie genialnego rodzeństwa głównego bohatera i ich internetowych alter-ego, Card udowadnia, jak łatwo jest narzucić opinii publicznej jakiś punkt widzenia i jak bezproblemowo można wmówić ludziom absolutnie wszystko.

Kolejne tomy znacząco różnią się od pierwszego, dzieli je wiele lat, miejsce akcji oraz sam bohater, który dojrzewa i mierzy się z konsekwencjami swych czynów. Nie ukrywam, że w całej serii najbardziej podobał mi się tom drugi, Mowca umarłych, choć cały cykl wart jest polecenia.

Hyperion, Dan Simmons


Krótko o fabule
Odległa przyszłość. Stara Ziemia już nie istnieje. Ludzkość poznała i skolonizowała niemal cały wszechświat, a mnogość zamieszkanych planet może przyprawić o zawrót głowy. Wszystko działa przy tym sprawnie; dzięki wysoce zaawansowanej technologii i sprawnie prowadzonej polityce, cywilizowany wszechświat tworzy spójną i dobrze funkcjonującą jedność, Wszechrzecz. Przynajmniej do czasu, gdy pojawiają się Wygnańcy, a wraz z nimi widmo międzygalaktycznej wojny. Jedynym ratunkiem zdaje się dotarcie do mitycznych Grobowców Czasu na leżącej na uboczu, nie do końca zbadanej i tajemniczej planecie Hyperion, na której przebudziło się legendarne i starożytne Zło, stwór zwany Dzierzbą. W tym celu wyrusza na nią siedmioro pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Wybrani pozornie przypadkowo ludzie mają znacznie więcej związków z Hyperionem niż mogłoby się wydawać.

Dlaczego warto sięgnąć?
Nie jestem fanką science-fiction, ale dzięki takim powieściom jak Hyperion powoli się nią staję. Simmons z pietyzmem tworzy rozległe światy, z jednej dbając o ich szczegółowe przedstawienie, a z drugiej wypełniając je niedopowiedzeniami i mrokiem, który przyciąga i fascynuje. Mnogość wątków i postaci może się wydawać na pierwszy rzut oka nieco przytłaczająca, ale wspólnie tworzą one spójną i idealnie uzupełniającą się mozaikę, dzięki której czytelnik ma możliwość pełniejszego spojrzenia na wykreowaną przez autora rzeczywistość.

To co zwykle odstrasza mnie od tego gatunku to przerysowane lub przekombinowane opisy wynalazków, skupienie się na przedstawieniu futurystycznych nowinek, czy też zbyt techniczne słownictwo. Dlatego doceniam kunszt autora, który zawarł w Hyperionie obraz przyszłości wypełnionej wysoce rozwiniętą technologią w sposób bardzo przejrzysty i klarowny.

Chór zapomnianych głosów, Remigiusz Mróz


Krótko o fabule
Astrofizyk Håkon Lindberg zostaje gwałtownie wyrwany z kriosnu, w którym powinien spędzić jeszcze co najmniej kilkadziesiąt lat. Gdy otwiera oczy, z przerażeniem dostrzega, że wokół niego rozegrała się prawdziwa masakra – wszyscy członkowie załogi zostali zamordowani w brutalny sposób, a jedyną ocalałą poza nim osobą jest nawigator Dija Udin Alhassan. Poza nimi na pokładzie nie ma śladu obecności nikogo innego, jedynym tropem w poszukiwaniu mordercy bądź stworzenia, które dokonało tej rzezi, jest rozbrzmiewające na statku, niezidentyfikowane, bo nie istniejące w żadnym z ludzkich języków, słowo Rah’ma’dul.

Dlaczego warto sięgnąć?
Remigiusz Mróz to fenomen polskiej sceny literackiej ostatnich lat. Młody, utalentowany, wydający kolejne powieści w tempie, którego nie powstydziłby się Stephen King. I to nie byle jakie, niemal każda staje się bestsellerem. Jest przy tym wszechstronny - mnie oczarował powieściami sensacyjno-historycznymi z II Wojną Światową w tle, a wiele innych serc podbił kryminałami prawniczymi i thrillerami. Jak się okazuje, spróbował również swoich sił w science fiction, czego efektem jest właśnie Chór zapomnianych głosów.

Zdecydowaną zaletą powieści, jak zresztą wszystkich książek autora, jest świetny, lekki styl, który sprawia, że snutą przez niego historię po prostu chce się czytać. W tym konkretnym przypadku będzie to również zaleta dla osób, które niekoniecznie odnajdują się w science fiction lub stawiają w tym gatunku swoje pierwsze kroki. Mróz stawia na akcję, która pędzi w zawrotnym, lecz przemyślanym tempie, nie pozostawiając przy tym zbyt wiele miejsca na snucie filozoficznych rozważań nad sensem naszego istnienia w kosmosie, czy zagłębiania się w szczegółowe opisy. Chór… stanowi też bardzo dobrze skomponowaną mieszankę gatunkową, w której na początku pierwszą rolę grają elementy grozy i kryminału, stopniowo oddające pole do popisu dla fantastyki.

Nie udało mu się jednak uciec od pewnych potknięć i suma sumarum, nie jest to pozycja, którą zachwycą się starzy wyjadacze science fiction, ale może ona z powodzeniem stanowić pierwszy, lekki krok w kierunku fantastyki dla osób na co dzień jej unikających.

Klaustropolis, Istvan Nemere


Krótko o fabule
Rok 2533. Młody psychosocjolog, Mark Bellor rozpoczyna pracę w słynnym ośrodku badawczym, w którym sprawdza się przede wszystkim zachowanie kosmonautów podczas wielomiesięcznej izolacji w czasie długich lotów kosmicznych. Pewnego dnia odkrywa on, że ośrodek zużywa znacznie więcej energii niż jest to możliwe, a w dodatku docierają tu olbrzymie ilości produktów spożywczych, które z pewnością nie są potrzebne pracującym tu naukowcom. Prowadząc prywatne śledztwo Bellor trafia na trop podziemnego miasta, w którym czas zatrzymał się w czasie średniowiecza. Władzę dzierżą w nim Książę i Ksiądz, którzy silną ręką trzymają w ryzach pozostałych mieszkańców. Ci jednak mają już dosyć terroru i przygotowują się do powstania. Mark trafia tam niemalże w przededniu wybuchu walk.

Czy warto sięgnąć?
Klaustropolis (Zamknięte miasto) było moim pierwszym i jedynym jak dotąd spotkaniem z węgierską literaturą science fiction i mam do niego ogromny sentyment, mimo że odświeżona po latach nie spodobała mi się już tak bardzo jak za pierwszym razem. Niemniej, podrzucam tytuł, może kogoś zainteresuje.

Ambasadoria, China Mieville


Krótko o fabule
Avice Benner Cho jest tak zwaną zanurzaczką – pełni rolę nawigatora na statkach podróżujących „wiecznym nurtem”. Po długiej nieobecności, pod wpływem perswazji męża, decyduje się wrócić na swą ojczystą planetę, leżącą na krańcu znanego świata. Miejsce to, położone z dala od reszty „cywilizowanego” świata, nie wyróżniałoby się niczym innym spośród setek prowincjonalnych dziur, gdyby nie jej rdzenni mieszkańcy. Ariekeni, zwani przez ludzi Gospodarzami, to rasa zupełnie wyjątkowa zarówno pod względem rozwoju cywilizacyjnego, jak i całkowitej niezdolności do kłamstwa. Po latach wypracowano porozumienie, dzięki czemu obydwie społeczności mogły rozwijać się obok siebie. Zmienia się to jednak wraz z przybyciem nowego Ambasadora – jego obecność prowadzi nieuchronnie do wojny, której ludzie nie mają szans wygrać.

Dlaczego warto sięgnąć?
Ursula Le Guin określiła tę powieść mianem „w pełni dojrzałego dzieła sztuki”. „Ambasadoria” wykracza poza ramy gatunku, określić ją mianem typowego science fiction byłoby znacznym niedopowiedzeniem. Autor świetnie przedstawia sytuację polityczno-społeczną stworzonego przez siebie świata, rewelacyjnie odmalowuje atmosferę napięcia towarzyszącego każdej rewolucji. Zadaje pytanie o prawdziwe znaczenie prawdy i kłamstwa. Poddaje w wątpliwość przekonanie ludzi o własnej nieomylności. Snuje rozważania na temat roli języka w budowaniu świadomości danej kultury. Jednym słowem, jest to lektura wymagająca, ale dająca naprawdę wiele satysfakcji.

Ilion, Dan Simmons


Krótko o fabule
Wojna o Piękną Helenę, w której Achajowie oblegają od blisko dziesięciu lat niedostępną Troję w wersji Simmonsa toczy się u stóp wulkanu Olympus Mons na... Marsie. Obserwują ją zarówno bogowie z Zeusem na czele, jak i odtworzeni na podstawie DNA profesorzy literatury antycznej z XX wieku, których zadaniem jest kontrolowanie, czy rozgrywane wydarzenia pokrywają się z homeryckim eposem. Przez dziewięć lat tak jest, aż do momentu, gdy boginie zaczynają knuć własne spiski. W chwili, gdy zawistna Afrodyta zleca jednemu ze scholiastów, Thomasowi Hockenberry'emu zamordowanie Ateny, nic nie jest już pewne, a przebieg wojny trojańskiej przestaje być oczywisty.

W tym samym czasie na Ziemi, całkowicie uzależnieni od towarzyszącej im technologii potomkowie dawnych ludzi toczą wypełnione rozrywkami życie, nie przejmując się ani przeszłością, ani tym, co niesie przyszłość. Wyjątkiem jest Harman Uhr, jedyny żyjący na świecie człowiek, który posiadł umiejętność czytania i który wraz z grupą towarzyszy postanawia odkryć prawdę o otaczającej go rzeczywistości.

Jednocześnie, na obrzeżach Układu Słonecznego, zamieszkałego przez Morawców, inteligentne maszyny, będące efektem ewolucji robotów wysłanych przed stuleciami z Ziemi do badania granic Wszechświata, zakłócenia na poziomie kwantowym na Marsie wzbudzają duże poruszenie i obawy. Wkrótce czterech Morawców zostaje wysłanych z misją, by zbadać i zneutralizować źródło problemu, stanowiącego zagrożenie dla sąsiadujących planet.

Dlaczego warto sięgnąć?
Wizja świata za kilka tysięcy lat, zwłaszcza tego jak wygląda Ziemia fascynuje, a jednocześnie przeraża. Wręcz nieograniczone możliwości wykorzystania DNA pozwoliły na odtworzenie i przywrócenie dawno wymarłych gatunków, po lasach biegają dinozaury, a przy tym całkowicie brakuje zwierząt domowych. Ówczesnym mieszkańcom znane są tylko konie, a i one jedynie z oglądanych dla rozgrywki scen przypominających współczesny obraz filmowy. Wszechobecna wysoce zaawansowana technologia, w tym możliwość teleportowania się do niemal każdego wybranego miejsca, doprowadziła do zastraszającej ignorancji i zobojętnienia na wszystko, co nie jest rozrywką. Zniknęła umiejętność czytania (zastąpiona przez odpowiedni funkcję komputerową), znajomość geografii (podróże ograniczają się do teleportacji zwanej faksowaniem) oraz normalne związki międzyludzkie (dzieci rodzą się dzięki stuprocentowo pewnemu in vitro i nie znają swoich ojców). Pojęcie historii właściwie nie istnieje, a zainteresowanie tym, co było oraz przyczynami obecnego stanu rzeczy uznawane są za towarzyskie faux pas.

Ilion mnie zachwycił w pełnym tego słowa znaczeniu, gdy dopiero odkrywałam science fiction. Nie jest to zwykłą opowiastka, którą przeczyta się w dwa dni, odłoży i szybko zapomni, wręcz przeciwnie - to złożona opowieść o świecie przyszłości, pełna aluzji i podtekstów, które można interpretować na różne sposoby. To również, pośrednio, przestroga przed zabawą w Boga i konsekwencjami zadufania we własne możliwości i wiedzę. 

Przedrzeźniacz, Walter Tevis


Krótko o fabule
Odległa przyszłość. Ludzkość powoli wymiera. Nie rodzą się dzieci, ale niewielu zwraca na to uwagę – ludzie odurzeni narkotykami i nieznający pojęcia rodziny czy miłości, skupiają się tylko i wyłącznie na życiu tu i teraz. Życiu jałowym, smętnym, pozbawionym jakiegokolwiek sensu. Rozwój technologiczny pozwolił zautomatyzować każdy aspekt życia, poczynając od rzeczy codziennych i trywialnych, jak przyrządzanie jedzenia, aż po kwestie znacznie bardziej istotne, bo wiążące się z polityką i gospodarką. Wysokiej klasy roboty i androidy przejęły funkcje stróżów prawa, sędziów, nawet rządu. Wbrew pozorom, nie jest to jednak wizja przyszłości rodem z Matrixa czy Terminatora, gdzie zbuntowane maszyny toczą wojnę z ludźmi. Tutaj sami oddaliśmy władzę w ich ręce, wcześniej odpowiednio je programując.

Dlaczego warto sięgnąć?
Wizja przyszłości Waltera Tevisa jest zaskakująco prawdopodobna, a tym samym powieść nabiera dodatkowego smaczku i wyróżnia się na tle wielu innych dystopijnych obrazów końca świata. Obok wysoko rozwiniętej technologii Przedrzeźniacz to również obraz świata pozbawionego jakiejkolwiek kultury wyższej. Umiejętność czytania zanikła wiele lat wcześniej, porzucona przez ludzi jako coś starego i zbędnego, relikt przeszłości, obecnie zaś uznawana jest za niemal legendarną, mityczną. Znaczna część powieść poświęcona jest właśnie odkrywaniu sensu ukrytego w literaturze i sztuce wyższej w ogóle. To ona okazuje się spoiwem, które tworzy prawdziwą cywilizację i więzy międzyludzkie. Pogoń za łatwą i bezrefleksyjną przyjemnością ewoluowała tu w karykaturalne prawo Prywatności i Indywidualności, zabraniające ingerencji w życie drugiego człowieka do tego stopnia, że bezpośredni kontakt wzrokowy jest uznawany za obrazę, a dzielenie się opiniami to przestępstwo i szerzenie fermentu. 

Pan Lodowego Ogrodu, Jarosław Grzędowicz


Krótko o fabule
Główny bohater wyrusza właśnie w misję ratunkową na odległą planetę, skąd ma ewakuować grupę naukowców. Dzięki wszczepionemu Cyfralowi, potrafi nie tylko władać niemal każdym orężem oraz językiem Midgaardu, ale ma również niezwykle wyostrzone zmysły, dzięki czemu staje się jednoosobowym oddziałem specjalnym. Nasuwa to lekkie skojarzenie z Geraltem po eliksirach z Neo, któremu programuje się konkretne umiejętności. W chwili przybycia Vuko na Midgaard wszelka elektronika natychmiast ulega tu autodestrukcji, a co więcej, właśnie nastały mroczne czasy, gdy magia nabiera siły, a Czyniący sieją spustoszenie swymi Słowami. Podążając tropem zaginionych naukowców, Drakkeinenowi przyjdzie zmierzyć się ze stworami rodem z najgorszych koszmarów oraz ludźmi całkowicie wyzutymi z człowieczeństwa.

Dlaczego warto przeczytać?

Grzędowicz stworzył nie tylko fascynujący, choć mroczny, wypełniony magią świat, ale również wciągającą historię, którą po prostu się pochłania, a nie zwyczajnie czyta. Nie jest to pozycja łatwa do sklasyfikowania, z jednej strony fantasy, z drugiej mocno zabarwione elementami science fiction. I chociaż zazwyczaj niechętnie sięgam po to ostatnie, w przypadku Pana Lodowego Ogrodu w niczym mi nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Dzięki tym elementom książka nabiera specyficznego smaczku.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze