Co za książka! Pierwszy, jakim miałam do czynienia i
prawdopodobnie jedyny w swoim rodzaju mistyczny
porno-gastro thriller z akcją toczącą się w XIX-wiecznej Pradze. Już taka
zapowiedź daje wyobraźni porządnego kopniaka, ale i tak nie jest w stanie
przygotować czytelnika na to, co znajdzie w środku.
Rok 1866 niezbyt szczęśliwie rozpoczął się dla komisarza
Leopolda Durmana, który powitał go wdeptując w rozkładające się zwłoki ukryte
wcześniej pod brukiem jednej z paryskich uliczek. Szybko okazuje się, że ofiara
jest zaledwie pierwszym z zamordowanych listonoszy. Na doręczycieli pada blady
strach, lecz Durman niestrudzenie podąża tropem sprawcy, co jakiś czas zbaczając
ku mniej lub bardziej wykwintnym domom publicznym i podjadając nie zawsze
zjadliwe smakołyki sprzedawane przez uliczne baby. A w międzyczasie musi
zmierzyć się z intrygami kolegi z pracy, a nawet spotyka miłość swego życia.
Petr Stančík zabiera nas do Pragi czarującej niesamowitą
atmosferą, której urokliwe uliczki przecinają się z ciemnymi zaułkami żydowskiego
getta, w którym aż namacalnie czuć magię i tajemniczą pozazmysłowość. Można by
spodziewać się grozy i do pewnego stopnia tak jest, zwłaszcza gdy mamy do
czynienia z trupami i zmarłymi dopominającymi się spokoju (a co niektóre
również uciech cielesnych). Jednak mroczne elementy, jak i zresztą wszystkie
inne, ubrane zostały w szaty absurdalnego komizmu.
Gdzie więc mamy tu wspomniane porno, gastro i mistycyzm?
Mówiąc krótko, wszędzie! Dzielny i jurny Durman nie przepuszcza żadnej okazji i żadnej
kobiecie, czasem wręcz z zapałem edukując prostytutki, a one wcale nie są mu dłużne,
ekstatycznie rzucając się w wiry zarówno rozkoszy, jak i czasem mało
romantycznego kopulowania. Bez obaw, osoby obawiające się ordynarnych opisów, mimo
wszystko raczej nie powinny przeżyć szoku. Element gastro przewija się
nieustannie w plastycznych, soczystych opisach posiłków w restauracjach,
knajpkach, a także ciemnych uliczkach. Czasem trudno wręcz zdecydować, co daje Leopoldowi
większą przyjemność – towarzystwo kobiet czy kulinarne eksperymenty. A wszystko
to wzbogacone zostało niesamowitym towarzystwem duchów zmarłych i przepowiedni
z zaświatów. Mieszanka zaiste wybuchowa, ale zaskakująco apetyczna i dowcipna.
Dodatkowym smaczkiem, który ujął mnie od samego początku,
są cytowane założenia, postanowienia i fragmenty sprawozdań z działalności zakonu
Ordo Novi Ordinis, który ma zamiar przejąć kontrolę nad światem. Jego
członkowie działają w sposób tak zakamuflowany, że nie zawsze wiadomo, które
wydarzenia na arenie światowej wynikły pod wpływem ich działań (choć sami
głęboko w to wierzą). I mają zdecydowanie oryginalne i zajmujące przekonania na
temat anarchii, seksu i wyrobów alkoholowych.
Historię wspaniale uzupełniają dwaj główni bohaterowie. Nastawiony
na rozkosze tego świata Durman to zdecydowanie jeden z najbardziej fantazyjnych
i oryginalnych powieściowych policjantów, z jakimi miałam do czynienia. A
metody i motywy jego pracy, pościgi za przestępcami i prowadzone przesłuchania w
pełni odpowiadają jego usposobieniu. Drugą, niemniej ważną i równie
niekonwencjonalną postacią jest morderca, sam przez siebie okrzyknięty
Panem i wprowadzający sztukę wysyłania listów na niezwykły, ale miejmy nadzieję
niepowtarzany przez nikogo poziom.
Mówiąc krótko, Młyn
do mumii to jedynie bardzo pozornie zwykły kryminał retro, bowiem na tle
innych wyróżnia się niesamowitą mieszanką charakterystycznego czeskiego humoru,
absurdu i fantazyjnego, hedonistycznego ekscentryzmu. Sięgając po nią, miałam
nadzieję na przyjemną rozrywkę, ale nie spodziewałam się tak dobrej zabawy.
Gorąco polecam!
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz