Zapowiedź Opowieści
o Kullervo była nie lada zaskoczeniem dla wszystkich fanów J.R.R. Tolkiena.
Oto miała ukazać się historia dotąd niepublikowana, wydobyta z czeluści szuflad
pisarza i jego prywatnych notatek. Jednym słowem prawdziwy rarytas,
przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po konsumpcji okazuje się bowiem, że do tej
beczki pełnej miodu dorzucono też łyżkę dziegciu i to całkiem sporą.
Osoby znające choć pokrótce biografię Tolkiena,
prawdopodobnie doskonale znają jego fascynację mitologiami, a w szczególności Kalevalą, poematem łączącym dawne
fińskie podania, legendy i pieśni ludowe. To właśnie z niej zaczerpnął historię
o Kullervo, która – w nieco zmienionej przez niego wersji – stała się nie tylko
pierwszą w jego dorobku opowieścią fantastyczną, ale również stanowiła mocne podwaliny
pod przyszłą twórczość, w tym przede wszystkim Dzieci Hurina.
Kullervo uznawany jest za jedna z najtragiczniejszych
postaci nie tylko w dorobku Tolkiena, ale i w Kalevali. Jego ojciec został zabity tuż przed jego narodzinami przez
swego brata, który zagarnął majątek rodziny, wymordował służących, a ciężarną
matkę Kullervo zamienił w swą niewolnicę. Gdy chłopiec przyszedł na świat,
okazał się niezwykle silny i obdarzony magicznymi mocami, wkrótce też stał się
obiektem nienawiści wuja, który postanowił go zabić. Żadne z podejmowanych
przez niego prób zgładzenia bratanka się nie powiodły, a ostatecznie doprowadziły
do tego, że Kullervo uciekł, poprzysięgając wujowi krwawą zemstę. Niestety, na
miarę tragicznych bohaterów, nie tylko nie przyniosła mu ona ulgi, lecz
przyczyniła się do jeszcze większego nieszczęścia.
Tolkien nigdy nie ukończył pracy nad Opowieścią o Kullervo, a wydana wersja to przedruk jego notatek, w
niektórych miejscach pokreślonych, a w innych niedopisanych do końca. Mamy tu
nawet do czynienia ze zmianą imion w trakcie trwania opowieści, gdy autor
doszedł do wniosku, że jednak inna wersja będzie mu bardziej odpowiadała. Daje to
niesamowite wrażenie „podglądania” pracy pisarza i śledzenia toku jego myśli
podczas tworzenia. Ponadto, do opowieści dołączony został referat Tolkiena O Kalevali, czyli Krainie Bohaterów i to
w podwójnej wersji – manuskryptu brudnopisu i efektu końcowego. Widać w nim
fascynację tematem, zarówno na poziomie fabularnym, jak i (a może przede
wszystkim) językowym. Nie da się też nie dostrzec wpływu jego badań nad eposem
na późniejsze tworzenie własnych języków i historii Śródziemia.
Gdzie więc tkwi problem i nutka goryczy, o której
wspomniałam na początku? Książka liczy 270 stron, z czego właściwa opowieść
zajmuje zaledwie… 30! Obydwie wersje referatu na temat Kalevali to kolejnych 45 stron. Co więc nadaje całości
takiej objętości? Wszystkie trzy teksty zostały podane nie tylko w polskim
tłumaczeniu, ale również w oryginalnej, angielskiej wersji. Podobnie wydano Beowulfa
w przekładzie Tolkiena i akurat jest bardzo ciekawy zabieg, nie tylko dla
fanów pisarza, ale również dla językowców. Pozostała część książki to już przypisy
i komentarze Verlyn Flieger, pod której redakcją ukazała się całość. Niby więc
wszystko jest na miejscu, ale mam poczucie niedosytu i lekkiego rozczarowania
oraz wrażenie niejako nadmuchiwania książki na siłę. W przyszłym roku ma mieć
premierę kolejna niepublikowana dotąd tolkienowska historia, Beren i Luthien i zastanawiam się, czy
nie lepszym rozwiązaniem byłoby zebranie ich w jeden tom. To już jednak nie
kwestia polskiego wydawcy, a brytyjskiego, który w nieznanych dotąd bądź niedokończonych
pracach pisarza znalazł chyba kurę znoszącą złote jajka.
Niemniej jednak, mimo że spodziewałam się po Opowieści o Kullervo czegoś więcej, cieszę się, że została wydana, nawet nie ze względu na samą historię, lecz możliwość zerknięcia na pracę autora niejako od kuchni. Z pewnością też będzie stanowiła gratkę dla wielbicieli twórczości Tolkiena, pozwala bowiem lepiej zrozumieć jego zamysły i ewolucję pomysłów na późniejsze, najsłynniejsze dzieła.
Niemniej jednak, mimo że spodziewałam się po Opowieści o Kullervo czegoś więcej, cieszę się, że została wydana, nawet nie ze względu na samą historię, lecz możliwość zerknięcia na pracę autora niejako od kuchni. Z pewnością też będzie stanowiła gratkę dla wielbicieli twórczości Tolkiena, pozwala bowiem lepiej zrozumieć jego zamysły i ewolucję pomysłów na późniejsze, najsłynniejsze dzieła.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz