Aleksandrę Rudą szczerze polubiłam jeszcze zanim miałam
okazję sięgnąć po jedną z jej książek. A wszystko to za sprawą panelu dyskusyjnego
na ubiegłorocznym Pyrkonie, w którym
poza nią wzięły również udział Olga Gromyko i Oksana Pankiejewa (o spotkaniu pisałam tutaj). Pani
Aleksandra okazała się osobą obdarzoną nie tylko żywą osobowością, ale i
wielkim poczuciem humoru, dzięki czemu „kupiła” mnie już na wejściu. Z tym
większym zapałem sięgnęłam po najnowszą powieść jej autorstwa, Sztylet rodowy, otwierający trylogię o
tym samym tytule.
Jakie plany na przyszłość może mieć młodziutka córka
zamożnego kupca? Zamówić absolutnie szałową kreację? Wyjść dobrze za mąż?
Owszem, jednak Mila Kotowienko miała w głowie zupełnie inny pomysł. Za wszelką
cenę i z przyczyn nie do końca jeszcze czytelnikowi jasnych, postanowiła
wyruszyć na trwającą od lat wojnę. By to osiągnąć przystąpiła nawet do
przyspieszonego kursu magicznego, by zdobyć uprawnienia maga. Niestety,
wszelkie plany spaliły na panewce, gdy wojna nagle się zakończyła. Jak wielu byłych
żołnierzy, a także zwykłych obywateli żądnych nowych wrażeń, dziewczyna
zgłosiła się więc do pracy jako tzw. „królewski głos”, którego zadaniem jest
kontrola dokumentów podatkowych w poszczególnych częściach kraju.
Na swoje szczęście (bądź i nie) trafia do grupy
dowodzonej przez wyniosłego arystokratę, kapitana Jaromira Wilka, w której
skład (w imię równości rasowej i walki z dyskryminacją) wchodzą również
olbrzymi troll, mający wobec niej jasno sprecyzowane plany matrymonialne,
krasnolud-maminsynek, pogrążony w depresji elf i wojowniczka, której na widok
kapitana miękną nogi i ucieka wszystek rozum. Na pierwszy rzut oka mocno
niedopasowana grupa przemierza królestwo, tropiąc nieprawidłowości urzędników,
a w końcu niespodziewanie trafiając na intrygę o całkiem innym, znacznie
mroczniejszym charakterze.
Pierwszym odczuciem już po kilkunastu stronach był
przypływ doskonałego humoru. Książka w pełni potwierdziła wrażenia ze wspomnianego
na początku spotkania z autorką: Aleksandra Ruda ma niesamowicie lekkie pióro i
świetne poczucie humoru, a co więcej potrafi ten humor bardzo zgrabnie oddać na
kartach powieści, co nie każdemu się udaje.
Sztylet rodowy
pochłania się błyskawicznie, to nie skomplikowana fabuła jest jego mocną stroną
(choć i ona znacznie zyskuje wraz z rozwojem akcji), a sposób jej prowadzenia i
bohaterowie, z których każdy ma w sobie to „coś”. Swobodnie można potraktować
powieść jako zabawę gatunkiem, przedstawia bowiem znane schematy i archetypy z
przymrużeniem oka, a przy tym w ujmująco ironiczny sposób. Autorka niby trzyma
się kanonu, ale nie waha się, by dodać od siebie elementów, które skutecznie
niweczą wszelki potencjalny patos. I tak elfy, choć piękne i niemal
nieśmiertelne, są reprezentowane przez osobnika, który głośno deklaruje
apoteozę cierpienia i śmierci, a przy tym wpada w histerię, gdy traci bujną
czuprynę. Krasnolud, będący doskonałym rzemieślnikiem, okazuje się uzależniony
od nadopiekuńczej matki i płaczący w poduszkę z tęsknoty za domowymi knedlami. Gburowaty
i nieokrzesany troll niespodziewanie okazuje się świetnie wykształcony. Niezłomna
wojowniczka spędza godziny na praniu brudnej bielizny ubóstwianego
przełożonego, a szwendające się tu i ówdzie wilkołaki, mimo że śmiertelnie
niebezpieczne, potrafią zakraść się do obozowiska tylko po to, by wylizać
garnek po kaszy. Przy takim prezentowaniu świata, łatwo popaść w przesadę i
zamiast inteligentnej, choć lekkiej komedii, stworzyć pastisz na kilometr
zalatujący kiczem, w tym jednak przypadku wszystko doskonale ze sobą współgra.
Autorka z właściwym sobie przymrużeniem oka przyznaje, że
traktuje fantasy jako formę romantycznych bajek dla dorosłych czytelniczek, a motywy
miłosne są w jej twórczości dominujące. Nie mogę się odnieść do innych pozycji
w jej dorobku, ale nie da się tego nie dostrzec, że w Sztylecie rodowym główna oś fabularna kręci się właśnie wokół
miłości i to nie jednego wątku, a kilku. I aż sama jestem w szoku, ponieważ zazwyczaj
unikam takich historii jak ognia, a tym razem w ogóle mnie to nie raziło, a
wręcz przeciwnie. Perypetie bohaterów śledziłam z przyjemnością i
zaciekawieniem, kibicuję im też gorąco, zwłaszcza obserwując zachodzące w nich
wraz z rozwojem akcji zmiany.
Mówiąc krótko, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona
powieścią Aleksandry Rudej i polecam ją gorąco wszystkim szukającym lekkiej,
zabawnej lektury w klimatach fantasy. Mam też ogromną nadzieję, że na drugi tom
nie będziemy musieli czekać zbyt długo.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc i Księgarni Platon
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz