Frankenstein i stworzony przez niego potwór to postaci
tak silnie wpisane we współczesną popkulturę, że próżno szukać kogoś, kto by
ich nie znał. Co ciekawe, a jednocześnie nieco przygnębiające, mimo że każdy
rozpozna dzieło doktora, który rzucił wyzwanie samemu Bogu, niewiele osób sięga
po oryginał, by przekonać się, jak naprawdę wyglądała historia Wiktora
Frankensteina, jego praca, motywy i ich ostateczny rezultat.
Sama po powieść Mary Shelley sięgnęłam zaledwie trzy
miesiące temu, czytając ją w oryginale. Nie mogłam jednak przejść obojętnie
obok najmłodszego dziecka Wydawnictwa Vesper, które sukcesywnie wydaje kolejne
perełki z klasyki literatury grozy. Zwłaszcza że Frankenstein w tym wydaniu to coś znacznie więcej niż tylko dzieło
życia młodziutkiej brytyjskiej pisarki.
Zacznijmy jednak właśnie od niego, bo to ten tekst stanowi
główny trzon książki. Jest to historia utalentowanego
Wictora Frankensteina, który jako młody student, obdarzony rozbuchaną ambicją i
pasją, odkrył tajemnicę życia i śmierci, i zapragnął rzucić wyzwanie Bogu i
naturze. Dopiero po stworzeniu odrażającej z wyglądu postaci, do mężczyzny
dociera, czego naprawdę dokonał. Przerażony porzuca efekt swego eksperymentu na
pastwę losu, nie podejrzewając nawet, że konsekwencje tego czynu będą bolesne i
krwawe.
Sam potwór jest tu
postacią tragiczną – obdarzony ludzkimi uczuciami, lecz odrażającą fizjonomią,
jest odrzucony nie tylko przez swego stwórcę, ale też wszystkich ludzi, którzy
stają na jego drodze. To właśnie poczucie niezasłużonej krzywdy i niesprawiedliwości
oraz dojmująca samotność sprawiają, że w miejsce jego otwartości, empatii i
współczucia dla świata pojawiają się ślepa nienawiść, potrzeba niszczenia i
pragnienie zemsty. Czy można do końca winić go za jego czyny? Czy może większa
odpowiedzialność spoczywa na tym, który powołał go do życia, a potem pozostawił
nieprzystosowanego do otaczającego go świata, nie zajmując się dalej jego
losem.
Frankenstein jest więc nie tylko gotycką powieścią
grozy, lecz również (a może przede wszystkim) historią samotności,
niezrozumienia i odpowiedzialności za własne czyny. Stanowi też ostrzeżenie
przed zabawą w Boga i nadmiernym zadufaniem we własne siły i możliwości.
Warto zwrócić uwagę na okoliczności powstania powieści. W
roku 1816 młodziutka Mary wraz z Percym Shelleyem towarzyszyła George’owi
Byronowi i Johnowi Polidoriemu podczas pobytu w Szwajcarii. Pewnego wieczoru
padła propozycja, by każdy stworzył własną historię o duchach, czego efekty
możemy podziwiać właśnie w niniejszej pozycji, bowiem poza Frankensteinem znalazły się tu również teksty pozostałych członków
owej szwajcarskiej wyprawy: fragment opowieści Pogrzeb Byrona, Wampir
Polidoriego oraz Dziennik z Genewy.
Opowieści o duchach Shelleya. Ponadto, możemy przeczytać wstęp do trzeciego
wydania Frankensteina z 1831 samej
autorki oraz posłowie Macieja Płazy Galwaniczna
alchemia i niebyt utracony. A jeśli dodać do tego świetne i klimatyczne
grafiki, to wychodzi przepyszna uczta dla każdego miłośnika gatunku!
Spośród trzech dodatkowych utworów, największą uwagę
zwraca Wampir Johna Polidoriego,
wprawdzie momentami nieco sztampowy z współczesnego punktu widzenia, ale ważny
o tyle, że jest uznawany za pierwsze wprowadzenie wampira do literatury
romantycznej. Co więcej, na skutek nieporozumienia początkowo został
opublikowany jako dzieło… Byrona. Jego z kolei opowieść, czyli niedokończony Pogrzeb byłaby z pewnością znacznie
bardziej intrygująca, gdyby miała szansę się rozwinąć. Nieco rozczarowują
opowieści Percy’ego Shelleya, będące zaledwie kilkustronicowymi opowieściami o
duchach.
Niemniej całość tworzy bardzo dobrą i klimatyczną
mieszankę, której lektura daje mnóstwo satysfakcji i lekkie dreszczyki grozy.
Dla fanów klasyki gatunku i nie tylko nowe wydanie Frankensteina to rarytas,
który powinien obowiązkowo zasilić domową biblioteczkę. Gorąco polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz