"Abubaka" Rafał Socha

Zabawa z alternatywną wersją rzeczywistości, zwłaszcza w sytuacji, gdy ta ostatnia zmienia się niemal z dnia na dzień i wbrew wszelkim prawom fizyki i logiki, to obiecujący materiał na dobrą powieść. Niestety, droga od dobrego pomysłu do satysfakcjonującej realizacji bywa czasem wyboista i nie pozwala dotrzeć autorowi do zamierzonego celu.

Moja poprzednia przygoda z twórczością Rafała Sochy była zaskakująco pozytywna. Zabarwiona dużą dawką groteski, absurdu i humoru powieść Jak zostałem bażantem, opowiadająca o pewnym absolwencie wyższej uczelni, po którego upomniało się wojsko okazała się lekturą przyjemną, lekką i zabawną. I to mimo że tematyka militarna i wojskowa to zdecydowanie nie moja bajka, świetnie się przy niej bawiłam. Tym razem autor postawił na inną konwencję – Abubaka to w zamierzeniu thriller metafizyczny, nadal jednak podlany pewną dozą absurdu, choć nie w takiej ilości jak poprzednio.

Życie Michała Kownackiego zmienia się w chwili, gdy staje w obronie mima, którego na zakopiańskich Krupówkach katowało trzech bandziorów, i sam zostaje dość dotkliwie pobity. Gdy odzyskuje przytomność, nie ma przy nim ani żony, ani córeczki, nie może się też z nimi skontaktować, głos w telefonie uparcie twierdzi, że wybierane przez niego numery nie istnieją. Mało tego, gdy wraca do rodzinnej Częstochowy, okazuje się, że na miejscu bloku, w którym mieszka, stoi plac budowy, jego rodzice nigdy nie słyszeli o synowej, a komórka urywa się od wściekłych telefonów od pracodawcy, y którym nie miał kontaktu już od lat. Czy to Kownacki traci rozum, czy też świat zwariował? A może jest jakieś inne wytłumaczenie?

Przyznaję, że mam problem z jednoznaczną oceną tej powieści. Z jednej strony, widzę niezły pomysł, który do pewnego momentu rozwijany jest nad wyraz skrupulatnie i obiecująco. Niewątpliwie też autor ma słabość do spowijania tworzonych przez siebie opowieści w opary absurdu, co dla wielbicieli takiej konwencji również może być dużym plusem. Jednakże z drugiej strony, w oczy rzucają się kwestie, które skutecznie niszczą to dobre wrażenie i pozostawiają czytelnika z posmakiem niedosytu, niebezpiecznie wędrującego w kierunku rozczarowania.

Największą bolączką książki, przynajmniej w pierwszej jej połowie, jest nagromadzenie niczego nie wnoszących do rozwoju akcji opisów i scenek, co sprawia wrażenie sztucznego pompowania objętości. O ile dla osób znających Częstochowę, szczegółowy opis niektórych miejsc i sposobu poruszania się głównego bohatera po mieście może stanowić pewną ciekawostkę, o tyle czytelnikom, dla których znajomość kolejnych ulic jest zbędna do szczęścia, takie fragmenty mogą się zniechęcająco nużyć. Na to jednak można do pewnego stopnia przymknąć oko, gorzej ze wspomnianymi scenkami. Przykładowo, Kownacki zgubił telefon i musi kupić nowy – scena, w której prowadzi rozmowę ze sprzedawcą w kiosku i wyjątkowo szczegółowy dialog, w którym panowie rozważają kwestie modeli i ceny, zajmuje blisko pięć stron. Nie wnosi nic do fabuły poza tym, że mężczyzna może teraz zadzwonić. Takich przykładów jest sporo, do mniej więcej połowy powieści zaczyna się od nich niemal każdy rozdział.


Autor przyznaje, że to „pierwsza prawdziwa powieść”, jaka wyszła spod jego pióra. Biorąc pod uwagę udane Jak zostałem bażantem, mam nadzieję, że wróci jednak do poprzedniej konwencji i jeszcze o nim usłyszymy. Niestety, Abubaka wygląda na błąd w sztuce, któremu wyszłoby na dobre skrócenie, a może nawet pozostanie w formie opowiadania bądź mini-powieści. Czasem skondensowana forma sprawdza się znacznie lepiej… 

Za egzemplarz powieści do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Oficynka.

Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze