"Strażak" Joe Hill

Czym dla Stephena Kinga stał się Bastion, tym dla jego syna wedle dużego prawdopodobieństwa stanie się Strażak. Joe Hill z każdą kolejną powieścią dobitnie udowadnia bowiem, że odziedziczył po ojcu niebanalny talent i lekkie pióro. Odcinając się od słynnego nazwiska, w pełni zapracował na własne, wyrabiając już sobie pewną renomę, by w końcu zmierzyć się z legendą ojca i jednym z jego największych dzieł, Bastionem.

Świat chwieje się w posadach, a wszystko to za sprawą epidemii tajemniczej choroby wywołanej przez zarodniki draco incendia trichophyton, potocznie zwanej smoczą łuską. W pierwszym stadium choroby u zarażonych pojawiają się na ciele czarno-złote, lśniące, przypominające egzotyczne tatuaże wzory. Natomiast potem - w zależności od osoby mogą to być dni, tygodnie, a czasem i miesiące - dochodzi do samozapłonu i śmierci w męczarniach. Nie wiadomo, co dokładnie prowadzi do zarażenia. Mimo setek przeprowadzonych badań na smoczą łuskę nie ma ani szczepionki, ani lekarstwa – pojawienie się znaków na skórze równa się wyrokowi śmierci. Nic więc dziwnego, że świat ogarnia panika, a wszelkie cywilizowane struktury po kolei upadają jak domki z kart.


Dwudziestokilkuletnia pielęgniarka Harper codziennie jest świadkiem nowym zachorowań i samozapłonów. Pełna wiary w to, że jej pomoc jest potrzebna cierpiącym, nie przerywa pracy w szpitalu nawet, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży, co wkrótce okrutnie się na niej mści, gdy odkrywa na swojej skórze pierwsze czarno-złote znamiona. Osamotniona, zmuszona do ucieczki przed własnym mężem, który dopiero w obliczu trwającego wokół kataklizmu ujawnia prawdziwe oblicze, Harper znajduje schronienie wśród grupy innych zarażonych, skupionych wokół charyzmatycznego Ojca Storeya. A odnajduje ich dzięki pomocy tajemniczego mężczyzny w stroju strażaka, który zdaje się panować nie tylko nad smoczą łuską, ale i całym szalejącym dookoła ogniem.

Joe Hill dał się dotąd poznać jako autor sugestywnych i klimatycznych powieści grozy, w których z jednej strony czuć nieco klimat charakterystyczny dla horrorów Stephena Kinga, a które z drugiej strony mają w sobie mocną nutę świeżości i oryginalności. Świetnie wspominam przygodę z Rogami oraz NOS4A2, dlatego z tym większą przyjemnością mogę wyznać, że Strażak jeszcze je przebija, co jedynie potwierdza fakt, że nieustannie rozwija swój warsztat i  z każdą kolejną książką oferuje czytelnikowi coraz lepszą lekturę.

Prawdopodobnie ze względu na fakt, że dotychczasowa twórczość Hilla oscyluje w granicach horroru, niniejsza powieść również został do niego zaliczona. To błąd, który może sprawić, że niektórzy będą nieco rozczarowani. Strażak to nie horror, a postapokaliptyczna historia doprawiona fantastycznymi elementami. W dodatku obficie nawiązująca zarówno do Bastionu i innych powieści Kinga, jak i do twórczości takich autorów jak J.K. Rowling, P.L. Travers, Julie Andrews czy Ray Bradbury. Hill nie tylko tego nie kryje, lecz wręcz ogłasza to już na pierwszej stronie. Zresztą natykanie się na takie mniej lub bardziej subtelne puszczanie oka do czytelnika w czasie lektury jest naprawdę świetną zabawą. Hill ujawnia nawet, co spotkało autorkę Harry’ego Pottera, gdy epidemia przybrała na sile.

Czytając Strażaka nie sposób uniknąć porównania do wspomnianego Bastionu. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z wizją świata, który ulega destrukcji, nacisk położony zaś jest nie na samych realiach, a ludziach, którzy z tego kataklizmu próbują wyjść obronną ręką. Jednakże na tym właściwie podobieństwa się kończą. Interesującym zabiegiem ze strony Hilla było pokazanie historii nie z punktu widzenia tych, którym udało uniknąć się zarazy (jak to zwykle bywa w tego typu powieściach), a właśnie zarażonych. To opowieść o ich walce o przetrwanie i to walce toczonej nie tylko z chorobą, ale również – a może przede wszystkim – ze zdrowymi, dla których stanowią bezpośrednie zagrożenie, a więc element, który należy zlikwidować bez oglądania się na uczucia wyższe czy zwykłą przyzwoitość.

O ile również fabuła Bastionu w dużym skrócie i uproszczeniu odnosi się do odwiecznej walki dobra ze złem, w przypadku Strażaka nic takiego nie ma miejsca. Owszem, mamy tu do czynienia ze złem w bardzo ludzkiej odsłonie, która ujawnia się w sytuacjach ekstremalnych. Mamy także obraz zamkniętej, spanikowanej społeczności, która ślepo oddaje się swemu przywódcy, tracąc przy tym zdrowy rozsądek. Nie ma to jednak wymiaru uniwersalnego czy globalnego. Ponadto, w przeciwieństwie do powieści ojca, u Hilla mniej jest goryczy, grozy i beznadziei, za to ogólny wydźwięk o ile nie napawa nadzieją, to przynajmniej sprawia wrażenie znacznie lżejszego w odbiorze.

Sprawia to, że Strażak wprawdzie wypada nieco słabiej na tle Bastionu, który przeszedł już do klasyki gatunku, niemniej nadal pozostaje świetnie napisaną i dobrze przemyślaną powieścią, w której wszystkie elementy zgrabnie się ze sobą splatają, bohaterowie wypadają wiarygodnie, a zakończenie okazuje się przyjemnie zaskakującą niespodzianką. Joe Hill może nie przebił ojca, ale z pewnością udowodnił, że godnie kroczy jego śladami. Gorąco polecam!

Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Albatros.


Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
    

Komentarze