Nazwisko Elżbiety Cherezińskiej na okładce to dla mnie
wystarczający powód, by sięgnąć po daną książkę. Dobrą opowieścią o wikingach nigdy
nie pogardzę (taką mniej dobrą już niestety tak, co niestety spotkało Osadników z Catanu odłożonych na wsze
czasy po zaledwie pięćdziesięciu stronach), więc suma sumarum Saga Sigrun nareszcie doczekała się swojej
szansy. A czekała na nią długo, bo już dobrych kilka lat leżała i kurzyła się
na półce.
Jak może sugerować już sam tytuł, powieść przedstawia
historię życia głównej bohaterki. Sigrun, ukochana i wypieszczona córka dzielnego
jarla Apalvaldra, w
wieku zaledwie szesnastu lat poślubia wybranego jej przez ojca Regina. W
przeciwieństwie do wielu jej współczesnych kobiet ma to szczęście, że w mężu
odnajduje miłość swego życia, a co więcej miłość ta jest w pełni odwzajemniona,
mimo że niełatwa biorąc pod uwagę realia życia, którego sens i rytm nadawały wielomiesięczne,
zbrojne wyprawy i udział w bitwach.
Z
perspektywy Sigrun obserwujemy wydarzenia kolejnych lat, towarzyszymy jej w
niesłabnącej nigdy trosce i obawie o męża, opiece nad dwójką dzieci i walce o
ich zdrowie i szczęście w trudnych, północnych warunkach oraz zmaganiach
zarówno z prowadzeniem całego, niemałego biorąc pod uwagę zamożność Regina –
dobytku, jak i nieubłaganym upływem czasu. Jednego z całą pewnością nie można
odmówić autorce – niesamowitej precyzji i rewelacyjnego oddania realiów oraz
klimatu epoki. Widać to przede wszystkim w sposobie przedstawienia codziennego
życia na X-wiecznym norweskim dworze, w sprawach drobnych, lecz bynajmniej nie
błahych. Doskonale też przedstawiona została sfera religijna ówczesnych
Normanów, nadal twardo zakorzenionych w dawnych wierzeniach, lecz mających już
coraz większy kontakt z chrześcijanami, których nie potrafili zrozumieć, ani do
końca zaakceptować.
Saga Sigrun to powieść bardzo kobieca,
czytelnicy szukający kolejnej krwawej opowieści o wikingach mogą poczuć się
rozczarowani faktem, że nie znajdą tu opisów wypraw i potyczek, a w zamian opis
życia tych, którzy na owych wojowników pracują i na nich czekają. To nie
historia walk (choć pobrzmiewają one w tle), a chyba że tych miłosnych, bowiem
to niesłabnąca miłość do Regina jest motorem działań Sigrun. Miejscami można
wręcz odnieść wrażenie, że to na aspekcie romantyczno-seksualnym bazuje cała opowieść,
niemniej daleka jestem od postawienia Sagi…
w jednym szeregu z typowymi romansami historycznymi, jak to robią niektórzy.
Żałuję, że nie sięgnęłam po pierwszy tom Północnej drogi znacznie wcześniej. Po
rewelacyjnej dylogii o Świętosławie, którą nadal żywo mam w pamięci, Saga Sigrun wypada nieco blado,
podejrzewam, że odwrotna kolejność znacznie zwiększyłaby moją własną
przyjemność z lektury. Nie zmienia to jednak faktu, że z przyjemnością sięgnę
po kolejny tom, Ja jestem Halderd.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz