Zombie apokalipsa nadal ma się dobrze. Wprawdzie
największy boom na powieści o epidemii doprowadzających do ożywania trupów miał
miejsce jakiś czas temu, nadal jednak nie brak osób, które z przyjemnością
zanurzają się w świat, po którym z mniejszą lub większą prędkością snują się umarlaki
pragnące świeżego mięsa.
Armagedon dzień po dniu ma postać dziennika prowadzonego przez oficera
lotnictwa amerykańskiej marynarki wojennej. Dzięki jego zapiskom mamy możliwość
prześledzić rozwój wydarzeń, które niemal w błyskawicznym tempie doprowadziły
do upadku znanej nam cywilizacji. Rozpoczynają je doniesienia o napiętej
sytuacji w Chinach, które przeradzają się w informacje o tajemniczej chorobie,
której przypadki coraz częściej pojawiają się także w Stanach, a kończy się na epidemii
szerzącej zniszczenie szybciej niż jakikolwiek inny znany dotąd wirus.
Dzięki wojskowemu przeszkoleniu, dostępowi do broni i innych
zapasów oraz sprytowi i umiejętności przewidywania, głównemu bohaterowi udaje
się przetrwać pierwsze tygodnie szalejącej zarazy bez większego szwanku. Po
pewnym czasie oczywistym staje się jednak, że dom przestaje być bezpiecznym
azylem i mężczyzna będzie musiał go opuścić. Trafia też na innych ocalałych, z
których nie każdy ma przyjacielskie zamiary. Upadek cywilizacji to też w
przypadku wielu ludzi upadek moralności i zasad dotąd uznawanych za
obowiązujące. Teraz liczy się tylko bezwzględna walka o przetrwanie.
Mam już za sobą kilka książek poświęconych różnej maści zombie
– niektóre bardzo dobre (World War Z,
Przegląd Końca Świata, Jestem legendą, Pandora), inne przyzwoite (The Walking Dead, Dying Light), jeszcze inne będące typowymi średniakami (Komórka), aż wreszcie te niewarte nawet wspominania
(NieUmarli). Mogę więc z czystym
sumieniem stwierdzić, że temat zombie nie jest mi obcy i jakieś porównanie już
mam. Jednocześnie, z tego samego powodu, stałam się bardziej wybredna i nie
kręci mnie czytanie w kółko tej samej historii – nie oszukujmy się, niemal wszystkie
opowieści o zombie mają ten sam szkielet fabularny (nadchodzi koniec świata,
zombie atakują, ludzie uciekają i tak w kółko). Przed J.L. Bournem stanęło więc
zadanie z gatunku tych trudniejszych, a jednak podołał i zaskoczył mnie bardzo
pozytywnie. Mimo że na scenie pojawiają się liczne zombiaki (a może właśnie
dlatego?), lektura była lekka, przyjemna i wciągająca.
Przede wszystkim, w przeciwieństwie do wielu innych
powieści tego typu, tym razem mamy do czynienia z bohaterem, który jest
właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i po prostu zna się na rzeczy. Ma
broń i wie, jak jej używać, a przetrwanie jest dla niego niczym nowa misja,
zadanie do wykonania, które trzeba skrupulatnie zaplanować i zrealizować.
Wprawdzie nie zawsze wszystko idzie po jego myśli, ale zdecydowanie szanse zawodowego
żołnierza są większe niż przeciętnego obywatela, którego epidemia znalazła na
kanapie i z ręką o ile nie w nocniku, to przynajmniej w torbie z chipsami. Co
więcej, autor też dobrze wie, o czym pisze, w końcu dwadzieścia lat w czynnej służbie
wojskowej i wywiadowczej to nie w kij dmuchał.
Jestem przekonana, że fani zombie apokalipsy będą zadowoleni. Ci rozpoczynający przygodę z chodzącymi truposzami również! A ja tymczasem czekam na kolejny tom z nadzieją, że będzie równie dobry co pierwszy.
Jestem przekonana, że fani zombie apokalipsy będą zadowoleni. Ci rozpoczynający przygodę z chodzącymi truposzami również! A ja tymczasem czekam na kolejny tom z nadzieją, że będzie równie dobry co pierwszy.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz