Po powieści okrzykniętej kolejno mianem „mistrzowskiego
thrillera”, „międzynarodowego bestsellera” czy „thrillera lata” oczekuje się
historii, która wbije w fotel i pozostawi czytelnika w stanie emocjonalnej
burzy. Zwłaszcza że peany na jej cześć można przeczytać nawet w recenzjach
publikowanych przez głośne i szanowane gazety czy magazyny. Niestety,
rzeczywistość nie do końca współgra z tym, co w nich napisano, choć trudno
odmówić Dzikiemu królestwu pewnych
mocnych punktów.
Joan i jej czteroletni synek Lincoln niemal do samego
końca przedłużyli wizytę w swoim ulubionym ogrodzie zoologicznym. Gdy kierują
się do wyjścia, słyszą dochodzący stamtąd powtarzający się huk. Dopiero na
widok leżących ciał, do przerażonej kobiety dociera, że ktoś strzela do
wychodzących ludzi. Joan robi w tył zwrot i z dzieckiem w ramionach ucieka, by
ukryć się wśród klatek i wybiegów, i przeczekać najgorsze do czasu pojawienia
się policji. Czas jednak płynie, a żadne służby się nie pojawiają. Za to
okazuje się, że napastników jest więcej i że urządzają sobie oni okrutne
polowanie.
Zacznijmy od tego co dobre i co wybija się na pierwszy
plan, czyli rewelacyjnie przedstawiona miłość matki do dziecka. Już od
pierwszych stron nie tylko ją obserwujemy, ale mamy także możliwość zagłębienia
się w psychikę kobiety, jej wspomnienia i myśli związane z synkiem. Jej oczami
widzimy go i czujemy, jak jest dla niej wyjątkowy i jedyny, jak ją rozczula i
jak jest z niego dumna. Wraz z rozwojem wydarzeń pojawia się strach, nie tylko
o siebie, ale i o niego. Przerażenie, że coś mogłoby mu się stać, a przy tym
gotowość do obrony go za wszelką cenę. Jednocześnie, Joan nie raz i nie dwa
pozwala sobie na myśli, do których głośno pewnie nikomu by się nie przyznała –
zdaje sobie sprawę, że nieporadny, nie zdający sobie sprawy z zagrożenia
czterolatek jest dla niej obciążeniem, że bez niego jej szanse na przeżycie
byłyby znacznie większe.
By chronić syna, kobieta podejmuje decyzje, z których nie
jest dumna i które w normalnych okolicznościach nigdy nie przyszłyby jej do
głowy. Stan śmiertelnego zagrożenia nie jest jednak normalny, tutaj liczy się
przede wszystkim przetrwanie. Nie ma miejsca na współczucie czy litość wobec
innych, nie jeśli zwiększają one ryzyko.
Miejsce akcji dało autorce możliwość wykreowania
podwójnego zagrożenia – nie tylko ze strony zamachowców, ale i dzikich
zwierząt, które wymykają się z otwartych klatek. Niestety, tego elementu
zupełnie zabrakło. Zwierząt niemal nie widać, nie czuć, nie słychać. Zwłaszcza
to ostatnie jest dziwne o tyle, że pojawiające się regularnie kanonady powinny
wzbudzić w mieszkańcach zoo prawdziwą panikę. Tak się nie dzieje.
Zbyt mało uwagi Phillips poświęca pozostałym postaciom,
zwłaszcza napastnikom. Niby poznajemy kierujące nimi motywy, ale nie do końca. Zbyt
ogólnie zostali przedstawieni, zbyt ogólnikowo potraktowani, a można było
wycisnąć z tego naprawdę mocną historię i głos w dyskusji na temat zbyt łatwego
dostępu do broni. To co widać na kartach książki bardziej przypomina ogólny
szkic i zarys, a nie pełnokrwistą opowieść.
Podsumowując, Dzikie
królestwo to dobra powieść z potencjałem, który lepiej wykorzystany
sprawiłby, że byłaby to powieść ponadprzeciętna i zapadająca głęboko w pamięci.
Tak się niestety nie stało, dlatego jej lektura pozostawia pewien niedosyt. Czy
warto więc po nią sięgnąć? Owszem, ale nie jak po „najbardziej wstrząsający
thriller roku”, a bardzo dobre studium bezwarunkowej, lecz nie ślepej miłości
macierzyńskiej. Pod tym względem powieść spisuje się znakomicie.
Premiera już 25 września!
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz