Powieści kryminalne pełne są regularnie powtarzanych motywów,
gdzie w grę wchodzą narkotyki, prostytucja i morderstwa na zlecenie. Ich
bohaterami zazwyczaj stają się zgorzkniali policjanci, świetni w swym fachu,
lecz mający na sumieniu popaprane życie osobiste i uzależnienie od przynajmniej
jednego rodzaju używki. Dlatego W linii
prostej, pierwszy tom cyklu o komisarzu Nicku Dixonie, jest przyjemnym
powiewem świeżości, co pozwala przymknąć oko na pewne niedoskonałości.
Dixon, który dopiero co przeniósł się do londyńskiej
Metropolitan Police do komisariatu w rodzinnym miasteczku, otrzymuje wiadomość
o śmierci swego dawnego przyjaciela i byłego partnera wspinaczkowego, Jacka
Faytera. Mężczyzna, znany w środowisku z profesjonalizmu i doświadczenia, ginie
w wypadku podczas pokonywania kolejnej trudnej trasy. Rodzice Jacka nie wierzą,
że mógł on popełnić tego rodzaju błąd i proszą Nicka, by ten nieformalnie
przyjrzał się prowadzonemu śledztwu. Wkrótce okazuje się, że Fayter krył przed
swym przyjacielem mało chwalebne tajemnice, a lista osób, które mogły życzyć mu
śmierci liczy co najmniej kilka nazwisk.
W linii prostej to kryminał bardzo skondensowany w
treści. Liczy zaledwie 180 stron, co jest dosyć zaskakujące, bowiem większość
przedstawicieli gatunku ma co najmniej dwa razy taką objętość. Autor postawił
przede wszystkim na wątek kryminalny, kwestie obyczajowe i przedstawienie
postaci głównego bohatera sprowadzając do absolutnego minimum. Jest to zabieg
dosyć ryzykowny – wprawdzie powieść „połyka się” niemal na raz i nie ma w niej
zbędnych dyrdymałów, co dla niektórych może być dużą zaletą, jednak niektórzy
czytelnicy mogą poczuć uzasadniony niedosyt.
Książkę pozytywnie wyróżnia silnie wyeksponowany wątek
wspinaczek. Widać, że autor odrobił lekcję, fachowo, ale i naturalnie szafując żargonowymi
terminami oraz przybliżając opisy sprzętu i samych wspinaczek na konkretnych
przejściach. Dla osób mniej zorientowanych w temacie, a śmiem podejrzewać, że
dotyczy to większości czytelników, do książki dołączony jest słowniczek
wyjaśniający poszczególne zwroty i zagadnienia.
Kolejnym plusem jest przyczyna śmierci oraz kryminalna
działalność Faytera, zdradzenie szczegółów byłoby jednak zbrodnią, więc na tym
poprzestanę. Powiem tylko, że nie będzie to oklepany motyw, co sobie bardzo
cenię.
Nieźle wypada również kreacja głównego bohatera, który
jest zwykłym, nieszczególnie wyróżniającym się i spokojnym typem skrupulatnego
policjanta. Nie pije na umór, nie zmaga się z depresją, nie ma kilku eks-żon
ani problematycznych relacji. Jego normalność jest tutaj czymś zdecydowanie
pozytywnym, ile można czytać o naznaczonych przez życie, zmagających się z
własnymi demonami śledczych?
Miejscami szwankuje jednak język, przy czym ciężko
ocenić, czy jest to kwestia warsztatu autora, czy też przekładu. Generalnie
czyta się dobrze i dosyć płynnie, ale co pewien czas pojawiają się fragmenty w
stylu: Sarah zaproponowała gościowi kawę.
Gdy Dixon zaakceptował tę propozycję, kobieta poszła nastawić czajnik / Gdy teraz to sobie przypominam, stwierdzam, że
w ogóle nie krzyczał. Nie oszukujmy się, nie są to raczej wyżyny naturalnego,
płynnego stylu.
Podsumowując, pierwszy tom cyklu prezentuje się przyzwoicie, chociaż bez wielkich fajerwerków. Warto zwrócić na niego uwagę, zobaczymy, jak się rozwinie.
Podsumowując, pierwszy tom cyklu prezentuje się przyzwoicie, chociaż bez wielkich fajerwerków. Warto zwrócić na niego uwagę, zobaczymy, jak się rozwinie.
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz