Na hasło Iran prawdopodobnie
dziewięciu na dziesięciu Europejczyków zobaczy oczami wyobraźni brodatego
muzułmanina i to z gatunku tych fanatycznych. Drugim skojarzeniem będzie
zapewne panujący tam reżim i kobiety w czadorach oraz nikabach, spod których
widać im tylko oczy albo nawet i nie. Stephan Orth przekonuje, że obraz
Irańczyków, jaki utrwalił się na Zachodzie, jest całkowicie błędny. A robi to
wyruszając w dwumiesięczną podróż po Iranie jako żyjący chwilą couchsurfer.
Słowem krótkiego wyjaśnienia –
couchsurfing, czyli mówiąc łopatologicznie „surfowanie po kanapach” umożliwia
znalezienie noclegu u użytkowników serwisu w każdym zakątku świata w zamian za
udostępnienie swojego domu innym potencjalnym turystom. Z jednej strony, to
sposób na tanie podróżowanie i przygodę, z drugiej nigdy nie wiadomo, na kogo
się trafi. Zwłaszcza gdy tak jak Orth wyrusza się do kraju potencjalnie
niebezpiecznego. Niemiec poszedł jednak na żywioł, wychodząc ze słusznego
przekonania, że nie da się poznać danego kraju, jego kultury i mieszkańców
mieszkając w hotelach.
Iran widziany oczami Ortha to
kraj pełen skrajności i kontrastów. Wszechobecne portrety Ruhollaha Chomejniego
i Alego Chamenei nieustannie przypominają o panującym reżimie. Nie da się nie
dostrzec zakrywających ciała i włosy kobiet, często przemykających gdzieś
bokiem i starających nie rzucać się w oczy. Nie sposób zapomnieć o ryzyku
widząc policjantów i żołnierzy, dla których każdy zagraniczny turysta,
zwłaszcza za aparatem fotograficznym, jest potencjalnym szpiegiem.
Jednocześnie zaś widzimy otwartych
ludzi przyjmujących pod dach podróżującego nieznajomego, mimo że jest to w
Iranie zakazane i może spowodować wiele nieprzyjemności, z aresztowaniem włącznie.
Podczas swej kilkutygodniowej podróży wszerz i wzdłuż kraju Stephan spotyka
całą plejadę postaci, zazwyczaj młodych i sprzeciwiających się po cichu
panującym zasadom. Trafia nawet na nielegalną grupę miłośników sado-maso.
Nocując w ich domach i spotykając się z ich rodzinami ma szansę zobaczyć Iran niejako
od podszewki i jest to obraz całkiem różny od tego, jaki ma w głowie przeciętny
Europejczyk. Nasuwa się jednak myśl, że może dlatego miał okazję obcować
głównie z ludźmi nowoczesnymi i tolerancyjnymi, że spotykał przede wszystkim
użytkowników serwisu couchsurfingu. Sam fakt zarejestrowania się tam wymaga
sposobu myślenia daleko odbiegającego od konserwatyzmu, religijnemu fanatyzmu
czy chociażby wiary w panujący reżim. Niemniej, nie da się ukryć, że
powszechnie spotykał się z życzliwością nawet ze strony obcych ludzi na ulicy
czy w urzędach.
Couchsurfing w Iranie to reportaż nie tyle na temat kraju, co jego
mieszkańców i wrażeń autora z przebytej podróży. Orth pisze lekko, często z
przymrużeniem oka i nutką ironii, a swoją opowieść przeplata zapisami
wiadomości smsowych wymienianych z osobami, które odwiedził oraz konkretnymi wskazówkami,
jak postępować w Iranie, by nie popełnić gafy bądź zwyczajnie przetrwać różnice
kulturowe. Całość zwieńczona jest zdjęciami, szkoda tylko że czarno-białymi.
Podsumowując, jest to książka
warta uwagi, przełamująca stereotypy, a jednocześnie zapewniająca przyjemną
rozrywkę. Polecam nie tylko miłośnikom podróży!
Komentarze
Prześlij komentarz