Niespodziewany spadek po
nieznanym wcześniej krewnym w postaci domu to gratka, na którą mało kto by się
nie skusił. Początkujący pisarz Konrad Romańczuk widzi w tym zrządzenie losu,
dzięki któremu jego Dzieło Życia w końcu powstanie, a on sam wyleczy rany po
zakończonym związku z idealną, pięknooką Majką.
Czarowna bańka pryska, gdy położona
w leśnych ostępach rezydencja okazuje się starym domem z upiorną gotycką
wieżyczką. W dodatku noszącym wdzięczne miano Lichotka. Mało tego, zamieszkanym
przez całe stado dożywotników nie z tego świata, w postaci anioła z uczuleniem
na własne pierze i manią sprzątania, upiorem panicza o zacięciu
romantyczno-poetycznym, stworze z czeluści samego zła o niebanalnym talencie
kulinarnym i czterech utopcach. Przy takiej ferajnie Dzieło Życia powstaje
jakby nieco wolniej, a sam Konrad prześlizgnąwszy się przez etapy szoku,
zwątpienia i pogodzenia się z losem, chcąc nie chcąc dostosowuje się do
specyficznych warunków i… dorasta. W końcu trzydzieści trzy lata to już pora ku
temu najwyższa.
Dożywocie bawi, rozśmiesza i wciąga już od pierwszych stron. Niby
nie ma tu jednej głównej intrygi, lecz nieustannie coś się dzieje. Podglądamy
perypetie wesołej gromadki, która musi zmierzyć się z problemami mniejszego i
większego kalibru, i która wkrótce powiększa się o nowego, uroczo wrednego i
przebiegłego domownika. Każda strona powoduje wybuchy śmiechu, ba! zdarzają się
akapity, że niedorzeczne chichranie wywołuje każde kolejne zdanie. Mogłoby to
doprowadzić do przesytu i przerostu formy nad treścią, lecz nie w tym
przypadku. Marta Kisiel włada słowem wyśmienicie, bawiąc się aluzjami,
odniesieniami literackimi, ulicznym slangiem i wszystkim, co tylko wpadnie jej
do głowy. I robi to naprawdę dobrze!
Jednocześnie, mimo że mamy do
czynienia z czystej krwi komedią, spod gagów, śmieszków i zwykłych wygłupów
nieco nieśmiało wyłania się głębsze przesłanie. Gdy damy prztyczka w nos wszechobecnemu
dowcipowi i każemy mu na chwilę zamilknąć, zobaczymy historię o dojrzewaniu,
które nie ma nic wspólnego z wiekiem, o przyjaźni i odpowiedzialności za tych,
których bierzemy pod swoją opiekę. O miłości, która jest prawdziwa wtedy, gdy
jest bezwarunkowa i nie polega na nieustannym dostosowywaniu się do oczekiwań
drugiej osoby. A także o tym, czym jest szczęście. Takie prawdziwe,
rozpierające serce i duszę.
We wznowieniu powieści czeka
też na czytelników niespodzianka – premierowe opowiadanie Szaławiła, które pośrednio wiąże się z Dożywociem. Wprawdzie postaci są nowe, lecz miejsce, czas akcji i
klimat podejrzanie znajome. Tekst jest stosunkowo krótki, ot lekko ponad 60
stron; jest to jednak 60 stron spożytkowanych nad wyraz dobrze. Z humorem, z
polotem, ale i głębszą treścią kryjącą się pod tym barwnym płaszczem. Aż
chciałoby się więcej!
Podsumowując, są książki,
które się czyta. Są takie, które się męczy i odbębnia. Są takie, których się
nie czyta, ale twierdzi, że się czytało. Są również takie, które się pochłania.
Wprawdzie nie na raz, bo na to objętość nie pozwala, ale gdyby pozwalała, to
ani potrzeby natury fizjologicznej by nie przeszkodziły, ani potrzeba snu. Takie
jest właśnie Dożywocie. Pysznie
dowcipne i dobre od początku do samego końca. Cudowny książkowy czasoumilacz i
emocjonalna przytulanka, która poprawi każdy zły humor. Gorąco polecam!
Recenzja napisana dla portalu DużeKa.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz