Mam szczęście do dobrych
lektur, co zresztą widać po wielu entuzjastycznych opiniach, które możecie
regularnie spotkać na moim blogu. Trafiam na powieści fascynujące, wciągające,
takie, od których ciężko się oderwać. Nie pamiętam jednak, kiedy po raz ostatni
książka naprawdę wycisnęła ze mnie kilka łez. Chociaż wczuwam się w czytaną
fabułę, raczej twarda ze mnie sztuka. Tym razem Kathleen Grissom pokonała mnie
i zadała cios prosto w serce. A wszystko to za sprawą Domu służących.
Koniec XVIII wieku. Na
plantację kapitana Jamesa Pyke’a trafia siedmioletnia Lavinia. Osierocona
dziewczynka zostaje oddana pod opiekę niewolnicy Belle, która ma ją wdrożyć w
nowe obowiązki. To właśnie ona i jej najbliżsi stają się drugą rodziną dla
Lavinii, która w swej naiwności nie do końca zdaje sobie sprawę z różnicy
między nią, białym dzieckiem, a czarnymi niewolnikami.
Powieść opowiada o
wydarzeniach toczących się na przestrzeni blisko dwudziestu lat,
przedstawionych z punktu widzenia Lavinii i Belli. Obraz życia niewolników na
plantacji zarządzanej najpierw przez z gruntu dobrego, lecz wiecznie
nieobecnego kapitana, a następnie jego zarządców i następców, przyprawia wręcz
o dreszcze przerażenia i niedowierzania, mimo że oczywistym jest, że prawdziwe
realia wyglądały bardzo podobnie. Wprowadzenie na scenę postaci takich jak okrutny
i despotyczny zarządca Rankin, czy przedstawienie postępującej degradacji
moralnej syna kapitana Pyke, od początku sygnalizuje, że na plantacji dojdzie
do tragedii.
Jako mieszkanka Domu
Kuchennego, Lavinia towarzyszy niewolnikom o pozycji uprzywilejowanej, będącym
bliżej „państwa” i żyjących w całkiem przyzwoitych warunkach. Czy jednak mogą
one zrekompensować brak wolności i
możliwości decydowania choćby o wyborze partnera i małżonka? Niejako mimochodem
pojawiają się wtrącenia na temat niewolników pracujących w polu i żyjących w barakach
w warunkach skrajnej nędzy. Przerażająca jest scena, w której jeden z nich
kradnie deskę z wędzarni, by nadać gotującej się dla dzieci „zupie” smaku mięsa… Po raz kolejny też można się przekonać, jak absolutna
władza nad drugim człowiekiem potrafi wyzwolić w niektórych bestie i najniższe
instynkty.
Narracja prowadzona przez
Lavinię stanowi część dominującą, jednak gdyby nie uzupełniające ją fragmenty
poświęcone Belle, całość nie byłaby tak wyrazista. Wspomniana już naiwność
dziewczynki nie pozwala jej zrozumieć wszystkiego, co widzi i słyszy, dopiero
słowa Belle uderzają czasem czytelnika niczym obuchem.
Łyżką dziegciu w beczce miodu są
kwestie techniczne. Książki wydawane przez Papierowy Księżyc są naprawdę
świetne (nie ukrywam, że to jedno z moich ulubionych wydawnictw), lecz
jednocześnie ich korekta woła często o pomstę do nieba. Dom służących nie jest niestety wyjątkiem. Drugą kwestią jest opis
widniejący na okładce. Nie dość, że zdradza zbyt wiele, ponieważ częściowo
odnosi się do wydarzeń z drugiej połowy książki, to jeszcze lekko je
przekłamuje. Dlatego lepiej go nie czytać, a od razu zagłębić się w lekturę
powieści.
Wracając jednak do meritum, Dom służących jest lekturą naprawdę bardzo dobrą, wciąga zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie, poruszając przy tym tematykę trudną i w Polsce stosunkowo rzadko omawianą. Nie spodziewałam się tak dobrej lektury, dlatego tym bardziej jestem nią poruszona. Gorąco polecam!
Wracając jednak do meritum, Dom służących jest lekturą naprawdę bardzo dobrą, wciąga zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie, poruszając przy tym tematykę trudną i w Polsce stosunkowo rzadko omawianą. Nie spodziewałam się tak dobrej lektury, dlatego tym bardziej jestem nią poruszona. Gorąco polecam!
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania czytelniczego u Wiedźmy.
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz