Trafiam czasem na książki,
których tytuły do ich treści niczym pięść do nosa. Zdarza się jednak, że nie
tylko odzwierciedlają fabułę, ale i wrażenia z lektury. Tak jak trzeci tom Komornika, od wiele mówiącym podtytule Kant. I tak właśnie czułam się zarówno
przedzierając się przez kolejne rozdziały, jak odkładając skończoną książki na
półkę - okantowana.
Literacka postapokalipsa przyjmowała już różne formy –
wojen nuklearnych, epidemii, nieodwracalnego zniszczenia środowiska
naturalnego. Michał Gołkowski stworzył własną wizję, ucieleśniając
biblijną Apokalipsę, która jednak nie do końca wypala i zdecydowanie nie podąża
zgodnie z owym biblijnym planem.
Pierwszym tomem Komornika,
który wprowadzał w ten świat, byłam zachwycona. Pomysł był świeży, niebanalny i
mimo pewnej dawki obrazoburstwa, w pełni do przyjęcia. Mój ówczesny entuzjazm
zaowocował nawet umieszczeniem powieści w gronie najlepszych przeczytanych w
tamtym okresie. W drugim tomie świat był już znany, w zamian czytelnik
otrzymywał więcej akcji. Nadal było dobrze, choć może nie aż tak jak wcześniej.
I wtedy pojawił się tom trzeci.
Podczas lektury nie mogłam
oprzeć się wrażeniu, że nie tyle czytam kontynuację losów Zeka, Komornika na
usługach Góry (teraz już byłego), a ich parodię. Pierwsza połowa powieści
nieustannie nasuwała skojarzenia z internetowymi memami z lekka
przekształconymi w formę powieściową. Pojawiają się nawet tekściki w stylu oh, wait, więc ja się pytam, serio panie
autorze? Jeśli śledzicie profil autora na FB (swoją drogą nie znam innego
pisarza, który TAK prowadziłby swój fanpage), możecie odnieść wrażenie, że oto
znalazł się przed Wami w nowej, obszerniejszej odsłonie. Absurd goni absurd, groteska
groteskę, ale jest tego zwyczajnie za dużo, nawet dla kogoś kto lubi taką
konwencję. Wyraźnie też autor nie mógł się powstrzymać przed szpilą polityczną,
jakże subtelnie mrugając do czytelnika: Nie
jestem prezydentem, żeby stać ja straży konstytucji. Ja nie wiem, po co im to,
ja tylko podpisuję, co mi podsuną. Ręce opadają i pozostaje zapytać
ponownie, to serio zostało wydane w takiej formie?
Mniej więcej w połowie
Gołkowski jakby postanawia zmienić lekko konwencję. Internety znikają, za to
pojawia się znany z filmów klasy B motyw w stylu „chociaż nas pokonali i są
milion razy mocniejsi, to my się zbierzemy do kupy i damy im łupnia”. Gdyby to
był amerykański film, brakowałoby tylko powiewającej gdzieś w tle flagi i
odpowiedniego podkładu muzycznego, by chwytał za serce.
Powieść ma właściwie tylko dwa
plusy. Po pierwsze, zamyka historię Zeka i Apokalipsy, a lepsze to niż
ciągnięcie cyklu na siłę dalej. Po drugie, zakończenie jest niekonwencjonalne i
przewrotne. Szkoda tylko, że stanowi jedynie niewielki ułamek fabuły obszernego
tomu, liczącego blisko 450 stron.
Jestem rozczarowana, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor napisał ten tom od niechcenia, na kolanie. To nie ten Komornik, który zafascynował mnie oryginalną wizją i ciekawym bohaterem, ale jakaś jego nędzna podróbka. Kto zaczął już cykl, może go skończyć, sama nie lubię mieć rozbabranych w połowie opowieści. Jeśli jednak dopiero mieliście ochotę na Komornika, to nie jestem już wcale przekonana, czy w ogóle warto zaczynać, skoro kończy się tak nieudanie.
Jestem rozczarowana, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor napisał ten tom od niechcenia, na kolanie. To nie ten Komornik, który zafascynował mnie oryginalną wizją i ciekawym bohaterem, ale jakaś jego nędzna podróbka. Kto zaczął już cykl, może go skończyć, sama nie lubię mieć rozbabranych w połowie opowieści. Jeśli jednak dopiero mieliście ochotę na Komornika, to nie jestem już wcale przekonana, czy w ogóle warto zaczynać, skoro kończy się tak nieudanie.
Może inne nowości w księgarni Tania Książka okażą się lepsze...
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuje Księgarni Tania Książka.
Spodobał Ci się ten post? Nie przegap kolejnych, będzie mi miło, jeśli mnie polubisz :)
Komentarze
Prześlij komentarz